Wszelkie łasice, kuny i łosie zamieszkujące dany obszar, można policzyć za pomocą metody pędzenia. Nie oznacza to wszakże bezmyślnej gonitwy po lesie i liczenia wszystkiego co żyje, liczenie odbywa się w sposób niezwykle przemyślany i usystematyzowany, ludzi rozstawia się po lesie w wielkich czworobokach, nagance daje się hasło „start”, zwierzęta w sposób kulturalny i inteligentny przechodzą przez linię obserwatorów, zostają nie mniej kulturalnie i inteligentnie policzone, dane są zbierane i w Derekcji z niezwykłą pieczołowitością, za pomocą algorytmów o jakich się Pitagorasowi nie śniło, oblicza się tam ile zwierzaków w lesie żyje, a zwłaszcza jakie. Oczywiście wszystko to w teorii i na papierze, nie zapominajmy przyjaciele, w jakim kraju się to odbywa.
Przynajmniej połowa obserwatorów nie słucha instrukcji udzielanych na początku, zgodnie z zasadą, że Polak i tak wie lepiej, a na dodatek więcej, a zresztą jak nie usłyszy, to sobie wymyśli, co miał usłyszeć. Druga połowa instrukcji słucha, ale nie do końca jest przekonana, że mają one coś wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i zwykłym, chłopskim rozumem. Dlatego obydwie grupy patrzą na siebie porozumiewawczo, mrugając do siebie oczami, które to mrugnięcia oznaczają: „Ale pie***li, nie?”.
Często pędzenia urządza się w sobotni, zimny poranek, co znacząco obniża morale liczących, którzy (zwłaszcza Służba Leśna) przywykła do spędzania tego czasu w domu, na łonie rodziny, pośród rozmaitych ciepeł, kaw i serniczków. Tacy obserwatorzy są roztargnieni i zdarza się im przegapić nawet duże zwierzęta.
Wrogiem tej metody jest alkohol. Wprawdzie znakomicie integruje rozmaite środowiska, pozwala przetrwać rozłąkę z rodziną i telewizorem, natomiast niektórzy po jego użyciu, mają skłonność do konfabulacji, widzą zwierzęta w ilościach podwojonych, a nawet potrojonych. Częstokroć nabierają przerażającej w konsekwencji brawury i odwagi, która kończy się poszukiwaniami całych grup obserwatorów, które po użyciu alkoholu, obierają zupełnie inną metodykę liczenia, często wymyśloną ad hoc, w lesie, przed chwilą.
Istotnym błędem popełnianym przez organizatorów takich pędzeń, jest zabieranie zbyt małej ilości pań. Dzieje się wówczas to co zwykle – pań jest mało, panów dużo, a każdy chce wypaść na najmądrzejszego i tego który widział najwięcej. Dzieje się tak, mimo, że potwierdzono wielokrotnie, że ludzie którzy widzieli więcej jeleni niż reszta, nie mają u płci przeciwnej większych szans, niż ci którzy zaobserwowali ich mniej. No, ale wówczas jest już za późno na wszelkie naukowe tłumaczenia. Nie daj Boże, kiedy to właśnie pani zbiera karteczki z zanotowanymi obserwacjami! Wówczas można mieć pewność, że ilość zaobserwowanych stworzeń, będzie wzrastała wraz z przesuwaniem się kolejki oddających karteczki. Może się okazać, że ci na końcu widzieli chmarę, co najmniej stu jeleni, gonioną przez wygłodniałą i nie mniej liczną watahę wilków, poganianą przez dziki i rysie pospołu.
Poważnym mankamentem tej metody jest to, że jej wyniki na jakiś czas przepadają w czeluściach Derekcji, gdzie jacyś nieokreśleni bliżej specjaliści, używając chytrych i zimnych, matematycznych metod, ustalają o ile i jakich zwierząt w lesie jest za dużo. Zwłaszcza jeleni byków i dzików.
Podsumowując: metoda pędzeń, jakkolwiek wygląda widowiskowo i robi wrażenie na postronnych widzach, nie do końca sprawdza się w wyjątkowych, polskich warunkach, albowiem pozostawia zbyt duży margines samodzielności obserwatorom. A wiadomo, co Polak potrafi, a zwłaszcza ten najmądrzejszy i po nalewce. Same zwierzęta nie ustosunkowały się, jak na razie, do potrzeby ich wielokrotnego przeliczania. Gdyby wiedziały, jakie niesie to ze sobą konsekwencje, nikt by ich nigdy podczas pędzenia nie zobaczył.