Pogrzeb stażysty Jonasza

Pogrzeb stażysty Jonasza odbywał się z wielką pompą. Na zulowskiej przyczepie z żurawiem, ciągniętej przez uroczyście przybrany świerkowymi gałęziami traktor, jechała trumna, w której leżały doczesne szczątki niedoszłego leśnika.  

Za trumną szedł leśniczy Zdzisio, podleśniczy, Romuś, małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, Szarik, który zerwał się z łańcucha, aby uczestniczyć w egzekwiach, oraz sześć czy siedem bab z księgowości, które nadleśniczy wysłał na pogrzeb w ramach resocjalizacji, bo wiadomo było, że stypy nie zaplanowano. Szły teraz głodne i płakały, bo bardzo burczało im w brzuchach. 

Ksiądz proboszcz z ministrantami czekał przed bramą miejscowego cmentarza. 

-Nie lepiej było go spalić? – dopytywał podleśniczy. 

-Nadleśnictwo nie chciało wyasygnować opału – żachnął się leśniczy Zdzisio – Powiedzieli, że jak się dobrze zakopie, to na pewno nie wylezie. 

-A gdzie rodzina jego? – zapytała małżonka leśniczego. 

-On z Zabłudowa był – mruknął leśniczy- Nie bardzo to naród po pogrzebach jeżdżący. To i na pekaes trzeba dać i kwiaty… 

-Szkoda, że premii kwartalnej nie dożył- powiedział podleśniczy. 

-Powiadali, że może i inżynierem nadzoru by został! – powiedziała małżonka leśniczego. 

-A w następnym roku prezydentem by jego wybrali! – sarknął leśniczy – Najgorzej, że na same odnowienia on ducha wyzionął. Tyle roboty, a on zgon urządził sobie w sposób nieodpowiedzialny! 

-Jak każdy stażysta! Woli kitę odwalić, niźli uczciwie popracować! – szczeknął Szarik, co postronni i bez pojęcia, zrozumieli jako zwykłe “hau, hau!”. 

Naraz stało się coś nieoczekiwanego. 

Z wnętrza trumny dało się słyszeć głuche stukanie i odgłos jakby z piekła: 

-Halt! Otwierać! Szajse wasza mać! Non omnis moriar!!! 

Leśniczy Zdzisio zbladł. 

-Dawać gwoździe! – wrzasnął- Młotek! Bo wieko wykopie!!! 

Było jednak za późno. Wieko trumny, poruszone nadludzką siłą uniosło się do góry i w trumnie usiadł nieboszczyk stażysta Jonasz. 

Nigdy w historii TZW gospodarki leśnej nie widziano straszniejszego widoku. Nawet pisma okólne ze szczecineckiej derekcji robiły mniejsze wrażenie na robotnikach leśnych, a przecie chowali się przed nimi do ziemianek i po bagnach ukrywali. 

Włosy Jonasza potargane i rzadkie, powiewały na wietrze. Gęba blada, oczy wpadnięte i podkrążone, wyszczerzone zęby i sine wargi, sprawiały tak okropne wrażenie, że baby biurowe pierzchły do lasu wrzeszcząc, że oto strzyga i upiór, będzie mścił się za osiem lat rozliczania pielgrzymek, jako szkoleń z bhp. 

Ksiądz proboszcz jakkolwiek poruszony, ucieszył się bardzo, ponieważ za pogrzeb zainkasował z góry, a zmartwychwstanie, niezależnie od przyczyn, oznaczało, że ten sam osobnik będzie musiał odbyć pogrzeb jeszcze jeden raz i jeszcze raz będzie się z niego płaciło. Ministranci nie bardzo zarejestrowali całe zdarzenie, bo grali w ‘’Harvest Management II’’ na komórkach. 

-No i żyje! – splunął leśniczy Zdzisio- Wiedziałem, że to było zbyt piękne! 

-Kadrowa się wkurwi- orzekł podleśniczy- Toż ona papiery do ZUS-u już wysłała!  

-Cud! Cud prawdziwy! – krzyczała małżonka leśniczego, podczas gdy Romuś, który nigdy nie widział żywego trupa, ale oglądał wszystkie filmy o umarłych łażących po okolicach i zagryzających innych, zemdlał i leżał pośród błota. 

