Pogrzeb stażysty Jonasza

Pogrzeb stażysty Jonasza odbywał się z wielką pompą. Na zulowskiej przyczepie z żurawiem, ciągniętej przez uroczyście przybrany świerkowymi gałęziami traktor, jechała trumna, w której leżały doczesne szczątki niedoszłego leśnika.  

Za trumną szedł leśniczy Zdzisio, podleśniczy, Romuś, małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, Szarik, który zerwał się z łańcucha, aby uczestniczyć w egzekwiach, oraz sześć czy siedem bab z księgowości, które nadleśniczy wysłał na pogrzeb w ramach resocjalizacji, bo wiadomo było, że stypy nie zaplanowano. Szły teraz głodne i płakały, bo bardzo burczało im w brzuchach. 

Ksiądz proboszcz z ministrantami czekał przed bramą miejscowego cmentarza. 

-Nie lepiej było go spalić? – dopytywał podleśniczy. 

-Nadleśnictwo nie chciało wyasygnować opału – żachnął się leśniczy Zdzisio – Powiedzieli, że jak się dobrze zakopie, to na pewno nie wylezie. 

-A gdzie rodzina jego? – zapytała małżonka leśniczego. 

-On z Zabłudowa był – mruknął leśniczy- Nie bardzo to naród po pogrzebach jeżdżący. To i na pekaes trzeba dać i kwiaty… 

-Szkoda, że premii kwartalnej nie dożył- powiedział podleśniczy. 

-Powiadali, że może i inżynierem nadzoru by został! – powiedziała małżonka leśniczego. 

-A w następnym roku prezydentem by jego wybrali! – sarknął leśniczy – Najgorzej, że na same odnowienia on ducha wyzionął. Tyle roboty, a on zgon urządził sobie w sposób nieodpowiedzialny! 

-Jak każdy stażysta! Woli kitę odwalić, niźli uczciwie popracować! – szczeknął Szarik, co postronni i bez pojęcia, zrozumieli jako zwykłe “hau, hau!”. 

Naraz stało się coś nieoczekiwanego. 

Z wnętrza trumny dało się słyszeć głuche stukanie i odgłos jakby z piekła: 

-Halt! Otwierać! Szajse wasza mać! Non omnis moriar!!! 

Leśniczy Zdzisio zbladł. 

-Dawać gwoździe! – wrzasnął- Młotek! Bo wieko wykopie!!! 

Było jednak za późno. Wieko trumny, poruszone nadludzką siłą uniosło się do góry i w trumnie usiadł nieboszczyk stażysta Jonasz. 

Nigdy w historii TZW gospodarki leśnej nie widziano straszniejszego widoku. Nawet pisma okólne ze szczecineckiej derekcji robiły mniejsze wrażenie na robotnikach leśnych, a przecie chowali się przed nimi do ziemianek i po bagnach ukrywali. 

Włosy Jonasza potargane i rzadkie, powiewały na wietrze. Gęba blada, oczy wpadnięte i podkrążone, wyszczerzone zęby i sine wargi, sprawiały tak okropne wrażenie, że baby biurowe pierzchły do lasu wrzeszcząc, że oto strzyga i upiór, będzie mścił się za osiem lat rozliczania pielgrzymek, jako szkoleń z bhp. 

Ksiądz proboszcz jakkolwiek poruszony, ucieszył się bardzo, ponieważ za pogrzeb zainkasował z góry, a zmartwychwstanie, niezależnie od przyczyn, oznaczało, że ten sam osobnik będzie musiał odbyć pogrzeb jeszcze jeden raz i jeszcze raz będzie się z niego płaciło. Ministranci nie bardzo zarejestrowali całe zdarzenie, bo grali w ‘’Harvest Management II’’ na komórkach. 

-No i żyje! – splunął leśniczy Zdzisio- Wiedziałem, że to było zbyt piękne! 

-Kadrowa się wkurwi- orzekł podleśniczy- Toż ona papiery do ZUS-u już wysłała!  

-Cud! Cud prawdziwy! – krzyczała małżonka leśniczego, podczas gdy Romuś, który nigdy nie widział żywego trupa, ale oglądał wszystkie filmy o umarłych łażących po okolicach i zagryzających innych, zemdlał i leżał pośród błota. 

