Wiersz leśnika Patrioty

Teraz gdy w lesie ryża banda, 

Teraz gdy w lesie po niemiecku, 

Poznasz co znaczą gwałt i granda. 

I pozna każde, polskie dziecko. 

Umilknie dzięcioł patriota, 

Zdechną słowiańskie kozodoje, 

Będzie zgnilizna i martwota, 

Piekło otworzy swe podwoje. 

Za cztery lata nic nie będzie! 

Za cztery lata w krąg pustynia! 

Zniszczone wszelkiej puszczy piędzie, 

Las będzie Marsa przypominał! 

Na próżno jednak ślozy lejesz, 

Już jest za późno na lamenty 

I chociaż dusza wciąż boleje, 

Trzeba odrzucić sentymenty! 

Ktoś przecież musi wyciąć zręby! 

Ktoś zastosować rębnię piątą, 

Zaciśnij zatem mocno zęby, 

Zwłaszcza że pójdzie ‘’hajs’’na konto. 

Taksatora wierzchem dają

Jechał raz taksator na koniu cisawym. 

Sam nie wiedząc po co, wjechał między trawy. 

A tam w owych trawach, tam na koniczynie, 

Leżał młody leśnik. Leżał na dziewczynie. 

Przynajmniej od razu tak mu się zdawało 

-Taksator myślący był raczej pomału. 

Nie swawolił leśnik, ani też dziewczyna, 

Leżał tam wikary. Jako konkubina. 

A tam nieopodal, gdzie rosła dziewanna, 

Leżały biskupie: biret i sutanna. 

Taksator ciekawski, podjechał zbyt blisko. 

Złapan. Wysmarowan. Wazeliną śliską. 

Nie krzyczał o pomoc. Już za późno było. 

Zresztą tak po prawdzie: co mu tam szkodziło? 

Było już po wszystkiem. Jeszcze pełen grozy, 

A biskup banknotem wytarł sprawnie ślozy. 

Rzekł też na odjezdne pamiętnymi słowy: 

“Chcesz se potaksować, przyjedź do Dąbrowy!” 

Połam ręce i nogi, złam kark inżynierze!

Psalm I “Wielbi dusza moja inżyniera” 

Mego leśnictwa Ty brudy pierzesz! 

Bądźże pochwalon, o inżynierze! 

Mej leśnej cnoty codziennie strzeżesz! 

Bądźże pozdrowion, o inżynierze! 

Na me przewiny, srogie więcierze, 

Nastawiasz co dnia, o inżynierze! 

Nic nie przegapisz, a ja w to wierzę,  

Że zmysłów dziesięć masz inżynierze! 

I nawet w nocy, gdy w łożu leżę, 

Wiem, że ty knujesz, o inżynierze! 

Wodzisz swym palce po map papierze, 

By z rana dławić mnie, inżynierze! 

Tyś paragrafów wiernym żołnierzem! 

Bądźże pochwalon, o inżynierze! 

I myśląc tylko o swej karierze,  

Diabłu oddajesz duszę w ofierze! 

I zanim do mnie drogę obierzesz, 

Złam gdzieś piszczele, o inżynierze! 

Zanocuj w lesie, blues.

Każda kukułka w Polsce dziś drze się: 

Zanocuj w lesie! Zanocuj w lesie! 

Nie nocuj w polu, ni w pekaesie! 

Zanocuj w lesie! Zanocuj w lesie! 

Gdy cię komornik z domu wyniesie: 

Zanocuj w lesie! Zanocuj w lesie! 

Będą wiewiórki, dziki i drzewa! 

Drwal kołysankę tobie zaśpiewa! 

Gdy cię fantazja zatem poniesie: 

Zanocuj w lesie! Zanocuj w lesie! 

Leśnik przytuli cię na dobranoc, 

Rosa oczęta twe zwilży rano! 

Po całym kraju hasło się niesie: 

Zanocuj w lesie! Zanocuj w lesie! 

I choćby kleszcze, czy nawet żmije, 

Czy wampir jaki wpił ci się w szyję- 

Ty nie bądź frajer i gdy ci chce się, 

Pakuj toboły i nocuj w lesie! 

Hymn tucholskiej leśnej braci. Nowy. Ulepszony.