Wynajęty za karawaniarza zrywkarz, który w lesie już nie takie numery widział, spokojnie pogryzał pestki słonecznika i oczekiwał rozwoju wypadków. “Do kabiny nie wlezie” – rozumował i pierwszy raz cieszył się, że kabina traktora została wzmocniona na wypadek upadku drzewa. 

Szarik pognał za babami, bo uważał, że dużo przyjemniej jest pędzić za rozhisteryzowanym stadkiem pracowników nadleśnictwa i napędzać im jeszcze większego strachu, niż użerać się z umarłym. 

-Dobrze, że ci sekcji nie zrobili! – powiedział leśniczy Zdzisio w końcu – Wyłaź durniu z tej trumny, bo jeszcze naprawdę kogoś wystraszysz! A za te dni co żeś se leżał, a do roboty nie chodziłeś, to musisz bratku urlop na żądanie wziąć! 

-Nie trzeba kołka osinowego wrazić mu w serce?! – dopytywał podleśniczy. 

-Za dużo świadków -mruknął leśniczy. 

Zaś stażysta Jonasz, umarły za życia, patrzył wokół niezbyt przytomnie, aż w końcu wyskrzeczał okropnym głosem: 

-Znam przyszłość Lasów!!! Objawiono mi prawdę! 

-Terefere! – powiedział leśniczy- Znalazł się Wernyhora! Nie myśl sobie, że się od trzebieży wczesnych wykpisz! Zawracaj! Zawracaj! – wrzasnął do zrywkarza i cały, do niedawna żałobny kondukt, powoli ruszył ku kancelarii leśnictwa Krużganki. Jonasz jechał w trumnie, rozglądał się na boki i błogosławił wszelkim istotom żywym i umarłym. A że wyglądał okropnie i przerażająco, po wsi gruchnęła wiadomość, że przywieźli nowego inżyniera nadzoru. 

Dawaj topora!

A wtenczas przyszły une. 

Najsampierw ja myślał, że z gminy. Takie jakieś głupowate z gembów, nosy krzywe, zezowali oni, czapki jakby dzieciom pokradli, za ciasne. Wypisz, wymaluj: hujrzendniki. 

Ale nie. 

Jak się odezwali od razu ja wiedział, że nie za bardzo to będzie: 

-Rynce do góry! 

Od razu ja zrozumiał, że nie żadne tam przygłupawe z biura. 

Jakieś obce! 

Ten gruby, z gembą nalaną, jakby szmalcem kto wysmarował do mnie: 

-Rzuć siekierę! 

Rzuciłem. Prosto w tego drugiego.  

Padł! 

-Ratunku! – wrzeszczy. Krew leje się.  

-Kłonicą sukinsyna! – wrzeszczę do śwagra. Śwagier jak go nie wytnie! Ale ten gruby, z gembą nalaną śwagra w łeb! Taką suwmiarką olbrzymią! Myślę: “co jest kurwa, kto z suwmiarką po lesie łazi?!”, ale co z tego myślenia mojego, skoro śwagier leży, łeb rozbity, suwmiarka potrzaskana. 

-Zygmont!- wrzeszczę i tego nalanego próbuję machnąć toporem, co miałem go za pasem, jakby wilki przyszli. 

Ale sweter na nim gruby i kurtka gruba. Nie przebiłem się. Padł, ale nie zabity. A mogłem prosto w łeb, bo u niego zwykła czapka z daszkiem. Zamachnąłem się jeszcze raz, a ten, choć gruby to źwinny jak żmija! I farbą mi napryskał po oczach!  

Ja ślepy! 

-Zygmont, kurwa! Nic nie widzę!  

-Sużba leśna! – wrzeszczy ten gruby- Naziemie! 

Wiedziałem, że jak naziemie pójdę to ja już nie wstanę. Macham na oślep toporem. Coś miętkiego trafiłem. 

-Witek, kurwa! – jęczy śwager- Żeśmnie trafił! 

-Czego pod topór leziesz?! 

Ale musi mnie w tamtym momencie wałkiem grabowym w łeb ten gruby, ten nalany trafił. Leżę. A od zwykłego wałka nigdy ja nie leżał. Tylko od stali albo graba. Bo straszna rzecz to wałek grabowy. 

-Kto wy?!- dusi mnie leżącego ten nalany. 

-Swoje! – mdleję ja prawie, łeb rozcięty, krew leje się- Tutejsze! Surwiwal trenujemy! 

