Bajka o inżynierze Minogu

Dawno, dawno temu, żył sobie inżynier nadzoru Minóg. Na imię było mu Ulrich Wasyl, po dziadkach, co z frontem dwa razy wieś nawiedzali. Ani był on głupi, ani mądry, ani był on szkaradny, ani piękny, ot zwyczajny inżynier: jedną nogę od maleńkości pokurczoną, powłóczył za sobą, garb przyginał go do ziemi, na jedno oko był ślepowaty, ale łyżką do gęby trafiał, a powiadali jeszcze o nim, że w kołysce jeszcze leżąc, ugryzł w rękę ojca chrzestnego, który chciał go pogłaskać. Wdało się zakażenie od jadu i nieszczęsny ojciec chrzestny umarł po tygodniu. Egzorcyzmowano jadowite dziecko długo i boleśnie, bo i nawet namoczoną w świętych olejach deską grzmocono go po plecach, chcąc złego wypędzić, ząb jadowy chciano wyrwać, ale nie udało się, tak jak ząb w dziąsłach, tak i Szatan ostał się w duszy i nie było innej rady, jak oddać małego do szkoły leśnej, na zatracenie. 

Szkoły leśne pokończył, tytuł magistersko-inżynierski otrzymał i na posadę przyjęto go do nadleśnictwa, bo widział nadleśniczy, że lepszego inżyniera nadzoru jak Ulrich Wasyl mieć nie będzie. Taki zbył zmyślny do donosów, do notatek służbowych i do pisarstwa, że i Mickiewicz, razem ze Słowackim, niech im ziemia lekką będzie, mogliby pastować mu buty. 

Jedno miał marzenie nasz inżynier: zostać nadleśniczym. Nadleśniczy to władza i majątek. Szacunek i poważanie. Po rękach chcą całować, żegnają się ludzie na widok nadleśniczego, pokłony biją, sama to radość być taką osobistością. A ile dobra ludziska naniosą! Grzybów, wódki, mięsa, dolarów! I nic robić nie trzeba: wąsa przykręcać, nogami tupać i wrzeszczeć, ot cała nadleśniczego robota. Nie to co ciężka inżyniera dola: tam pojedź, tam notatkę napisz, żeby podstawa do zwolnienia była, tam postrasz i zamętu narób…Oj ciężko, ciężko… 

Już i kroki nasz Ulrich Wasyl poczynił, żeby awansować i nawet ożenił się odpowiednio, a to z samą córką dyrektora. Piękna była to panna i rozumna, choć w latach nieco zanadto posunięta, krzykliwa, swarliwa, złosna jak jenot! Za to ręce miała tak długie, że bez kłopotu mogła gładzić skołtunioną mierzwę na łydkach. 

Cóż z małżeństwa, kiedy dyrektor na trzeci dzień umarł i pogrzebał wszelkie nadzieje na awans szybki! 

Próbował tedy metodą sprawdzoną: donosy słał, gdzie trzeba i na kogo trzeba, ale raz mu nadleśniczy wpadł do kantoru, na łbie kałamarz rozbił i powiedział, że jak jeszcze raz mu dyrektor jaki paszkwil na siebie odczyta, to już on wie, gdzie Minoga podleśniczym zrobić, żeby sczezł, pokurcz jeden, niewdzięcznik, pijawka, jemioła, sukinsyn jeden. 

Nie było innej rady: musiał Ulrich Wasyl diabła zawezwać do pomocy. 

Poszedł w noc bezksiężycową na dróg rozstaje, zakopał tam skrwawiony łeb orlika grubodziobego, zawinięty w liście lilii złotogłów i trzy razy splunąwszy przez lewe ramię, usiadł na pieńku i czekał Złego. Jakoż i wkrótce się zjawił: gruby jak beczka wąsal, oczy jak u wieprza, malutkie i świdrujące, na łbie rogi, kozie kopyta zamiast stóp. 

-Czegóż ciągasz mnie po nocach, sukinsynu? – ziewnął diabeł. 

-Sukinsynu?!- wybałuszył ślepka Ulrich Wasyl- Może grzeczniej? Diabły zawsze są uprzejme w opowieściach! 

-Niemieckie- czknął diabeł- Fircyki zniewieściałe! Ja jestem polski diabeł i w dupie mam dobre maniery, póki ty masz do mnie interes, a nie ja do ciebie! 

