Wesoły Romuś

Pośród straszliwych dźwięków, derektor jeneralny Romuś, wyraził wolę odwiedzenia leśniczego Zdzisia. Wprzódy pchnięto wici do derekcji w regionie. Drogi prowadzące do nadleśnictwa majono kwieciem. Zbierano też śmieci i stare opony walające się przy drogach. Dróg w nadleśnictwie nie sprzątano. Nadleśniczy panna Marysia powiedziała, że nie ma tylu bab w biurze, żeby uczestniczyć w derektorskich szopkach i maskaradach. 

Koniec końców cały derektorski orszak wyruszył. Paziowie, giermkowie, trubadurzy, naczelnicy, starsi specjaliści i drabanci jechali autokarem z Romusiem, który cieszył się jak dziecko na spotkanie z leśniczym Zdzisiem, którego ubóstwiał i uważał za alfę i omegę w kwestiach światopoglądowych, politycznych, gospodarki leśnej i religijnych. 

Kiedy orszak zajechał pod leśniczówkę, leśniczy Zdzisio wystraszył się początkowo, sądząc, że to znowu (dokładny cytat) “Jakieś jebane przedszkole” do lasu przyjechało, któremu będzie musiał tłumaczyć, że boli go noga bo ma podagrę, że pójdzie z nimi do lasu podleśniczy, który bełkocze i zarzuca nim, bo jest “po wczorajszym”. 

-Kurwa, Dzidek!- zawołał podleśniczy wyglądając ostrożnie przez okno- To jakaś pielgrzymka! Sami w mundurach! Chodu! 

-Toż to Romuś!- zdziwił się leśniczy Zdzisio, widząc kto otwiera bramkę- Ale jaja! 

Dwór derekcyjny nie wiedział jakie relacje łączą Romusia i leśniczego Zdzisia. Przygotowano nawet specjalny kabel od prodiża, z podwójną plecionką. Toteż kiedy wyjąc i gulgocząc, derektor jeneralny rzucił się by obejmować leśniczego, paziom, podnóżkom i wszelkim dworakom, opadły szczęki.  

Dworzanie przyzwyczajeni do tego, że wszędy wita się ich wszelkim jadłem i napojami, wchodzili na podwórko jak do siebie. To był oczywisty błąd, ponieważ nie był to dzień sprzedaży asygnat i Szarik, przerażająca bestia rodem z Piekła, prawdopodobnie odkupiony od samego Lucyfera, mieszaniec wyżła z chartem afgańskim, wałęsał się luzem po ogrodzonej posesji. 

Trudno opisać co działo się w chwilę potem, gdy Szarik odkrył gości na swoim terenie. Nie zważał na złotem wyszywane dystynkcje. Nie zważał na odprasowane spodnie. Nie zważał na prośby o litość. Na nic nie zważał, jeno gryzł, szarpał i kąsał. Próbowano uciekać i chronić się, ale rozwścieczony pies nie dawał nikomu szans.  

Romuś z uciechą przyglądał się widowisku. Potem na migi pokazał, czy mógłby dostać Najświętszej Kawy Kancelaryjnej. 

I popijali kawę, spluwając fusami i spoglądając przez okno, jak Szarik harcuje wśród derekcyjnych paziów, ucząc ich, że w lesie zawsze mogą liczyć na odpowiednie przyjęcie. 

Potem Romuś pochwalił się, że niedługo zostanie premierem, albo nawet i prezydentem, bo ponoć wszystkim strasznie się podoba, jakie porządki zaprowadza, że ręki i kabla od prodiża nie żałuje, że od czasu jak jest derektorem, jeszcze nikt na budynek derekcji nie wlazł i nie rozwiesił żadnego transparentu. 

-Jak jesteś taki mądry- skrzywił się leśniczy Zdzisio- To jedź do Birczy pomagaj!  

Romuś zapalił się do tego pomysłu. Wypił kawę, uściskał leśniczego, wycałował podleśniczego, kopnął stażystę Ottokara (bo słyszał, że swołocz) i zarządził rajd na Birczę. Dwór prezentował obraz nędzy i rozpaczy i najpierw musieli udać się do gminnego ośrodka zdrowia, bo okazało się, że Szarik nigdy nie był szczepiony.