Jak w leśnictwie Krużganki łanie wypędzano

Stażysta Romuś wpadł do kancelarii niczym amerykańska matka wszystkich bomb na talibów.

– Grrryuuuch!- zagrzmiał, co miało oznaczać, że w przeklętej przez Zeusa, Allacha i wsiech bogów staroegipskich grodzonej uprawie położonej w wydzieleniu 222b (B jak Belzebub), siedzą ze dwie, a może i trzy łanie, pragnące pożreć wszystkie, pozostałe po pamiętnym ataku łosi, kikuty sosen, świerków, dębów, nie wspominając o biocenotycznym grabie, wsadzanym tam ku chwale TZW gospodarki leśnej.

– Noż ku…rwa ich mać jelenia!- walnął ręką w biurko leśniczy Zdzisio- Dosyć tego! Ukatrupię! Albo one, albo przecież ja na stanowisku leśniczego!

– Może najsamprzód czy jak tam powiadają – pierwej – postaramy się odwiecznym, acz bezsensownym leśnym zwyczajem, przegnać je na cztery świata strony?- zaproponował podleśniczy.

– A czyż mamy wystarczający zapas petard i granatów hukowych?- zapytał leśniczy.

– Mamy aż nadto, bo przecie ja w Sylwestra nawet dwudziestej nie pamiętam, a co dopiero czasu odpalania fajerwerków- powiedział podleśniczy- Przez co liczne przetrwały.

– Zatem idźmy!- rozkazał zdecydowanie leśniczy- Nauczymy je rozumu, przeklęte! Rzecz jasna łanie, a nie fajerwerki!

I poszli, zabrawszy ze sobą małżonkę leśniczego, rosłą i postawną Kaszubkę, która była niezrównana w nagankach, albowiem wypłaszała z lasu wszystko, łącznie z popielicami i skoczogonkami. Zabrali też ze sobą Szarika, bydlę rodem z piekła, przestraszliwego mieszańca wyżła z chartem, który bezustannie toczył pianę z pyska i nienawistnie łypał. Szarika wiedziono na stalowej lince, przewidując, że nie przegryzie jej, zanim nie dotrą na miejsce.

– Plan jest taki – oznajmił leśniczy, po dotarciu na miejscu- Brama jest tu z boku, toteż cała nasza zgraja, rzucając petardy i granaty hukowe pójdzie z północnego krańca ku południowemu. Wystraszone i przerażone okropnym hałasem zwierzęta czmychną w przewidzianym przez nas kierunku i kiedy będą na wysokości bramy, wówczas zza krzaka wyskoczy Romuś, przez co łanie zmienią kierunek ku bramie i opuszczą teren uprawy. Najważniejszy w tym fortelu jest to, żeby Romuś wyskoczył w odpowiednim momencie i nadał swemu pojawieniu właściwy, straszny charakter, co uzmysłowi tym bezmyślnym stworzeniom, całkowity bezsens ich obecności na terenie uprawy 222b leśnictwa Krużganki! Na stanowiska, bladź!

Kanonada jaka rozległa się na uprawie, przypominała pierwsze chwile ataku hitlerowskiego pancernika Szlezwiga Holsztajna na Westerplatte, tyle tam było huku i wrzasku (dla spotęgowania grozy, naganka posługiwała się wyłącznie językiem niemieckim, który jak żaden pasuje do wszelkich eksmisji, świniobić i innych temu podobnych rozrywek).

Łanie ruszyły w przewidzianym kierunku. Naganka wrzasnęła triumfalnie.

Pędzono zwierzynę coraz prędzej i prędzej – koniec końców Szarik, ogarnięty amokiem i żądzą mordu, przegryzł stalową linkę i z okropnym jazgotem, ruszył naprzód!

Kiedy łanie osiągnęły wysokość bramy, leśniczy Zdzisio wrzasnął nieludzkim, przepełnionym gniewem głosem:

– Teraz Romuś!!!

Nawet wściekły Iwan Groźny nie wzbudziłby tyle strachu w bojarach, co nagłe objawienie się łaniom stażysty Romusia. Dla spotęgowania efektu i większego wystraszenia zwierząt nałożył on bowiem czapkę mundurową od munduru terenowego zimowego, co jak wszyscy wiemy nadaje każdemu, nawet inteligentnemu człowiekowi taki wygląd, że klękajcie narody. Poza tym Romuś okazał się goły jak święty turecki. Grzmiał przy tym wszelkimi otwory okropnie i wrzeszczał ku nadciągającym zwierzętom straszliwe obelżywości.

Przez to wszystko jedna łania padła ze strachu na miejscu. Druga, nie wiedząc co czyni, zawróciła i stratowała Szarika, który doszczętnie zgłupiał i oddalił się w kierunku wschodnim. Łania przedarła się przez linie naganki i tyle ją widziano. Trzecia łania jedynie zachowała się według ustalonego przez leśniczego Zdzisia planu.