Nowy nadleśniczy nadleśnictwa Garłacze

Na naradzie gospodarczej w nadleśnictwie Garłacze miano z wielką pompą powołać nowego nadleśniczego. Baby biurowe maiły salę tym co miały po łapami: świerkowymi gałązkami, mchami, brzozowymi witkami, ustawiały wałki papierówki grabowej pod ścianami, dla lepszego efektu. Zastępca nadleśniczego, człowiek na wylocie za obściskiwanie się z arcybiskupami, biegał w panice zmieniając polecenia i rozkazy, tusząc, słusznie skądinąd, że dobrze zorganizowane powitanie, pozwoli mu uniknąć fatalnych konsekwencji i będzie mógł służyć nowej władzy z takim samym oddaniem.  

Leśnicy siedzieli w sali, czekając na nowego pryncypała cierpliwie i bez dyskutowania, jedynie leśniczy Zdzisio i panna Marysia, pełniąca zaszczytną funkcję leśniczego leśnictwa Mazgaje, wesoło gawędzili na temat ostatnich ruchów kadrowych derekcji jeneralnej, zakazu wycinki i niejasnej przyszłości korporacji. Panna Marysia co i rusz wybuchała śmiechem i pociągała z piersiówki. ‘’Na astmę i kaca’’- tłumaczyła. 

Delegacja z derekcji spóźniała się.  

Czyż można jednak powiedzieć, że “delegacja z derekcji spóźniała się”? Zwłaszcza na spotkanie z czernią nadleśnictwa?! Wiadomo, że nie ma mowy o żadnym spóźnieniu. Derekcja decyduje o zasadach tyczących zarówno ładu czasowego, jaki i przestrzennego. Wiedząc o tym, leśnicy są w stanie siedzieć w bezruchu wiele godzin, na dowolnej sali.  

Wreszcie trąby ogłosiły, że jedzie! 

Baby miały zaintonować w naprędce napisaną pieśń powitalna, ale jak to głupie, pouciekały ze strachu, płacząc i rozcierając po gębach wspaniałe makijaże. Tylko Główna Księgowa siedziała niewzruszona, świdrując otoczenie okiem krogulczym. 

Kiedy delegacja wchodziła do sali zrobiło się spore zamieszanie: część leśników wstawała, część zaczęła klękać z przyzwyczajenia i wołać “Szczęść boże’’, część zaczęła śpiewać hymn, a panna Marysia dostała ostrego napadu wesołości, albowiem piersiówka była już nieomalże pusta. Dodajmy zresztą, że piersiówka była nieco zmodyfikowana i zawierała przynajmniej 0.7 litra dowolnego płynu. 

-Siadać! – wrzasnął jakiś jegomość, zdaje się naczelnik od czegoś tam z derekcji – Cisza! Nie śpiewać!!! To jest wasz nowy nadleśniczy! Będzie tu rządził ręką surową i bezlitosną, aby tą augiaszową stajnię raz na zawsze wyczyścić ze złogów zacofania i prymitywnej gospodarki leśnej, polegającej na zrębach zupełnych i sprzedaży drewna Chińczykom! Dosyć tego! Czego się śmiejesz, ty tam w kącie!? 

Zwrócił się do panny Marysi. 

Panna Marysia popatrzyła na niego z typową dla niej filuterią. 

-Na ty nie jesteśmy, ja z tobą patelni nie ciągała po ulicy. Rękę z kieszeni wyjmij jak do mnie mówisz i masz plamę na mundurze! Dobrze przynajmniej, że nie jest to ten sam sanacyjny gajerek, w którym widziałam cię ostatnio na pielgrzymce! 

Naczelnik zbladł. Istotnie, jego pozycja w derekcji była silnie zagrożona i usiłował nadrobić surowością wobec maluczkich w terenie. 

-To jest nowy nadleśniczy, pan magister inżynier Roman Biedronko – przedstawił nowego nadleśniczego zmieszany i wściekły- Pilnuj ich tu Romanie, bo to najgorsze nadleśnictwo w całej derekcji, nie wiem jak sobie poradzisz bez zwolnień grupowych, ale ja osobiście byłem za likwidacją tego grajdołu! Do widzenia! 

Nowy nadleśniczy uśmiechnął się surowo: 

-Nazywam się Roman Biedronko i jestem nowym nadleśniczym… 

-Ja ciebie Roman pamiętam! – zabuczała panna Marysia –Toż ty za drag queen robił niedawno! Taka impreza była! Razem my dopalacze wciągali! 