Nowy hymn tucholskich leśników. Ulepszony i poprawiony. Poprzednia wersja była, co tu dużo gadać dyskryminująca tę część tucholskich leśników, których genetyka obdarzyła chromosomami XX. Poprzedni hymn zawierał nieprawdy i przekłamania. Bardziej nadawał się na piosenkę ogniskową, śpiewaną przez rozmaite organizacje narodowo-radykalne. Teraz mogą śpiewać tę wzniosłą pieśń wszystkie rodzaje tucholskich leśników, bez względu na płeć, wyznanie religijne, przynależność etniczną i wszystkie te inne zabobony, które sprawiają, że tyle na świecie nieprawości i występku. Melodia zapożyczona z mazowieckiej pieśni weselnej “Teraz panno młoda…”. Należy zwrócić uwagę, że niedokładne wykonanie niektórych wersów, może sprawić fatalne wrażenie na słuchających i wypaczyć sens hymnu. Hymn należy wykonywać przed naradami gospodarczymi w Borach Tucholskich, szkołach związanych z leśnictwem i Tucholą, oraz wszędzie tam, gdzie uzna się to za stosowne. 

My! Jak dziki dzicy! My! Postrach ulicy! 

My! Walec stalowy! Tucholscy leśnicy! 

Co trzeba to rżniemy! Co trzeba wytniemy! 

I żadnych skrupułów, w sercach nie czujemy! 

Zawzięte jak kuny! Jak koniki polskie! 

Idziemy rżnąć knieje, leśniczki tucholskie! 

Ani modrooka, ani też kulawa, 

Nie jest dla leśnika, szczególnie łaskawa! 

Ani modrooki, ani waligóra, 

U tucholskiej dziewy, leśnik nic nie wskóra! 

Gdy przyjdzie ekolog czy patomorfolog, 

Gdy wlezie nam w drogę – niech pisze nekrolog! 

A znowu na wiosnę, sadzim tylko sosnę, 

Zawzięci jak dzicy! Tucholscy leśnicy! 

Czym popijać małże w lesie?

Miał raz leśniczy apetyt krzepki, 

Więc konsumował w lesie przegrzebki. 

A gdy już spożył ów owoc morza, 

Ogień pragnienia w gardle zagorzał! 

Czymże przegrzebki w lesie popijać?! 

Wodą, co gardło kąsa jak żmija? 

Mlekiem, co piją tylko bachory, 

Po którym mdłości, lęki, wapory? 

Sokiem jabłkowym? Brzozowym? Z kiwi? 

Po którym ludzie z prostych są krzywi? 

Diabli nadali małży jedzenie! 

Czymże po hadztwie gasić pragnienie? 

Zrozumcie problem drodzy rodacy: 

Wszystko się działo W GODZINACH PRACY!!! 

Jadą, jadą inspektory!

Jadą, jadą inspektory! 

Jeden swołocz, drugi chory. 

Jadą, jadą, miny srogie, 

Jest inspektor prawie bogiem! 

Będą srożyć się okrutnie! 

Komu trzeba łeb się utnie, 

Komu trzeba bok osmali, 

Potem się pojedzie dalej! 

Wpadli w nadleśnictwa progi! 

Jęk! Zgrzyt! Płacze! Zeusie drogi! 

Jedna z księgowości baba 

Padła! Nazbyt była słaba! 

Cucą! Rozwierają zęby, 

Wódkę chcą jej lać do gęby, 

Ale miała słabe zdrowie- 

Wzięło precz ją pogotowie! 

Inspektory patrzą krzywo, 

Że wywieźli babę żywą. 

Toteż w sekretarza dziale, 

Urządzili rzecz wspanialej: 

“Cóż w papierach za porządki?! 

Kolor i krój zły pieczątki!”- 

Trząsł się pan inspektor cały. 

Aż trzy baby posiwiały! 

Cóż tam jednak baby siwe! 

Wprawdzie ledwo, ale żywe. 

Wie to przecie ludzi kupa: 

Do awansu trzeba trupa! 

Poszli do zastępcy zatem; 

Zrazu udał, że jest chwatem, 

Ale że był w głębi płaczka, 

Przeto go dopadła sraczka! 

Przetrzymali go przez chwilę, 

Ale pachniał nie najmilej –  

Gorzej niż szalet publiczny,  

Więc ruszyli w dział techniczny! 

A tam cicho! Ani ducha! 

Nadstawiają chciwie ucha. 

Chcą wychodzić! Baba stoi! 

I o dziwo się nie boi! 