Wynajęty za karawaniarza zrywkarz, który w lesie już nie takie numery widział, spokojnie pogryzał pestki słonecznika i oczekiwał rozwoju wypadków. “Do kabiny nie wlezie” – rozumował i pierwszy raz cieszył się, że kabina traktora została wzmocniona na wypadek upadku drzewa. 

Szarik pognał za babami, bo uważał, że dużo przyjemniej jest pędzić za rozhisteryzowanym stadkiem pracowników nadleśnictwa i napędzać im jeszcze większego strachu, niż użerać się z umarłym. 

-Dobrze, że ci sekcji nie zrobili! – powiedział leśniczy Zdzisio w końcu – Wyłaź durniu z tej trumny, bo jeszcze naprawdę kogoś wystraszysz! A za te dni co żeś se leżał, a do roboty nie chodziłeś, to musisz bratku urlop na żądanie wziąć! 

-Nie trzeba kołka osinowego wrazić mu w serce?! – dopytywał podleśniczy. 

-Za dużo świadków -mruknął leśniczy. 

Zaś stażysta Jonasz, umarły za życia, patrzył wokół niezbyt przytomnie, aż w końcu wyskrzeczał okropnym głosem: 

-Znam przyszłość Lasów!!! Objawiono mi prawdę! 

-Terefere! – powiedział leśniczy- Znalazł się Wernyhora! Nie myśl sobie, że się od trzebieży wczesnych wykpisz! Zawracaj! Zawracaj! – wrzasnął do zrywkarza i cały, do niedawna żałobny kondukt, powoli ruszył ku kancelarii leśnictwa Krużganki. Jonasz jechał w trumnie, rozglądał się na boki i błogosławił wszelkim istotom żywym i umarłym. A że wyglądał okropnie i przerażająco, po wsi gruchnęła wiadomość, że przywieźli nowego inżyniera nadzoru. 

Ekscelencja już jako ten bukłak dziurawy.

Ekscelencja siedział i dumał, aż wrzasnął donośnie: 

-Do mnie bando nierobów i zgnuśniałych pawianów! 

Tłum paziów, szambelanów, naczelników, giermków, kamerdynerów i majordomusów najwyższego sortu, niechętnie i czkając po drodze, ruszył ku gabinetowi. Wszyscy wiedzieli, że Ekscelencja przepadnie wkrótce w pomroce dziejów, że nie ma co się wysilać, zwłaszcza dla kulawego kaczora. 

-Czego? – zapytał najstarszy z naczelników, gryząc słonecznikowe pestki. 

-Niszczarki dokumentów dokonali dzieła? – pytał gorączkowo Ekscelencja. 

-Niby jak? – ziewnął naczelnik- Żadnego rozkazania, żeby niszczyć nie było. 

-Przecież mówiłem!!! Trzy razy powtarzałem! 

-O wa! – wzruszył ramionami naczelnik i przedrzeźniająco dodał- “Powtarzałem, powtarzałem”. Żadnego pisma nie było to i nikt nic nie niszczył. Na gębę nikt tu kochaniutki nic teraz nie zrobi. 

-Kochaniutki?! – Ekscelencja wydawał się wstrząśnięty- A komputery poniszczone? Że niby zalało je wodą i przepięcie nastąpiło? 

-Nijakiego przepięcia nie było- kiwał głową naczelnik. 

-Siekierami wtedy! Rąbać! Wszystkie komputery we wszystkich nadleśnictwach! – skoczył na równe nogi Ekscelencja- Żeby mi do jutra żadnego komputera całego nie było. 

-Zaczyna się! -pokiwał głową naczelnik. 

Wszyscy paziowie, drabanci i trubadurzy ziewając zaczęli opuszczać gabinet Ekscelencji. Najstarszy z naczelników postał jeszcze chwilę i powiedział: 

-Niech otworzy szufladę i tam są pigułki. Weźmie trzy albo cztery… 

-Za cztery lata nowe wybory! – ryknął Ekscelencja. 

-To za cztery lata pogadamy! – odparł najstarszy z naczelników i powoli zamknął drzwi gabinetu. 

