Nie czyń bliźniemu…

Nadleśniczowie na naradę w derekcji przybyli w strachu. Derektor Romuś, człowiek siły Samsona, lecz umysłowości rozwielitki, nie organizował ich wcale, uznając, że to strata czasu, bo nadleśniczowie bali się go tak bardzo, że sztywnieli i tkwili w takim stuporze, póki nie wyszedł z sali. Poza tym żaden z nadleśniczych go nie rozumiał, bo jak wiadomo, Romuś posługiwał się mową pełną jęków, wycia, charkotu i takich dźwięków, które cechuje ludzi wychowanych głównie przez zwierzęta domowe, lub leśne. Szczęściem jeden z pomniejszych paziów derekcyjnych rozumiał go doskonale i używano go jako tłumacza. 

Kiedy nadleśniczowie usiedli na swoich miejscach, derektor Romuś przeszedł od razu do konkretów. Wstał zza stołu i zaczął tak okropnie wyć, że kilku z nadleśniczych schowało się pod stołem, przewidując, że rosły jak tur derektor, wpadnie pomiędzy nich z siekierą, żeby za złe karać. 

-Słuchajcie bałwany! – przełożył jego słowa tłumacz- Takich durniów jak wy, nie znajdzie się w całym województwie, a może i kraju. Trza by was cięgiem chłostać i tłuc po łbach, a i to bez gwarancji, że co pomoże!  

Paź dodawał nieco od siebie, jako że miał typowy, zwyrodniały dla derekcyjnych paziów charakter i napawało go radością, kiedy nadleśniczowie wykazywali początki obstrukcji. Derektor Romuś nie protestował, bo również podobały mu się miny świadczące, że niektóre mięśnie, mają nadleśniczowie na granicy wytrzymałości. 

-Przyszedł tu do mnie donos, że jeden z was bęcwały, dręczy swoich pracowników ponad miarę! – tłumaczył dalej paź- Nie ma w tzw. gospodarce leśnej miejsca na żadne patologie! Nie w tej derekcji! Zapowiadam tu i wobec, że jak jeszcze raz przyjdzie do mnie takie pismo ze skargą na któregoś z was, bardziej lub mniej oficjalnie, taki zwyrodnialec wlezie ze mną do klatki MMA, żeby udowodnić swoje prawdziwe męstwo! Nawet już taką zbudowaliśmy na zapleczu derekcji. Koniec narady gady! Won! 

Potem przestały działać tabletki derektora Romusia. Zaczął przewracać oczami, wydawać z siebie okropne dźwięki, a z pyska toczył pianę. Nadleśniczowie uciekali czym prędzej, ale w wąskim wejściu, nie uniknęli srogich, derektorskich razów, wymierzanych potężnym Romusiowym kułakiem.