Nie przeszkodziło jej nawet to, że w całym ferworze zapomniano bramy otworzyć. Łania nie bacząc na druty, słupy i obrażenia, staranowała solidną furtę i z całą pewnością ruszyła ku Białorusi, gdzie może i wolności mniej, ale spokojnie i każdy może znaleźć swe miejsce w jakimś cichym kołchozie.

– Dwa do jednego- powiedział leśniczy stojąc z podleśniczym i Romusiem nad łanim zezwłokiem- A ty Romuś migiem się odziej się, bo oto nadciąga moja małżonka, a jest to niewiasta skromna i pobożna, która nigdy nie widziała gołego stażysty.

– Jak większość małżonek leśniczych- powiedział podleśniczy.

– Powiedzmy- podrapał się w głowę leśniczy.

Kanarek Jego Ekscelencji

Bywały dni, kiedy Jego Ekscelencja stawał się na tyle rozdrażniony i gniewny, że dni na dworze w Derekcji były wprost nie do zniesienia.

Dostawało się równo i demokratycznie wszelkim naczelnikom, specjalistom, giermkom i wszelkiej innej derekcyjnej menażerii. Aby zaradzić bezustannemu tłuczeniu po łbach, karkach i grzbietach, uradzono zakupić dla Ekscelencji jakieś zwierzę, bo jak wszyscy wiedzą, posiadanie zwierzęcia łagodzi wszelkie obyczaje, nawet te najbardziej grubiańskie i leśne.

Długo zastanawiano się jakie to ma być rodzaj zwierzęcia. Któryś z rozlicznych trubadurów zaproponował papugę, co zaraz wyperswadowano:

– Kiedy papuga wejdzie w komitywę z Jego Wysokością, wnet zacznie nas traktować podobnie jak Ekscelencja, albowiem jest to ptak znany z naśladownictwa! Kiedy durniami i cymbałami nazywa nas Jego Dostojność sprawa jest oczywista i bezdyskusyjna, bycie jednak lżonym przez ptaka, oznaczałoby upadek wszechostateczny!

Koniec końców zakupiono kanarka. W zdobnej w rozliczne symbole i logo leśne, pozłacanej klatce, ptak prezentował się okazale i po pańsku, co zrobiło wielkie wrażenie na Ekscelencji, który podczas uroczystej ceremonii wręczenia ptaka, pozwolił sobie nawet uronić łzę wzruszenia.

Ptak pojechał z Derektorem po pracy do domu.

Jakież było przerażenie całego dworu derekcyjnego, kiedy nazajutrz Ekscelencja wrócił do Derekcji z kanarkiem w pozłacanej klatce.

Okazało się, że małżonka Ekscelencji obawiała się stworzeń ze skrzydłami, uważała je wszystkie za rodzaj nietoperzy ( a te jak wiadomo są wysłannikami Szatana), toteż kiedy ujrzała w progu Derektora z klatką, doszło do awantury, a sądząc po wyglądzie klatki do niewielkich przepychanek. Kanarek zdaje się też nieco oberwał.

Wściekły Ekscelencja wymachiwał klatką i krzyczał od progu:

– Durnie! Bodaj was bito! Też wymyślili! Kanarek! Trzeba od razu było kupić bawołu albo goryla, cymbały betlejemskie!

Dworacy pokryli się po swoich kantorkach i pod biurkami.

– O Najmędrszy!- wołał leżąc w sposób uniżony przed Ekscelencją najstarszy z naczelników- Miał być ów kanarek lekiem na twoje skołatane nerwy, wyczerpane walką o TZW gospodarkę leśną!

– Dobrze już dobrze!- klasnął w ręce Ekscelencja- Muszę jak zwykle naprawić wasze błędy! Kanarek przecie nie jest winny, że muszę pracować z bandą takich durniów!

Wkrótce zarządzeniem Derektora, kanarek otrzymał nową klatkę, posiłki regeneracyjne, własny gabinet, przydział na sorty mundurowe, a nawet ryczałt rozjazdowy. Oficjalnie został zatrudniony na stanowisku Ptaka Reprezentacyjnego Lasów w randze starszego inspektora Służby Leśnej. Kiedy tylko Ekscelencja miał ochotę obcować z ptakiem, uroczysta procesja, złożona z samych znakomitości niosła klatkę do gabinetu Derektora, gdzie dochodziło do wielce pożytecznych rozmów. Głównie urągano tam ekologom i projektowano pisma okólne.

Derektor był tak szczęśliwy, że jeszcze tego samego dnia machnął „Ukaz o ptakach służbowych”, „Szczegółową instrukcję postępowania z Ptakiem Reprezentacyjnym” i „Zasady bezpiecznej koegzystencji z ptakami służbowymi w nadleśnictwach”. Każde nadleśnictwo miało zakupić kanarka, zatrudnić na etacie starszego specjalisty, przy czy Ekscelencja zastrzegł, że prawdziwy kanarek jest tylko jeden.