Miła pogawędka Henia z mamusią

Henio Małanka, najwybitniejszy ekolog na wschód i zachód od rzeki Supraśl, siedział u chaci i dyskutował z matką staruszką, która jako osoba pozbawiona ekologicznego horyzontu, tłumaczyła jemu, że krytykować leśną korporację to jedno, a wyzywać lokalnego jej bossa, leśniczego Zdzisia to drugie.  

-Głupie, bezsensowne i nieprzynoszące żadnej korzyści -gderała- A jak pomyślę, że przez ciebie durniu nie możemy kupić w okolicy opału, to krew mnie zalewa, mroczki przed oczami latają i szlag mnie trafia. Gadaj sobie na nadleśniczego, proszę bardzo, gadaj zdrów na derektora, smacznego, ale lżenie miejscowego capo di tutti capi, wskazuje że durnia urodziła ja, durnia wychowała ja, baćko za mało ciebie korbaczem po głowie lał, albo też za mocno i durniem ty padochniesz, bo co ty beze mnie i bez mojej renty starczej uczynisz, kiedy ty uczciwie dnia nie przepracował, tylko żeś za tę ekologię się wziął, korzyści z tego nie ma żadnej, tylko latasz pod zlewnię z pijakami, kocopoły im tam opowiadasz, a mnie tu smoliny nawet nie ma kto urąbać, ani haliny padzieriebić, ciebie tylko noc pachnała, noc prychnała, ale zobaczysz, jak ja padochnę, kto o ciebie staranie mieć będzie?! I za co ja tak cierpieć muszę na stare lata, że syn ekologiem, durniem największym we wsi całej. A na wszystko daj, na komórkę daj, na wódkę daj, na papierosy daj, wygląda jak Barabasz, ani mydła, ani wody nie stosuje, onucy też nie mienia, śmieci znosi, cała izba złomem zawalona, mechanik wielki, motorower w izbie składa, jakby w stodole nie mógł, a jeszcze na zeszyt nabrał w sklepie, czegoś ty tam nabrał pytam się?! Nic nie mówisz, ale dobrze ja wiem coś ty tam nabrał, po co ci te środki antykoncepcyjne, to ja nie wiem, ciebie żadna panna, ani koślawa, ani kulawa, ani blyszczata na wadnu oko nie zechce, wnuków ja się nie doczekam, a zresztą po co i czekać, skoro pewnie jeszcze durniejsze jak ty by były, małe czarcięta ekologiczne… No ale dobrze, zabezpieczaj się, genetyka zdradliwa sprawa, nie daj Boże jaka by z tobą zaciążyła, to przecież po tobie niczego mądrego spodziewać się nie można.

-Co też mamusia mówią. Jak tak tylko, dla śmiechu prezerwatywy kupił, kolegom pokazać…- bełkotał Henio Małanka- Niech się mamusia cieszy, że mnie żadne zwierzę w lesie nie rozszarpało! A byłem niedaleko jednej nory borsuczej… 

-Jedno szczęście by było! – podniosła głos matka – I powiedz mi czemu ty drzwi od chlewika nie zaczynił siewodnia, hę?! 

-Ja chciał, żeby świni wolności zażyli nieco…- bełkotał Małanka- Oni w niewoli całe życie… 

-No dureń, dureń pierwszej klasy- złapała się za głowę matka- A mówił felczer w Załukach, że na ekologię tabletek nie ma… 

A Ekscelencja swoje!

Atmosfera w derekcji nie była jednym słowem najlepsza. Tak naprawdę wszyscy paziowie, trubadurzy, giermkowie, drabanci, szambelani najrozmaitszych wydziałów, naczelnicy tego i owego, specjaliści, oczekiwali bandy zbirów, która w imieniu nowej władzy, wpadnie do derekcji i maczetami będzie rąbać personalne złogi. Złośliwcy podsyłali sobie zdjęcia innych, gdzie ci występowali po różnych jarmarkach z Ekscelencją, paradując w przepięknych czapach z otokami i wymyślnych lampasach.  

Tylko Ekscelencja nie tracił nadziei i ducha. Wiedział, że premierowi uda się sztuka stworzenia rządu z niczego i właśnie wymyślił edykt zakazujący niemiecko brzmiących wyrazów, którymi posługiwano się w ramach TZW gospodarki leśnej.  