-Matko Boska! Maryśka! – wrzasnął nowy nadleśniczy – Ja myślał, że ty w ostrej ciąży po tamtym! 

-Mało brakowało! – odpowiedział panna Marysia – Takiej pielgrzymki jak wtedy to już nie będzie! 

-Zorganizujemy lepsze! – zawołał nadleśniczy i obwieścił – Spocznijcie siostry i bracia! Będzie dobrze, choć bez wycinek! 

-Dwa miesiące mu daję – ziewnął leśniczy Zdzisio – Będzie błagał, żeby go zabrali stąd! 

Skąd zło w lesie?

Dlaczego Pan Bóg stworzył podleśniczego?  

A dlaczego stworzył pijawki, jemioły i kleszcze? Dlaczego stworzył ospę i choroby weneryczne? Dlaczego sprawił, że istnieją żmije jadowite, ośmiornice wstrętne i cuchnące, meduzy galaretowate i strzykwy obrzydliwe?

Dlaczego stworzył inżyniera nadzoru, który jest jawnym zaprzeczeniem, że stwarzał Pan Bóg ludzi na swoje podobieństwo? A jeśli stwarzał, to kto chce wiedzieć jak Pan Bóg wygląda? A może zarówno podleśniczy i inżynier, Główna Księgowa, nadleśniczy, zastępca jego, wszyscy oni są dowodem, że Pana Boga nie ma? 

Może to Zeus jest odpowiedzialny za tę całą menażerię? Czyż nie czytamy, że w Helladzie starożytnej chodziły przeróżne Gorgony, Tyfony i Minotaury? Zeus uczestnicząc w jakim sympozjonie, napoiwszy się bez umiaru, straciwszy wszelkie hamulce i opory, stworzył monstra wszelkiej maści i autoramentu, kazał im żyć mimo obrzydliwości charakterów, jawnemu zaprzeczaniu prawidłom estetyki, fizyki i całemu temu bestiarium pozwolił pracować w lesie.  

A może to odwieczna walka Dobra ze Złem?  

Znosić musi leśniczy wszelkie niegodziwości ze strony tej hałastry, która tylko dybie na jego szczęście, pragnąć jego życie dostatnie i szczęśliwie obrócić w pasmo nieszczęścia i nędzy, tylko dlatego że reprezentuje sobą całe dobro, sprawiedliwość, rozum, szlachetność, czystość, pomiarkowanie w jedzeniu i piciu, jakie tylko na tym padole nienawiści i ohydztwa panuje? 

Wysyła Zło wszelakie monstra przeciwko dobremu i mądremu leśniczemu, nie daje mu spać po nocach, bo musi leśniczy wymyślać różne kary i zadania dyscyplinujące dla podleśniczego, tak żeby odechciewało mu się Złu służyć kornie. Czyli to nie Pan Bóg ani Zeus, ani Jowisz, ani Ra wielki i potężny, stworzyli podleśniczego, a Szatan! Lucyfer, on ci owego uczynił, wstrętnego i podstępnego!

Takie ci to ‘’światło’’ Lucyfer Lasom Państwowym dostarczył!

Jasno teraz widać jaka tego przyczyna, że jak ktoś się na pielgrzymce upije, awantury wszczyna z tyłu autokaru, choćby i z samej Częstochowy jechał, to tylko ów wyrodek zakaukaski, psubrat i wykolejeniec.  

Nie słyszano, żeby podczas narady zaczął jaki podleśniczy śpiewać pieśń nabożną. Przez gardło by mu nie przeszło. Udławiłby się dobrym słowem. Padłby z nienawiścią na wykrzywionej złością gębie. Jakże wierci się on, kiedy na sali narad krzyż wisi, jakże mu niewygodnie, pali żywym ogniem! Powieście wianek czosnku nad drzwiami, a wrychle ucieknie! 

Słyszano za to wiele razy, jak to podleśniczy doprowadził do rozstroju nerwowego leśniczego, tego chodzącego anioła, ducha dobrego w lesie. Samą tylko głupotą i tępym wyrazem podłej gęby podleśniczy to umie zrobić. Wystarczy, że leśniczy zobaczy rankiem podleśniczego, a już cierpi. Wnętrzności mu szarpie, łeb pęka i boli jakby mu go kijami okładano, cęgami paznokcie rwano. 