Oddaj feromon draniu!

– Kto zajumał feromony!!!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio, otwierając kasetkę na pieniądze, w której trzymał środki wabiące kornika drukarza.

– Gdzie ipsodor?!- wydarł się zniecierpliwiony.

Stażysta Romuś, młodzian o posturze wielkoluda, zanurkował pod biurko, wiedząc, że oto karząca ręka sprawiedliwości nadciąga w sposób nieubłagany.

Pod biurkiem usiłował wyjaśnić, za pomocą stęknięć i jęków, że próbował się powstrzymać, że naprawdę nie chciał tego robić, ale nie dał rady oprzeć się przemożnemu pragnieniu.

– Jakiemu znowuż pragnieniu!- darł się leśniczy- Zaraz ten zasrany inżynier będzie liczył feromony w pułapkach i mimo, że jest kwadratowym, a nawet sześciennym idiotą, zorientuje się, żeśmy feromonów nie dowiesili!!! Oddawaj feromony durniu!

Stażysta Romuś, łkając oświadczył chrapliwymi dźwiękami, że prawdopodobnie w poprzednim wcieleniu był kornikiem drukarzem, a może ostrozębnym i zapach feromonu po prostu go upaja i nie mogąc się powstrzymać, inhaluje się nim na okrągło, przez co większość ipsodoru uległa bezpowrotnemu wywąchaniu. Zwłaszcza, że na koniec, pragnąc do cna wykorzystać jego aromat, stażysta żuł zafoliowany kartonik.

– Jesteś ch…j nie stażysta!- zawołał wściekły leśniczy- Żaden jeszcze idiota, a było ich wielu, nie sprowadzał tak rozlicznych klęsk na moją głową i jeszcze nigdy przez żadnego nie musiałem pisać tylu idiotycznych wyjaśnień, przez które wychodzę na imbecyla stokroć gorszego niż ty!

– Mam rozwiązanie- powiedział ugodowym tonem podleśniczy, jedyna ostoja rozsądku w całej kancelarii- Niech Romuś w ramach pokuty polata po sąsiednich leśnictwach i „pożyczy” feromony z ich pułapek.

– To podstawowy brak koleżeńskości i zwykłe leśne awanturnictwo!- wrzeszczał leśniczy- Tylko drań tak robi i skończona swołocz! Zwłaszcza, że naszym najbliższym sąsiadem jest moja eksstażystka Marysia! Tylko Romuś pamiętaj! Nie daj się złapać na tym procederze!

Romuś ucieszony wizją odpokutowania swych przewin, zahuczał radośnie i bez zbędnej zwłoki, która zawsze charakteryzuje ludzi bez kręgosłupa moralnego, ruszył biegiem w knieje, celem zdobycia feromonów.

Derektorze! Nasłać na nich kozy!

– Do mnie łobuzy!- wrzasnął Jego Wysokość Derektor. Tłumek naczelników, zastępców, giermków i innych akolitów rzucił się przed obliczem Ekscelencji.

– Doszły mnie słuchy, że nie wszyscy pracownicy Służby Leśnej pałają do mnie sympatią należną mojemu najwyższemu stanowisku!- zawołał do leżących pokotem podwładnych.

– Skądże znowu!- odpowiedział najodważniejszy z naczelników, nie podnosząc jednakowoż głowy w obawie przed wzrokiem Ekscelencji- W całym kraju znów odbywają się wiece poparcia! I żeby Wasza Dostojność zobaczył te wszystkie transparenty i te cały rozentuzjazmowany tłum!

– Widziałem ten tłum!- Ekscelencja uderzył ręką w blat biurka- To nazywacie entuzjazmem?! Od razu widać, że wszyscy tylko marzą, żeby być na powrót a autokarze i oddawać się wiadomym i wstrętnym zwyczajom autokarowym! Nawet spontanicznego i oddolnego wiecu nie umiecie porządnie zorganizować! Natychmiast przejrzeć zdjęcia z wieców i osoby, które wykazują najmniej entuzjazmu natychmiast usunąć z zajmowanych stanowisk!!! Natychmiast! Czy nie można wcześniej zobaczyć sobie zdjęć z Korei Północnej, żeby zobaczyć jak taka demonstracja i jak radość z posiadania Przywódcy ma wyglądać?! Do stu tysięcy kubików zsiniałej sosny! A z tymi ekologami zrobiono już porządek? Czy odebrano już prawa rodzicielskie matkom które prowadziły dziatwę do lasu?!

– To nie taka łatwa sprawa- odparł najstarszy naczelnik- Nie wystarczy na nich tupnąć i krzyknąć żeby wykonywali nasze polecenia. To bardziej skomplikowane.

– Dlaczego na świętego Eustachego i Wita!- wrzasnął Ekscelencja.

– Nie są oni w Służbie Leśnej i nie zachodzi między nami żadna zależność służbowa, dzięki której możemy pacyfikować wszelkie niedociągnięcia wśród swoich.