-Zaś wszyscy, którzy mają niemiecko brzmiące nazwiska, jako osoby niepewne, mogące narazić nasz las na sprzedaż Teutonom czy nawet Szwabom, muszą je zamienić! Nie może się leśnik nazywać Goldblum, czy Frankensztejn!  

Sekretarze wprawdzie ziewali posypując piaskiem pergaminy pokryte atramentowymi kulfonami, ale kiwali głowami, że takiej mądrej Ekscelencji to nie było w leśnictwie od czasów, jak umarł Leszek Biały czy też Czarny.  

A Ekscelencja machnął jeszcze edykt o publicznym spaleniu tablic Schwappacha i wycięciu jego wszystkich powierzchni doświadczalnych. 

A potem ktoś powiedział Ekscelencji, że Adam Loret to wcale nie polskie nazwisko i że swego czasu studiował on w Saksonii. 

-A Saksonia, jak by nie patrzeć, to Niemcy! – piszczał paź odkrywca. 

Ekscelencja dostał takich antygermańskich spazmów, że nawet trzeba było mu zęby nożem roztwierać, żeby zaaplikować pigułki. 

Pogaduchy w kancelarii

-Ciekawe czy Najświętszy Ceremoniał przewiduje uroczystą wymianę Ekscelencji – spluwał fusami Najświętszej Kawy Kancelaryjnej podleśniczy. 

-Nigdy to nie nastąpi!- huknęła zza ściany kancelarii małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka. 

-Może i nie, ale Ceremoniał powinien przewidywać takie rzeczy, ciemna babo- odpowiedział jej uprzejmie małżonek – Wprawdzie nasza Ekscelencja do końca będzie wierzyła, że Naczelnik Państwa wywinie jakiś numer i w końcu wygra ostatnie wybory, ale i jemu, staruszkowi, może powinąć się noga. 

-Nigdy! – grzmiała małżonka- A wy niewdzięczne dranie zamiast dziękować za liczne dobrodziejstwa, za wszystko co was dobre ze strony władz naczelnych spotkało, plwacie tu na swój dobrostan!  

Stażysta Jonasz nie zabierał głosu w tej uroczej konwersacji. Rósł mu nowy wrzód na tyłku, a wszelkie niedogodności z tym związane, odbierały mu jasność widzenia. Stękał i kasłał, wycierając zaropiałe oczy brudnym gałgankiem. 

-Czego stękasz i kaszlesz? -zdenerwował się w końcu leśniczy Zdzisio- Co ty znowu wymyślasz?!  

-Wrzód mam na dupie – odparł uroczo stażysta i rozkaszlał się na dobre. 

-Na wrzody i kaszle, najlepsze jest wyznaczanie trzebieży wczesnych! – zakomenderował leśniczy Zdzisio- Jak nie umiesz uszanować, że my tu spożywamy nasz najświętszy napój, to se siedź w lesie i psikaj farbą, durniu jeden! Kaszlał tu będzie, rozsiewał te swoje streptokoki! 

-Przepraszam, już nie będę!- pisnął stażysta, bo co jak co, ale w lesie to on przebywać nie znosił, a wyznaczanie trzebieży napawało go odrazą i budziło sprzeciw przeciwko tej bezmyślnej i bezproduktywnej pracy. Stażysta czuł się stworzony do rzeczy wyższych i kto wie, kim by już teraz był, gdyby nie wpływające na ocenę jego osoby, rozliczne mankamenty w urodzie. Żeby uratować sytuację rzucił uwagę: 

-Ekscelencja Ekscelencją, on już prawie emeryt, może już staruszka nie będą po sądach na starość ciągali, ale co uczyni nasz nadleśniczy, człowiek niestary, który całował pierścienie biskupie, nakazywał brać udział w pielgrzymkach niezależnie od wyznania i dbał o karierę w ów przemyślny sposób, który nie przewiduje zmian w kole fortuny?  

-Weź farbę i jedź w 111b – zakomenderował leśniczy. 

UCIEKAĆ!!! TAKSATORY!!!

Leśniczy Zdzisio zerwał się jak oszalały zza Najświętszego Stanowiska Leśniczego, gdzie wyczytał jakąś straszliwą wiadomość. 

-Ratuj Zeusie! – wrzasnął głosem okropnym – Trzeba ostrzec ludzi!!! 