Tylko dlatego wytrzymuje leśniczy, że zna odpowiedzialność swoją. Nie o jego własne dobro chodzi, ale o ratowanie Lasów Państwowych przez zakusami Zła. 

I ile musi się napracować leśniczy, ile natrudzić, ile pacierzy odmówić, ile nabiczować się ukradkiem po godzinach pracy, ile narad we włosienicy odbyć, aby w końcu po wielu latach tej straszliwej męki, można było z podleśniczego zrobić leśniczego, człowieka.

Ile musi mu zadań w deszcze, śniegi, roztopy wyznaczyć, przed i po godzinach pracy, ile musi się naskarżyć do nadleśniczego, na lenistwo, gnuśność, mizerię umysłową i niewydarzenie podleśniczego, aby wreszcie po iluś latach wydobyć go z macek i sideł Lucypera.  

Tam, gdzie nie pomogłyby żadne egzorcyzmy i modły, tam pomoc niesie leśniczy. 

Aby nastąpiła przemiana ze Zła Absolutnego w Dobro. 

Czas powrotów

-Niedźwiedź!- wrzasnął stażysta Jonasz, kiedy drzwi kancelarii nagle się otwarły, a w progu stanęła okutana w futra, stare onuce i uszanki postać. Pomimo ropiejących ran na tyłku i karku, z zadziwiającą chyżością, zanurkował pod biurkiem. 

Leśniczy Zdzisio przetarł oczy ze zdumienia. 

-Romuś?! 

-Ygghyyy!- załkał olbrzym. 

-A co ty tu robisz?!- zerwał się na równe nogi leśniczy- Na Zeusa co się stało?! 

Romuś za pomocą straszliwych dźwięków, sapnięć i przewracania oczami, opowiedział jak to został przegnany precz z ministerstwa. Wprawdzie bronił się zaciekle i tłukł na oślep swoim zdechłym kotem, ale nic to nie dało, zabrali mu biurko, apanaże, kazali się wynosić i zarekwirowali dwie tony mielonki turystycznej, jaką dostawał w licznych prezentach od nadleśnictw. Został mu tylko kordelas i sanacyjny mundur, ale i to przepadło w pociągu, gdy doszło do szarpaniny z konduktorem po nieuprawnionym zatrzymaniu składu hamulcem awaryjnym.  

-Czemuś ty pociąg zatrzymywał? – dopytywał leśniczy. 

Romuś wyjaśnił, że bardzo chciało mu się siusiu. 

-Toż kibel w każdym pociągu! – zdziwił się podleśniczy. 

Romuś pokręcił kudłatym łbem i oznajmił, że chyba nie we wszystkich, a już na pewno nie w tym zasranym piędolino. 

Dalej wyjaśniło się, że Romuś po latach peregrynacji po derekcjach i ministerstwach wraca do leśnictwa Krużganki, gdzie będzie piastował odpowiedzialną funkcję robotnika pomocniczego, że takich wygnańców jak on będzie wielu, ale wszyscy zmówili się, że za cztery lata to będzie prawdziwa rzeź, gotowanie w oleju i przywiązywanie do drzew drutem kolczastym, miażdżenie jąder, łupanie czaszek, wydłubywanie z oczodołów, wlewanie ołowiu w różne otwory i zrywanie paznokci. 

-Czemu z nadleśnictwa nie dzwonili? – dziwił się leśniczy. 

Romuś odpowiedział, że w nadleśnictwie był traktowany jako ten trędowaty, że papiery wręczano mu na kiju od miotły, ale że przyjdzie dzień pomsty, podusi ich tam wszystkich jak małe pisklaki, że oczy im wyjdą na wierzch, że już trochę zaczął, ale niepotrzebnie może, bo huknął Główną Księgową w kark, aż upadła i nie wstała, dopóki on nie wyszedł z nadleśnictwa. 

-A my mamy stażystę! – zreflektował się leśniczy Zdzisio i zwrócił się do Jonasza- Wyłaź spod biurka durniu! Przedstaw się! 

Wiersz leśnika Patrioty

Teraz gdy w lesie ryża banda, 

Teraz gdy w lesie po niemiecku, 

Poznasz co znaczą gwałt i granda. 

I pozna każde, polskie dziecko. 

Umilknie dzięcioł patriota, 

Zdechną słowiańskie kozodoje, 

Będzie zgnilizna i martwota, 

Piekło otworzy swe podwoje. 