Doskoczyli! “Gdzie papiery?!” 

“Dawać! Prędzej! Do cholery!” 

Ale baba stoi twardo 

Rzecze jeszcze z miną hardą: 

“Co za siuchty i ambaras? 

Jazda mi stąd! I to zaraz! 

Won, a chyżo moje złote, 

Bo po łbach zajadę mopem!”. 

Poszli, podobni do chartów;

Ze sprzątaczką nie ma żartów! 

Nie wie głupia, do tej pory, 

Że są groźne inspektory! 

Piosenka trocinna

Na zacną melodię:

„Z tamtej strony Wisły”

Z planu to wynika, że już przyszła pora, 

By ten las nareszcie wyciąć i zaorać! 

Sypną się trociny, wśród piły jazgotu, 

Natną się sztachety do nowego płotu. 

Cieszy się właściciel wielkiego tartaku, 

Bo po onym lesie, wnet nie będzie znaku. 

Odmierza leśniczy zrębową kulisę, 

Zamiast brzóz i sosen, będą miejsca łyse. 

Harvester bez zwłoki drzewa poobalał, 

Taki jest pożytek z blaszanego drwala. 

Wsiowe na chrust chciwe, ogrzewać chcą chaty, 

Więc leśniczy pisze wszelkie asygnaty! 

Miastowe po miastach, łakną mebli z płyty, 

Trzeba żwawo pisać wywozowe kwity! 

Wszystkie rade temu, że las wyrezano, 

Lecz jak fokus z pudła, ekolog tam stanął! 

Narobił hałasu, media się zleciały, 

Poszła w kraj wiadomość: las wycięto cały! 

Łoj dana, łoj dana, szło to po narodzie, 

Że leśniczy wyciął, bo pijak i złodziej! 

Matka Boska Borowa

Nie myśl leśniku już więcej o lękach!
Niech czoła frasunek nie orze!
Nad lasem czuwa Najświętsza Panienka,
Ona Twe troski przemoże!

Odgoni jelenie od wszej uprawy!
Precz pośle tornada i mrozy!
Zwalczy gradacje, masowe pojawy,
Opieńki, przypłaszczki, grafiozy!

Tartak co nie chciał zapłacić o czasie,
Sczeźnie wśród morza płomieni!
Hultaj, co marzył o dziczej kiełbasie,
Zgnije szlochając w więzieniu!

Ty zaś wygodnie uklęknij w kaplicy,
Co z bierwion stuletniej jodły,
Gdy lasu pilnują TACY strażnicy,
Swój czas poświęcaj na modły!

Las zdrady nie wybacza

Był sobie nadleśniczy,
Co chłopem był na schwał.
Wśród kniei, głusz i dziczy,
Jak bóstwo, posąg trwał.

Charakter miał jak kryształ,
Jak dzwon donośny głos
I kiedy zeń korzystał,
Na głowie jeżył włos.

Wydawać by się mogło,
Że nic nie zmoże go,
Gdy kiedyś, w chwilę podłą,
Napotkał Czyste Zło.

Lat miała… Jak to dama.
Ust karmin prawdę skradł
I wnet nastąpił dramat:
Jak pies z jej ręki jadł.

Zaniedbał obowiązki.
Przemierzał błędny las
I przez trujące związki.
Do pracy zapał zgasł.

A bór zaś wiądł pomału,
Korniczy chciwy ród,
Gdy pana już nie stało,
Ostępów opór zgniótł!

Cóż jędzę las obchodził?
Toż dla niej modrzew, buk
Są tylko na przeszkodzie,
By On ją wielbić mógł!

Bór usechł bez miłości…
Igliwie spadło precz,
Lecz dłoń sprawiedliwości
Sprawiła taką rzecz:

Gdy lazła pośród boru
Wyschłego niczym wiór,
Lis wściekły wylazł z nory,
Pogromca setek kur.

I ugryzł ją lis wściekły!
Ust karmin wydał krzyk,
Zapalny stan, przewlekły,
Rozwinął był się w mig!

Wodowstręt i gorączka,
A wkrótce potem zgon
I wnet cmentarna łączka,
To był jej nowy dom.

Zaś on smutno wyrzęził,
Że pora w las wziąć sznur,
Bo suchych w bród gałęzi,
Umarły kryje bór.

Historia krąg zatacza,
A prawda jest jak głaz:
Szczególnie nie wybacza,
Leśnikom zdrady las.