-Co stało się?! – dopytywał stażysta Jonasz, który gramolił się nieporadnie (jak zresztą może się gramolić inaczej stażysta, zakała każdego zakątka tego padołu nędzy i jęków) z podłogi, gdzie znalazł się, kiedy leśniczy wrzasnął jak szlachtowany guziec. 

-Urządzanie przyjeżdża! Będą taksować lasy!!! – ryknął leśniczy. 

-O Jezusie! – stęknęła zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka. Za chwilę dało się słyszeć, że jej niezwykłych rozmiarów ciało, upadło bezwładnie najpierw na telewizor, potem na kredens z licznemi porcelanowemi pierdołami, a następnie na podłogę. Małżonka leśniczego miała jeden epizod romansowy z pewnym taksatorem, który naobiecywał jej złotych gór, małżeństw, mieszkań w mieście, a na koniec dał nogę, a alimentów powiedział, że nie zapłaci, bo nie może odpowiadać za to, co właściwie zamówiło nadleśnictwo. Od tamtej pory miała złamane serce i nienawidziła całego biura urządzającego lasy. 

Leśniczy Zdzisio wybiegł z kancelarii i pobiegł prosto pod nieczynną zlewnię mleka. Akurat odbywał się tam mityng ekologiczny, podczas którego najwybitniejszy ekolog na wschód od Łaby Henryk Małanka, obnażał kulisy plądrowniczej gospodarki leśnej. 

-Ludzie! – przerwał mu wystąpienie leśniczy – Uciekajta! Przyjeżdżają taksatory! 

Wybuchła panika i tumult. Tratowano się wzajemnie. Każdy chciał znaleźć się jak najszybciej w domu, zastawić drzwi ciężką szafą, okna zagwoździć na dobre, głowę nakryć pierzyną. 

-Chowajta córki!!! – wrzasnął leśniczy. 

-I synów też chowajta! – dodał zaraz po chwili, kiedy przypomniał sobie, jak kiedyś przyjechał taksator, który na nic nie kręcił nosem, co mu tam w łapy wpadło, to wpadło. 

Wkrótce pod zlewnią nie było nikogo. Nawet Henio Małanka poleciał do chałupy zakopać srebra rodowe, porcelanę i rower. 

Wieś była ciężko doświadczona przez ekipy urządzeniowe. Wiele dziewczynek miało na imię Bonitacja, chłopcom zrodzonym po pamiętnych wizytach nadawano imię Operat, psom i kotom Relaskop, albo i nawet Zygmunt, na cześć wieloletniego herszta tej bandy opojów, wykolejeńców, łachudr i skończonych łobuzów, którzy zamiast siedzieć w lesie i zakładać powierzchnie relaskopowe, umizgiwali się do wioskowych dziewuch, poili wódką ich matki, wyłudzali pożyczki walutowe od ich ojców, a nawet raz namówili proboszcza na słynną wyprawę samochodową do Białegostoku, po której ksiądz musiał się rozstać z parafią, ponieważ zdefraudował na jej cele, cały fundusz parafialny i nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego rozdawał pismo “Strażnica” pod białostockim zwierzyńcem, mając tylko biret na głowie. 

Taksatorzy uważali wioskę za swoja własność, mieszkańcy musieli płacić im daniny i świętopietrza, bardzo często stosowali prawo pierwszej nocy, nawet w stosunku do wdów i panien z dziećmi, słowem, było to koszmar i dopust boży. 

Leśniczy Zdzisio miał z nimi swoje przeprawy, albowiem zawsze pamiętał tylko pierwszy dzień, imprezę powitalną, a potem jakieś migawki z pobytów w rozmaitych miejscach, gdzie zaciągali go taksatorzy. Jakieś knajpy, spelunki, chałupy na odludziach, ziemianki w lesie. Wódka i konserwy. Kiedy odzyskiwał świadomość zawsze było to już po wyjeździe ekipy urządzeniowej, często z długami, czasem pozbawiony odzieży i Zeus wie czego jeszcze. Nawet nie pamiętał czy dobra zabawa była, toteż w tym roku zamierzał się ukryć naprawdę dobrze. 