Za cztery lata nic nie będzie! 

Za cztery lata w krąg pustynia! 

Zniszczone wszelkiej puszczy piędzie, 

Las będzie Marsa przypominał! 

Na próżno jednak ślozy lejesz, 

Już jest za późno na lamenty 

I chociaż dusza wciąż boleje, 

Trzeba odrzucić sentymenty! 

Ktoś przecież musi wyciąć zręby! 

Ktoś zastosować rębnię piątą, 

Zaciśnij zatem mocno zęby, 

Zwłaszcza że pójdzie ‘’hajs’’na konto. 

Nowa ale stara Ekscelencja

-Ha! Ha! Ha! – huczała zza ścianą małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka. 

-Z czego się tak śmiejesz ciemna i durna babo?!- zapytał najuprzejmiej jak potrafił leśniczy Zdzisio. 

-Śmieję się z waszej nowej Ekscelencji! – huczała dalej małżonka- I z tego, że wasz szwabski premier, ledwo dukający po polsku rudy Niemiec, nie potrafi skutecznie odwołać naszej starej Ekscelencji. 

Leśnicy milczeli ponuro. 

-Czemu nie można odwołać derektora od razu, zgodnie z leśnym obyczajem wywalić bezlitośnie na zbitą mordę, czyli gdzieś na posadę inżyniera nadzoru? – zapytał stażysta Jonasz, wycierając brudnym gałgankiem ropiejący czyrak na karku. 

-Jest on jakimś radnym gdzieś w jakimś powiecie- odpowiedział leśniczy Zdzisio- Nie można go ot tak wypierpampolić, choć my wszyscy, przeciwnicy sanacyjnych mundurów i lakierowanych oficerek oczekiwaliśmy pokazowego i widowiskowego spektaklu, przynajmniej takiego jak z TVP. 

-Czyż życie nie pokazało, że można leśnika, który jest radnym wywalić na pysk zbity?!- zapytał podleśniczy- Niech się włóczy potem po sądach i użera z prawnikami! A z drugiej strony, do czego tu się spieszyć? Nowa Ekscelencja okazuje się starą Ekscelencją, nic się nie zmieni, mniejszości seksualne i religijne nadal będą miały mały udział w zarządzaniu majątkiem Skarbu Państwa. 

-Nawet nie wiesz ilu wyznawców Szatana piastuje odpowiedzialne stanowiska w derekcjach- pouczył go leśniczy Zdzisio- Sądząc po pismach z derekcji większość to masoni i iluminaci. Kto wie, może nowy derektor każe święte gaje papieskie wycinać?! 

-Raczej każe jeszcze więcej ich sadzić- podleśniczy ponuro popił Najświętszą Kawę Kancelaryjną. 

-A mnie tam wsio rawno, kto tam zainicjuje prywatyzację lasów- machnął brudnym od ropy gałgankiem stażysta Jonasz- Byle bym staż zdążył skończyć i na pakiet akcji zdołał załapać się! 

-Młodzież- splunął pogardliwie leśniczy Zdzisio- Marsz wyznaczać TWP w 122b! Durniu ty jeden! Bałwanie! Cały staż zmarnowałeś na takie myślenie?! To wyniosłeś słuchając tylu pożytecznych dyskusji w kancelarii leśnictwa?! Czego to bydlę tak wyje?! 

-Nic już nie mówię! – obraził się stażysta. 

-Nie o tobie gadam durniu!- machnął ręką leśniczy Zdzisio- Czego Szarik tak po kotłowni szaleje?! 

Istotnie, Szarik, straszliwa bestia rodem z piekła, przerażający mieszaniec wyżła z chartem afgańskim, maltańczykiem, a jak twierdził podleśniczy, niejako świadek prokreacji, było to monstrum posiadające również domieszkę krwi kilkunastu okolicznych jamników i terierów, gryzł zębami mury leśniczówki, pragnąc się wydostać z kotłowni, pognać gdzieś przed siebie i pozbawić życia pewną część ekologów i leśników na kierowniczych stanowiskach, do czego był szkolony, całe swoje trudne życie. 

-Pokazałam mu zdjęcie waszej nowej, ewentualnej Ekscelencji- zagrzmiała zza ściany małżonka leśniczego.  

-Zareagował typowo po katolicku- podsumował wielce pożyteczną dyskusję leśniczy Zdzisio, który dodał na koniec, że nie warto chodzić na wybory, skoro po nich wszystko ma być tak samo

Ekscelencja już jako ten bukłak dziurawy.

