Cennik na choinki musi być!

Eksstażystka Marysia, obenie piastująca ważną funkcję pełniącego obowiązki leśniczego leśnictwa Mazgaje, łuskała sobie spokojnie petki słonecznika w kancelarii, kiedy niespodziewanie wkroczył do niej inżynier nadzoru Mazgaj.

– Tfu!- splunęła Marysia- Czego?! W Urzędzie Skarbowym teraz robisz, że bez zapowiedzi wpadasz? A może do CBA? Z twoim charakterkiem pasowałbyś do takiej służby!

Mazgaj przyzwyczajony do obcesowych zachowań Marysi powiedział lodowatym tonem:

– Jeszcze przyjdzie czas, że pożałujesz!

– Czego chcesz, a konkretnie, bo jak widzisz zajęta jestem!- lekceważąco machnęła ręką Marysia i prowokacyjnie splunęła pestką słonecznika.

– Z polecenia pana nadleśniczego sprawdzam w kancelariach, jak wywiązujecie się z obowiązku umieszczenia w widocznym miejscu cennika na choinki- wyrecytował Mazgaj.

– A na chuj mi cennik, jak ja choinek nie posiadam?- splunęła Marysia- Toż nie miałam przygotowywać nic do sprzedaży, ze względu na całkowity brak drzewek świątecznych na terenie leśnictwa Mazgaje, co uzgodniłam z zastępcą nadleśniczego!

– Nic mnie nie obchodzą takie ustalenia, cennik musi wisieć w widocznym dla ludności miejscu! I proszę mi nie opowiadać, że na terenie leśnictwa Mazgaje nie ma choinek! Byłem tu leśniczym! To wiem!

– Byłeś tu kuźwa jego własna, figurantem, co nawet granic leśnictwa nie poznał!- podniosła głos Marysia- I pamiętaj, że to co ma długie igły to sosna, a nie tradycyjnie przeznaczany na choinki świerk! Ludzie w XXI wieku, w dobie telewizorów tak płaskich jak twój charakter, nie dadzą się na to nabrać, choćbyś nie wiem co miał napisane w swoim zasranym cenniku!

Potem nie wiadomo w jaki sposób, wywiązała się szarpanina pomiędzy Marysią i Mazgajem. Z notatki służbowej jaką później sporządził inżynier, wynikało, że został bezpardonowo zaatakowany, przez będącą zapewne pod wpływem substancji psychotropowych Marysię, na co ta odpisała w wyjaśnieniu, że: „ (…) każdemu nerwy by puściły, mając do czynienia z takim idiotą jak w/w inżynier nadzoru, który jest zwykłym (…) i (…), nadającym się tak do nadzoru, jak szczeniak rasy york do pilnowania złota w osławionym forcie Knox w Ameryce (…). Jaka uczelnia takim idiotom dyplomy rozdaje, to ja nie wiem – snuła rozważania w wyjaśnieniu Marysia- Ale widać, że w/w inżynier nie chodził do gimnazjum, bo już by go tam życie nauczyło, jak się wśród ludzi zachowywać(…)”.

Choinka dla księdza proboszcza

– Otóż Dzidek, ksiądz proboszcz zażyczył sobie choinek do kościoła. Czterometrowe, gęste, generalnie takie żeby się nie wstydzić na Pasterce przed tłumem wiernych!- zahuczała małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, a co więcej, nad wyraz pobożna.

– Niech se kupi i zawiezie – mruknął leśniczy Zdzisio pod nosem – Cennik wisi na płocie…

Niestety, małżonka, jak każda Kaszubka, zmysł słuchu miała wyczulony do potęgi niemożliwej do ogarnięcia rozumem.

Leśniczemu, podleśniczemu i stażyście Romusiowi wydawało się, że oto strop kancelarii runął, albo pod leśniczówką rozpoczęła się erupcja wulkanu. Tymczasem był to gniewny okrzyk małżonki leśniczego, dotkniętej prostacką odpowiedzią Zdzisia.

– Ty lewaku! Poniewierasz uświęconą latami tradycję, która nakazuje dawać choinki do kościoła nieodpłatnie! Draniu! Przeklęty przeniewierco tradycji i kultury narodu! Tfu! Wszyscyście siebie warci w tej kancelarii! Banda lewaków i nihilistów!