Tylko podleśniczy nie krył satysfakcji. Zawsze marzył o pracy w urządzaniu i gdyby nie pewne zobowiązania natury prywatnej, dawno plunąłby na pracę w nadleśnictwie, na wszystkie te durne obowiązki, płaszczenie się przed idiotami na stanowiskach. Dawno siedziałby jako taksator w lesie, terroryzowałby okoliczną ludność, żyłby jak król, jak pączek w maśle. Toteż chętnie przepędzał czas z taksatorami, wałęsał się z nimi i tęsknie wyglądał nowych rewizji planu urządzania.  

Strefa wolna od ptactwa

Panna Marysia, pełniąca zaszczytną funkcję leśniczego leśnictwa Mazgaje, miała do pomocy podleśniczego Jurka. No i ten Jurek, proszę ja was, przyszedł pewnego razu i powiedział: 

-Kurwa Marysia, ja pierdolę, gniazdo jakieś w lesie znalazł ja. 

Marysia, wiadomo: mina jak po proseko, jakby mydlin napiła się, odpowiada Jurkowi: 

-Coś tobie zdrowo na mozgi poszło, u nas nijakich gniazd nie było, nie ma i nie będzie, bladź. Tobie te piwo szkodzi bardzo. Dawno ja tobie powtarzała: nie pij Jurek tego szajsu ze “Stonki”, lepiej ty wódki napij się, albo wina. Albo w ogóle przestań nadużywać, bo tak bełkoczesz przy klupowaniu, że szacunki do kloaki całkowicie. 

– No mówię ci gniazdo, kurwa, a najgorsze, że już wycięte, na ziemi kurwa leży. Bociany jakieś dookoła porozrzucane albo orły, chuj jeden wie, nie znam się.  

-Gdzie to? 

– A za Wacka zrębem. 

-Na bagnie? 

– Toż tak. 

-Toż tam strefa. 

-No w strefie wycięte. 

-Kto wlazł w strefę znowuż!? 

Na to Jurek już tylko ramionami wzruszył. Toż wiadomo kto. Robotnicza brygada specjalnego przeznaczenia. Poszli tam, korników szukać, a jeden czarciej miotły szukał, bo on narzeczoną ma, że pilnować jej musi, a jak czarcią miotłę powiesisz nad gankiem, to w szkodę raczej nikt nie lezie, wiadomo czarcia miotła wisi, miodu tam nie znajdziesz, no i zobaczyli czarcią miotłę, weszli, ścięli. A potem, jak te kukułki czy te myszołowy poupadali wkoło, to oni chodu, niech się panna Marysia martwi, nie po to ona studiowała, żeby oni jakieś tu odpowiedzialności ponosili. 

– Ot pięknie, przez ten drób leśny, będę ja wyjaśnienia pisała! – zdenerwowała się panna Marysia – A tak ja pilnowała, żeby całe to diabelstwo w trzebieżach wycinać, żeby ani jednej dziupli w lesie nie było, bo zawsze przecież w robotniczych brygadach specjalnego przeznaczenia, znajdzie się jeden Ajnsztajn, Kiri-Skłodowski narodowej myśli leśnej i wytnie drzewo drobiem porażone i to w taki sposób, żeby inżynier nadzoru na pewno to zobaczył.  

-Jedziem do lasu! – orzekła panna Marysia – Sytuację ratować! 

Jurek wzruszył ramionami.  

-Teraz to raczej konsolację wyprawiać tym bażantom. Wskrzeszać ich będziesz?! 

-Też zdrowy dureń z ciebie! – prychnęła Marysia – Szpadel bierz!  

Pojechali. No ale nieszczęście wielkie się okazało: dureń jakiś z derekcji, zamontował kamerę i w świat wysyłał co tam się u leśnego drobiu dzieje. Już inżynier nadzoru łaził wkoło, ręcami jak helikopter machał, a obok Ptakolożka z derekcji. Ta co tych ptaków w lesie szuka, na hańbę i sromotę gospodarki leśnej, żeby ludzi udręczyć, żeby życie im zmarnować, żeby ich zwalniali za to, że prawa ptactwa do życia nie szanują. Bo takie czasy teraz nastali, że byle sójka ważniejsza od człowieka. Już nie zliczysz nawet ile ptactwo leśne karier nałamało. 

-Pięknie! – wrzasnął inżynier pannę Marysię ujrzawszy – Teraz to ja napiszę! 