Ekscelencja siedział i dumał, aż wrzasnął donośnie: 

-Do mnie bando nierobów i zgnuśniałych pawianów! 

Tłum paziów, szambelanów, naczelników, giermków, kamerdynerów i majordomusów najwyższego sortu, niechętnie i czkając po drodze, ruszył ku gabinetowi. Wszyscy wiedzieli, że Ekscelencja przepadnie wkrótce w pomroce dziejów, że nie ma co się wysilać, zwłaszcza dla kulawego kaczora. 

-Czego? – zapytał najstarszy z naczelników, gryząc słonecznikowe pestki. 

-Niszczarki dokumentów dokonali dzieła? – pytał gorączkowo Ekscelencja. 

-Niby jak? – ziewnął naczelnik- Żadnego rozkazania, żeby niszczyć nie było. 

-Przecież mówiłem!!! Trzy razy powtarzałem! 

-O wa! – wzruszył ramionami naczelnik i przedrzeźniająco dodał- “Powtarzałem, powtarzałem”. Żadnego pisma nie było to i nikt nic nie niszczył. Na gębę nikt tu kochaniutki nic teraz nie zrobi. 

-Kochaniutki?! – Ekscelencja wydawał się wstrząśnięty- A komputery poniszczone? Że niby zalało je wodą i przepięcie nastąpiło? 

-Nijakiego przepięcia nie było- kiwał głową naczelnik. 

-Siekierami wtedy! Rąbać! Wszystkie komputery we wszystkich nadleśnictwach! – skoczył na równe nogi Ekscelencja- Żeby mi do jutra żadnego komputera całego nie było. 

-Zaczyna się! -pokiwał głową naczelnik. 

Wszyscy paziowie, drabanci i trubadurzy ziewając zaczęli opuszczać gabinet Ekscelencji. Najstarszy z naczelników postał jeszcze chwilę i powiedział: 

-Niech otworzy szufladę i tam są pigułki. Weźmie trzy albo cztery… 

-Za cztery lata nowe wybory! – ryknął Ekscelencja. 

-To za cztery lata pogadamy! – odparł najstarszy z naczelników i powoli zamknął drzwi gabinetu. 

Bajka o nadleśniczym, który był żulem co się zowie.

Był sobie raz nadleśniczy. Abstynent. Wódki on nie pił wcale. Ani piwa. To znaczy czasem wypił. Od dzwonu wielkiego kieliszeczek. To znaczy czasem wypił i więcej niż jeden. Żeby rzec uczciwie: był sobie raz nadleśniczy i pił tyle co inni, ani więcej, ani mniej. Co tu dużo gadać: pił umiarkowanie więcej niż przeciętnie pija się w pracy. Zresztą nie ma co ukrywać: był sobie nadleśniczy, który żłopał wódkę i piwo, a żeby powiedzieć całkiem szczerze, chlał on, nos on miał już pijacki całkowicie, buro-siny, na naradach czkał głośno i popijał wódkę z termosu. Najbardziej lubił on samogonkę. Ubóstwiał bardzo on, kiedy rankiem otwierał szafkę w gabinecie i witała go bateria najwymyślniejszych “Duchów borów świeżych mieszanych”. Spirytusem on nie gardził. 

Nadleśniczy ten umiał pięknie przemawiać. I nie chwiał się on na nogach podczas uroczystości. Zresztą, po co łgać: dwóch słów nie potrafił powiedzieć, a sklecenie jakiegokolwiek zdania, sprawiało mu nieopisaną trudność. Bełkotał a nie mówił. Jąkał się, zacinał, zapominał o czym mówi, powtarzał ciągle jedno i to samo, aż nazwali go “Promil Katarynka”. A na nogach ustać nie potrafił jednej minuty. Trzymał się stolików, aż pewnego razu na naradzie ściągnął ze stołu prezydialnego obrus zdobny, zielony, razem z laptopami, kawami w filiżankach, ciasteczkami, termosami, wszystko to wylądowało na nim. Ile razy ściągnął rolety w gabinecie, tego nikt nie policzy. 