– Uspokój się tam zza ścianą!- wrzasnął leśniczy- Nigdzie nie ma na cenniku choinek i stroiszu żadnej adnotacji, że mam własność Skarbu Państwa rozdawać jakimkolwiek związkom wyznaniowym nieodpłatnie! Jak mi ksiądz proboszcz przyniesie pismo z nadleśnictwa, że zgadzają się na taki proceder to pogadamy! Nie będę ja na szwank narażał mojej wieloletniej kariery przez jakieś durne choinkowe zabobony!

– Właśnie tak wkładasz kij w szprychy roweru Dobrej Zmiany!- zagrzmiała małżonka- Za te choinki Dzidek, pójdziesz prosto do piekła.

– No i dobrze- zgodził się leśniczy- Nie podejrzewam, żeby była tam gorsza atmosfera niż u nas w nadleśnictwie.

Leśniczy Zdzisio i stan wojenny

Dziś w kancelarii leśnictwa Krużganki panowała cisza. Małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, nasłuchiwała z wytężoną uwagą, ale żaden szmer nie dobiegał zza ściany.

– Co wy tam robicie, że nic a nic nie słychać?- zahuczała swym gromkim barytonem  zaniepokojona.

– Wspominamy nasz udział w stanie wojennym- odpowiedział grobowym głosem leśniczy Zdzisio.

Na co komu hukinol w bloku?

Kiedy stażysta Romuś wszedł do kancelarii, leśniczy Zdzisio o mało nie spadł z fotela.

– Matko Jowisza Kapitolińskiego!- zawołał – Coś ty się Romuś do ONR-u zapisał?

Romuś był bowiem łysy jak kolano.

Stażysta zrobił płaczliwą minę, po czym za pomocą wycia, jęków i pochrząkiwań, opowiedział swą smutną historię.

Okazało się, że matka Romusia, kobieta zaradna i z inwencją, trzymała w pawlaczu środek do odstraszania dzików. Jak to bywa w życiu, dziwnym trafem, Romuś szukał tam swojego pluszowego misia, którego rodzeństwo, z czystej złośliwości i braku odpowiednich wzorców do naśladowania chowało. Oczywiście cała śmierdząca ciecz wylała się na głowę Romusia, który ze strachu, wybiegł na dwór, siejąc swym doniosłym rykiem, totalne przerażenie pośród sąsiadów. Włosów nie dało się uratować. Głowa jeszcze nawet teraz trochę śmierdziała.

– Po co twojej matce hukinol?- zapytał się leśniczy- Toż wy w bloku mieszkacie! W środku miasta!

Tu Romuś zrobił wielce tajemniczą minę i wychrypiał coś po swojemu.

– Co on powiedział? Nie zrozumiałam!- zahuczała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka.

– Powiedział, że  tylko dzięki hukinolowi, siostry Romusia mogą chodzić na dyskoteki – powiedział leśniczy Zdzisio.

Jak stażysta Romuś chciał wiedzy tajemnej nabyć

Stażysta Romuś ślęczał nad jakąś książką w swoim kątku kancelarii.

– A odkąd ty Romuś potrafisz czytać?- zapytał zdziwiony leśniczy Zdzisio. W odpowiedzi Romuś zahuczał i zastękał.

– On pyta się, czym się różni „klasa odnowienia” od „klasy do odnowienia”- przetłumaczył Romusiowe przemówienie podleśniczy.

– Co ty kuźwa czytasz?- zaniepokoił się leśniczy- Co ty tam masz?

Okazało się, że to jakaś przedpotopowa książka z pogranicza literatury faktu i hodowli lasu.

Romuś przyjął postawę wyczekującą.

– Po co ci to wiedzieć durniu?!- zdenerwował się leśniczy- Doktorat będziesz pisał? Lepiej już wy idźcie wyznaczać trzebieże późne! Koło Tamulka nic jeszcze nie wyznaczone, ani jeden ar! A farba zdaje się zaraz termin straci!

– Ja też nie wiem czym się różnią- powiedział podleśniczy pragnąc załagodzić sytuację (pogoda była do wyznaczania wielce nieprzyjazna).