-Sabotaż! – powiedziała Ptakolożka.  

-Wielkie mi mecyje!- wytarła nos rękawem panna Marysia  – Zaraz sraczki dostaniesz inżynierze! Czego po cmentarzu szwendacie się? Pokój zmarłym zakłócacie? Taka u was kultura, hę?! 

Ptakolożka oczy szeroko. Inżynier normalnie coś by powiedział, ale bał się panny Marysi, bo ona strasznie z łokcia lubi walić, a potem, że niby przypadkiem, zabawa taka. 

-Sprawcy nieznani, nienawidzący ptactwa, postanowili zredukować podziobie ptasie i oto wyciąwszy domostwo skrzydlatych mieszkańców lasu, oddalili się w kierunku nieznajomym! – hardo tłumaczyła panna Marysia – A my tu względem wyjaśnienia zbrodni. Prawda Jurek? 

Jurek, jak prawdziwy podleśniczy, rozkasłał się na dobre, stał z boku, spluwał zdrowo, odpowiedzialności nie brał. 

Ptakolożka łapała się z głowę: 

-Bestialstwo! Biedne bociany… 

A panna Marysia furażerkę przekrzywiwszy, odpowiada: 

-Ty też dobra, nie ma co! Bociany! Ha! Ha! Bociana nie widziałaś nigdy! Przecież widzisz, że oni czarne mają pióra, a nie białe, bocian jest biały, a tylko wedle skrzydeł czarny. Ekspertka! 

– Są też czarne bociany! – protestowała Ptakolożka. 

-Chyba u was w derekcji! Wy tam takie barwy ubóstwiacie! Jeszcze wy im koloratki powieście! 

A to jeszcze nie koniec!

– Ekscelencjo! – zaczął najstarszy z naczelników w derekcji – Donoszą mi tutaj, że kordelasy, co to Ekscelencja kazał obstalować nowe, są niewygodne! 

-Czegój?!- mrugał oczami Ekscelencja. 

– Kordelasy za długie! – wrzasnął naczelnik do ucha Ekscelencji- Wloką się po ziemi, kiedy je przypiąć do pasa! 

-Niechże jaki podleśniczy nosi za nimi! Dopisać w Ceremoniarzu! I zwolnić go! 

-Kogo?! – naczelnika zatkało. 

-Tego co doniósł, że kordelas niewygodny! Drań! Kordelas mu się nie podoba! A jak nasi Turków tłukli pod Wiedniem, to przecież nie takie kordelasy dźwigać musieli! A jakby naszych, ten tego, prawda, panie dzieju, za husarię wystroić!? Ależ by było pięknie w kościele! Ten furkot w nadleśnictwach! Ech! Ten tego! Szybko! Żeby mi tam zaraz zbroję i ryngraf i ten stelaż z piórami! Do diabła! Ależ to będzie! A kordelasy dwa razy dłuższe zamówić!!! Nie będą mi tu jojczeć obiboki! Kordelasy za długie! Też coś! I taką czapę, jak mają ci wartownicy przy królowej angielskiej! 

– Ona nie żyje! 

-Czegój?!  

-Nie żyje! – krzyczał do ucha Ekscelencji naczelnik – Umarła! 

-Znowu?! – wybałuszył oczy Ekscelencja – A mówili, że już raz umarła! Trzeba koni nakupować! Każdy kto w lesie pracuje, musi po lesie jeździć konno! Stajnia ma być przy każdym nadleśnictwie! I wodopoje! I owsa nakupować! Ostróg! Siodeł! Jeszcze więcej orkiestr dętych! A drewno z lasu parowozami! I maszerować! Maszerować! Tralalala! Hop siup! Jeszcze większe otoki na czapkach! 

-Tu tabletka, Ekscelencjo… Proszę zażyć… Lekarz kazał… 

-Won mi z tym! – wrzasnął Ekscelencja- Te wasze tabletki powodują, że u mnie pomysły słabe! 

Ałła , ałła i do przodu!