Nie palił on papierosów wcale. Ani jednego. Czasem, przy okazji, jak kto go poczęstował, to zapalił, ale tak, to to nie. Nie palił i już. Czasem sobie kupił paczkę papierosów i wypalił w gabinecie, jak nikt nie widział. Co tu kręcić: palił on nałogowo, jednego od drugiego odpalał, w gabinecie cały czas wisiała chmura dymu, paluchy u niego żółte, włosy i wąsy miał on okopcone, unosił się wszędzie odpowiedni zapach wieloletniego palacza, popielniczki w każdym kącie były, a on i tak petował w doniczce z draceną, która miała z nadleśniczym dopust boży, bo on uznał, że ona umie gadać i cały czas gadał z nią, czasem do późna w nocy, a raz jej nawet zaproponował małżeństwo, jak tylko starą załatwi siekierą, bo już siekierę kupił, a stara tylko na niego daje, narzeka, kołki na łbie ciosa, wytrzymać już nie można z tym babskiem straszliwym, niechby ją szlag trafił, najlepiej tu i teraz, niechby zdechła śmiercią nagłą, ale on trzyma ją jeszcze, bo stara jest kuzynką derektora.  

Miła pogawędka Henia z mamusią

Henio Małanka, najwybitniejszy ekolog na wschód i zachód od rzeki Supraśl, siedział u chaci i dyskutował z matką staruszką, która jako osoba pozbawiona ekologicznego horyzontu, tłumaczyła jemu, że krytykować leśną korporację to jedno, a wyzywać lokalnego jej bossa, leśniczego Zdzisia to drugie.  

-Głupie, bezsensowne i nieprzynoszące żadnej korzyści -gderała- A jak pomyślę, że przez ciebie durniu nie możemy kupić w okolicy opału, to krew mnie zalewa, mroczki przed oczami latają i szlag mnie trafia. Gadaj sobie na nadleśniczego, proszę bardzo, gadaj zdrów na derektora, smacznego, ale lżenie miejscowego capo di tutti capi, wskazuje że durnia urodziła ja, durnia wychowała ja, baćko za mało ciebie korbaczem po głowie lał, albo też za mocno i durniem ty padochniesz, bo co ty beze mnie i bez mojej renty starczej uczynisz, kiedy ty uczciwie dnia nie przepracował, tylko żeś za tę ekologię się wziął, korzyści z tego nie ma żadnej, tylko latasz pod zlewnię z pijakami, kocopoły im tam opowiadasz, a mnie tu smoliny nawet nie ma kto urąbać, ani haliny padzieriebić, ciebie tylko noc pachnała, noc prychnała, ale zobaczysz, jak ja padochnę, kto o ciebie staranie mieć będzie?! I za co ja tak cierpieć muszę na stare lata, że syn ekologiem, durniem największym we wsi całej. A na wszystko daj, na komórkę daj, na wódkę daj, na papierosy daj, wygląda jak Barabasz, ani mydła, ani wody nie stosuje, onucy też nie mienia, śmieci znosi, cała izba złomem zawalona, mechanik wielki, motorower w izbie składa, jakby w stodole nie mógł, a jeszcze na zeszyt nabrał w sklepie, czegoś ty tam nabrał pytam się?! Nic nie mówisz, ale dobrze ja wiem coś ty tam nabrał, po co ci te środki antykoncepcyjne, to ja nie wiem, ciebie żadna panna, ani koślawa, ani kulawa, ani blyszczata na wadnu oko nie zechce, wnuków ja się nie doczekam, a zresztą po co i czekać, skoro pewnie jeszcze durniejsze jak ty by były, małe czarcięta ekologiczne… No ale dobrze, zabezpieczaj się, genetyka zdradliwa sprawa, nie daj Boże jaka by z tobą zaciążyła, to przecież po tobie niczego mądrego spodziewać się nie można.

-Co też mamusia mówią. Jak tak tylko, dla śmiechu prezerwatywy kupił, kolegom pokazać…- bełkotał Henio Małanka- Niech się mamusia cieszy, że mnie żadne zwierzę w lesie nie rozszarpało! A byłem niedaleko jednej nory borsuczej… 

-Jedno szczęście by było! – podniosła głos matka – I powiedz mi czemu ty drzwi od chlewika nie zaczynił siewodnia, hę?! 

-Ja chciał, żeby świni wolności zażyli nieco…- bełkotał Małanka- Oni w niewoli całe życie… 

-No dureń, dureń pierwszej klasy- złapała się za głowę matka- A mówił felczer w Załukach, że na ekologię tabletek nie ma…