-Chcę zostać nadleśniczym! – Ulrich Wasyl postanowił szybko załatwić diabelskie interesy- Próbowałem uczciwie i nieuczciwie i coś mi się wydaje, że bez szatańskiej pomocy nie obejdzie się! 

-To się da załatwić- podrapał się po zadzie diabeł- Cyrograf podpisz i zaraz cię na nadleśniczego wykierujemy! 

I podsunął inżynierowi pergamin, gdzie wypisane było, że w zamian za etat nadleśniczego, Ulrich Wasyl oddaje w wieczystą niewolę swoja duszę. Kiedy krew z podpisu wyschła, diabeł splunął i rzekł: 

-A jakiego ty wyznania jesteś? 

-Po jednym dziadku kalwin, a po drugim chrześcijanin ortodoksyjny- wzruszył ramionami inżynier. 

-Ot dureń! – roześmiał się diabeł- Dawno temu trzeba się było przechrzcić i duszy byś nie postradał, a nadleśniczym byś został! Ha! Ha! Rzymskim katolikiem musisz zostać! Zaraz rano polecisz do najbliższego kościoła, tam powiesz co i jak, przechrzcisz się, a tydzień nie minie i nadleśniczym będziesz! 

-I tak bez ceregieli żadnych ksiądz mnie przechrzci?! 

-Nasz to człowiek- zaśmiał się diabeł- On chciał proboszczem na bogatej parafii zostać, a inaczej jak z nami się nie dało! No żegnaj fujaro! Ha! Ha! Ha! Tylko pamiętaj, że jak do twojego biura wejdzie baba z kołtunami na nogach, wszystko postradasz i do piekła cię zabiorę! 

I błysnęło i huknęło, diabeł przepadł, a Ulrich Wasyl na rozstajach został sam. Od razu wiedział, że małżonki swojej nigdy do gabinetu nie będzie mógł wpuścić. Zresztą, po co miałaby się tam szwendać. Niechże siedzi w domu, kołowrotka pilnuje! 

Rano poleciał do kościoła, dał się przechrzcić, tydzień nie minął, a już go nadleśniczym zrobili!  

Oj jak cudnie! Ludzie do stóp padają! Palcem machniesz, a gotów z dachu skoczyć jeden z drugim! Noszą frykasy cały dzień baby biurowe, a pokorne, łby pospuszczane, tylko “Jaśnie Panie to, Jaśnie Panie tamto!”. Co tylko wymyślisz – na wyprzódki lecą, rozkazy wypełniają! Koniaków w szafie, wódek, okowity, a wszystko przyniesione ani grosza nie kosztowało! 

Siedział Ulrich Wasyl w gabinecie i obgryzał udko kurzęce, kiedy sekretarka na kolanach wpełzłszy do gabinetu, oznajmiła uniżenie: 

-Jakaś małżonka do Jaśnie Pana! 

-Wygnać!- ryknął Ulrich Wasyl- Przepędzić na cztery wiatry! A jak nie, to ja ciebie przepędzę wywłoko! Na twoje miejsce sto innych bab czeka! 

Bo dawno temu dał rozkaz, że jak tylko przyjdzie do biura jakaś baba, co do której będą podejrzenia, że depilacją łba sobie nie kłopocze, ma być na zbitą gębę precz przegnana. 

-Sto innych?!- zagrzmiała małżonka Minoga wyłażąc zza pleców sekretarki- Sto innych, powiadasz?! Gzić się tylko zamyślasz! O patrzcie jaki ogier! Sto innych mu się zachciewa! Czemuż w domu nie chcesz tak figlować, hę?! 

I wlazła do gabinetu. 

Jezu! Jak nie huknęło, jak nie błysnęło, jak nie zagrzmiało! Zaśmierdziała siarka piekielna, dym wypełnił gabinet Ulricha Wasyla, a z dymu wylazł diabeł i bez zbędnej zwłoki dźgnął Minoga widłami w brzucho i skowycząc radośnie, poniósł go do piekieł, żeby tam pośród innych inżynierów nadzoru, nadleśniczych, dyrektorów i inspektorów, gotował się Ulrich Wasyl w smole, cierpiąc wieczne męki. 

A morał z tej bajki taki, że jak już sprzedajesz duszę diabłu, to przynajmniej za coś porządnego.