-Niech ich wszystkich szlag! – pieklił się leśniczy Zdzisio- Niech im zgniją dziąsła! Żeby złamali ręce i nogi! Niech ich córki zostaną córami korynckimi, a synowie niech zbierają szparagi niemieckie! Żeby umierali z głodu w męczarniach i leżeli na dnie wyschniętej studni i zdychali z pragnienia! Niech ich ciała toczą czerwie, robactwo i trąd! Żeby im wilki wyszarpywały wątroby! Żeby szkodziła im wódka i dostawali torsji po piwie! 

-Żeby komornik im konta pozajmował! – wtórował podleśniczy- Żeby ich małżonki, były im niewierne i złośliwe! 

-Już na pewno są! – powiedział leśniczy – A ja nie ogolę się! 

-Ja też! – wrzasnął podleśniczy- Ni chuja! 

-Nie przeklinać!!! – wrzasnęła zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- Durnie! Nie rozumiecie, że to wszystko po to, żeby nikt leśników nie brał za zwykłych talibów, którzy zazwyczaj są brodaci?! Mogli przecież dać wam też zwykłe kałasznikowy, a dostaliście najwyższej jakości karabinki, przez co na pewno nikt was nie weźmie za afgańskich mahometan, pomimo oczywistych podobieństw!  

Stażysta Jonasz wycierał brudnym gałgankiem zaropiałe oczy: 

-A reklamówki? Co reklamówki szkodzą?! 

-Dbałość o środowisko, durnie!!! – huknęła małżonka leśniczego – Zużywa się tych toreb szalone ilości, a teraz jak będziesz ze “Stonki” wyłaził, jeden z drugim pijakiem, wszystkie te piwa będziecie musieli nosić w rękach! 

-I wódkę! – dodał stażysta, który zaczynał rozumieć. 

Wyjątki z Nowego Ceremoniarza (wersja poprawiona).

Wyjątki z Nowego Ceremoniarza Leśnego (fragmenty niezatwierdzonej jeszcze wersji): 

§1456 

Wejście nadleśniczego na naradę gospodarczą/zwykłą. 

  1. Wejście nadleśniczego do sali gdzie odbywa się narada, musi być poprzedzone fanfarami, których długość jest uzależniona od stażu pracy nadleśniczego: 
  1. 0-5 lat fanfara zwykła dwutonowa, minutowa 
  1. 5-10 lat fanfara wielotonowa, trzyminutowa 
  1. Powyżej 10 lat stażu – fanfara wielotonowa, pięciominutowa 
  1. W trakcie odgrywania fanfary wszyscy obecni na sali narad wstają w kolejności zależnej od stopnia służbowego. 
  1. Nadleśniczy wita zebranych słowami “Szczęść Boże”. Brak użycia hasła, uniemożliwia prawidłowe rozpoczęcie narady. 
  1. Nadleśniczy może dać znać do zajęcia miejsc siedzących dopiero po prawidłowej reakcji na hasło “Szczęść Boże”. Są to słowa “Bóg zapłać”. Użycie jakiegokolwiek innego hasła powoduje, że całą ceremonię wejścia nadleśniczego do sali narad należy odbyć ponownie. Niedopuszczalne są zwroty “Darz Bór” czy “Dzień dobry”, odwołujące się do praktyk pogańskich. 
  1. Nadleśniczy wysiada z lektyki, gdzie swój grzbiet użycza zastępca nadleśniczego. 
  1. Służba wychodzi z sali narad, pozostawiając jedynie Wachlarzowego.  
  1. Wachlarzowy zdejmuje zdobny czepiec z głowy nadleśniczego i kładzie go na stole prezydialnym. Jest to znak, że nadleśniczy jest już na miejscu i że narada wkrótce się rozpocznie. Od tej pory na sali obowiązuje bezwzględna cisza. 
  1. Zastępca nadleśniczego składa hołd dziękczynny nadleśniczemu. 
  1. Delegacja leśnej służby terenowej ofiarowuje nadleśniczemu kosz z darami lasu. 
  1. Delegacja pracowników biurowych wręcza nadleśniczemu kwiaty. 
  1. Po wręczeniu darów i kwiatów odbywa się całowanie pierścienia nadleśniczego. Całowanie odbywa się w ciszy i skupieniu, w kolejności zależnej od stopnia służbowego. 
  1. Nadleśniczy stuka złotym młoteczkiem w gong trzy razy. Trzecie uderzenie oznacza początek narady gospodarczej/zwykłej.