– Doskonale wiem, tylko nie chce mi się marnować czasu, kiedy ja mam tyle poczty służbowej nieprzeczytanej!- leśniczy Zdzisio denerwował się coraz bardziej- Co to za pytania w piątek, do diabła!? Wiadomo: klasa odnowienia i do odnowienia różnią się tym, że jedna jest już odnowiona, a druga nie! Znaleźli się egzaminatorzy, kuźwa wasza…

– Przyznaj się durniu, że nie wiesz!- zahuczał zza ściany szyderco małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- Takie masz o leśnictwie pojęcie, jak ja o topografii Gabonu! Wiem, że to gdzieś w Afryce! Ha! Ha! Ha! Magister jego mać inżynier! I to leśnictwa! Ha! Ha!

Atmosfera w kancelarii zrobiła się nieprzyjemna.

Leśniczy Zdzisio siedział obrażony, a podleśniczy z Romusiem bali się odzywać, bo na dworze wiał zimny, przenikliwy wiatr i padał zacinający deszcz.

W tym momencie wpadała do kancelarii eksstażystka Marysia, obecnie piastująca funkcję p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje, od progu dementując pogłoskę, że Mazgaj został nowym nadleśniczym.

– Rył, rył pod starym szefem, ale się zarył!- cieszyła się jak dziecko- Wszystko zostaje po staremu!

Leśniczemu od razu humor się poprawił:

– Wyobraź sobie, że ci durnie – wskazał na podleśniczego i Romusia – Nie wiedzą nic o różnicach między klasą odnowienia, a klasą do odnowienia!

– A na chuj im to wiedzieć? Czy klupa od tego raźniej chodzi? Czy taśma się lepiej zwija i rozwija?- zdziwiła się Marysia- Czy to ułatwia wywóz? Ja tam se łba nie zaśmiecam. Napijmy się z tego wszystkiego! Pod tego Mazgaja!

I na biurku kancelarii postawiła wiadomą butelkę.

– Widzisz durniu?!- zwrócił się do Romusia leśniczy- Od dziś nawet wzroku nie kieruj w stronę półki z literaturą fachową!

Dezubekizacja w lasach

Kiedy podleśniczy wszedł do kancelarii, ujrzał swego bezpośredniego przełożonego, leśniczego Zdzisia z mina tak zafrasowaną, jakby właśnie przegrał w karty przynajmniej pięćset złotych, albo i nawet euro.

– A cóż to za mina, godna ukrzyżowanych przy via Appia popleczników Spartakusa?- zapytał zatroskany.

– Sumienie go gryzie!- zahuczała zza ściany, nader szyderczo małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka.

– Już po mnie!- powiedział smutno Zdzisio- Nie dociągnę do emerytury na tym cholernym stołku! Niech szlag trafi te dobre zmiany! Na pewno słyszałeś o ustawie dezubekizacyjnej?

Stażysta Romuś, który dotąd spokojnie żuł resztki kabla od prodiża, jaki w łaskawości swej ofiarowała mu małżonka leśniczego, zaczął wydawać z siebie niepokojące dźwięki. Od maleńkości bowiem straszono go peerelowską bezpieką.

– A co ty masz z UB wspólnego?!- wystraszył się podleśniczy.

– Z UB nic, ale jako leśniczy, wspierałem totalitarne państwo. Pustoszyłem drzewostany, przysparzając bogactwa reżimowi komunistycznemu, a czyniłem to na taką skalę, że działania wielu komórek służb bezpieczeństwa, to dokazywania niepełnoletniej smarkaterii przy moich! Nawet mi do głowy nie przyszło, że pozyskując na taką skalę drewno sklejkowe, z czego notabene byłem słynny w całych Garłaczach, to podstępne i podłe wspieranie aparatu przemocy i zniewolenia!

– I jeszcze w ZSMP byłeś draniu!- zabuczała małżonka- Aktywnym członkiem!

– Wyrzucono mnie stamtąd!- zdenerwował się leśniczy.

– Za alkohol!- sapnęła małżonka- To akurat nie wybieli twojego życiorysu!

– Tak czy inaczej, w obecnej sytuacji materialnej państwa, tylko czekać ustawy, która zmniejszy przynajmniej o trzy czwarte wszelkie pensje, emerytury i ryczałty na dojazdy, wszelkiemu leśnemu pomiotowi, który wspierał komunistów!- ogłosił leśniczy Zdzisio- I każdy kto chociaż jeden dzień przepracował w komunistycznym lesie, zapłaci za to, bladź!