Jadą, jadą inspektory!
Jeden swołocz, drugi chory.
Jadą, jadą, miny srogie,
Jest inspektor prawie bogiem!
Będą srożyć się okrutnie!
Komu trzeba łeb się utnie,
Komu trzeba bok osmali,
Potem się pojedzie dalej!
Wpadli w nadleśnictwa progi!
Jęk! Zgrzyt! Płacze! Zeusie drogi!
Jedna z księgowości baba
Padła! Nazbyt była słaba!
Cucą! Rozwierają zęby,
Wódkę chcą jej lać do gęby,
Ale miała słabe zdrowie-
Wzięło precz ją pogotowie!
Inspektory patrzą krzywo,
Że wywieźli babę żywą.
Toteż w sekretarza dziale,
Urządzili rzecz wspanialej:
“Cóż w papierach za porządki?!
Kolor i krój zły pieczątki!”-
Trząsł się pan inspektor cały.
Aż trzy baby posiwiały!
Cóż tam jednak baby siwe!
Wprawdzie ledwo, ale żywe.
Wie to przecie ludzi kupa:
Do awansu trzeba trupa!
Poszli do zastępcy zatem;
Zrazu udał, że jest chwatem,
Ale że był w głębi płaczka,
Przeto go dopadła sraczka!
Przetrzymali go przez chwilę,
Ale pachniał nie najmilej –
Gorzej niż szalet publiczny,
Więc ruszyli w dział techniczny!
A tam cicho! Ani ducha!
Nadstawiają chciwie ucha.
Chcą wychodzić! Baba stoi!
I o dziwo się nie boi!
Doskoczyli! “Gdzie papiery?!”
“Dawać! Prędzej! Do cholery!”
Ale baba stoi twardo
Rzecze jeszcze z miną hardą:
“Co za siuchty i ambaras?
Jazda mi stąd! I to zaraz!
Won, a chyżo moje złote,
Bo po łbach zajadę mopem!”.
Poszli, podobni do chartów;
Ze sprzątaczką nie ma żartów!
Nie wie głupia, do tej pory,
Że są groźne inspektory!