I nie denerwuj pan głównej księgowej!

Awantura w nadleśnictwie Garłacze trwała od samego rana. Powodem jej było to, że pan nadleśniczy zjawił się rano w nadleśnictwie w „burzowym” nastroju, a pierwszą osobą jaką napotkał była główna księgowa, której powiedział jakieś grubsze słowo.

Wiele osób może obrazić w nadleśnictwie pan nadleśniczy, wielu osobom może bez żadnych konsekwencji powiedzieć, że są osłami, durniami czy że ich bezpośredni przodkowie zapewne zamieszkiwali jeszcze drzewa czy jaskinie, ale obrazić główną księgową? Żeby popełnić takie głupstwo, należy być pozbawionym rozumu, albo mieć dość życia, dość otaczającej rzeczywistości, ogólnie chcieć skończyć z posadą nadleśnego na wieki wieków amen.

Główna księgowa odgryzła się nadleśniczemu skutecznie i od słowa do słowa, pośród korytarza nadleśnictwa zaczęły latać takie słowa, że reszta bab pochowała się w schowku na miotły i mopy.

– Tylko beztalencia idą do księgowości!- ryczał wściekły nadleśniczy.

– Beztalencia?! Beztalencia?!- odwrzaskiwała główna księgowa- Że przypomnę szanownemu panu, żem przeżyła już cztery kontrole kompleksowe, dziesiątki innych kontroli, ze dwie NIK-owskie i nadal wszyscy tu pracujemy i nikt jakoś nie siedzi! I jak to jest przejaw beztalencia, to ja jestem żona Jarosława Kaczyńskiego!

Tako rzecze Pan Derektor!

Leśniczy Zdzisio z podleśniczym siedzieli w kancelarii, wybuchając co chwilę gromkim śmiechem.

Jak łatwo się domyśleć, źródłem ich nieopisanej wesołości była lektura zarządzenia nr 46 Derektora Generalnego, które, o zgrozo i hańbo, te dwie zakały TZW gospodarki leśnej, czytały pośród oparów wódki i mielonki turystycznej (a co gorsze – diabli wiedzą).

– A tu przeczytaj, tu!- wołał leśniczy pokazując bluźnierczym paluchem na ustęp w tekście zarządzenia- Tu Balzakiem pojechał! Balzakiem ci mówię! Ha! Ha! Ha!

I śmiał się dziko, tak jak śmiali się onegdaj Papuasi, kiedy udało im się do gara z wrzątkiem, wsadzić jakiego tłustszego holenderskiego misjonarza.

– „… Zespół do sprawy analizy retrospektywnej i prognostycznej sytuacji finansowo gospodarczej LP, mający na celu opracowanie, przy wsparciu naukowym, opisu ontologicznego, oprogramowania służącego symulowaniu i prognozowaniu sytuacji finansowo-gospodarczej LP, w następującym składzie osobowym…”- dukał podleśniczy, podskakując ze śmiechu, a łzy ciurkiem leciały mu po policzkach – Ja bym powiedział, że Stendhalem posunął! Za mało bab w tym kawałku, jak na Balzaka!

– Kłócił się nie będę- drapał się po brodzie leśniczy- Ale znalazłem kawałek jak z Nietzschego! Prawda objawiona! Choć niepojęta!

– Dawaj!- machnął ręką podleśniczy i chlapnął stakańczyk wódki.

– „Algorytm wartościowania kryterium zwyczaju kupieckiego…- zaczął leśniczy Zdzisio, ale nie skończył, bo podleśniczy zaczął machać rękami, żeby przestał, bo zaraz pęknie ze śmiechu, a przecież żadna procedura i żadne zarządzenie, nie regulowało, jeszcze, pękania w kancelariach pracowników Służby Leśnej.

– Takiemu durniowi Dylanowi dali Nobla z literatury, a przecież mógłby ów grajek z Minnesoty, buty czyścić w zakresie twórczości naszemu Derektorowi!- zauważył podleśniczy.

Tu odezwał się stażysta Romuś, posępnie żujący kawałek izolacji ze starego kabla, który za pomocą dziwnych jęków i stęknięć, wyjaśnił, że Dylan tak właściwie nazywał się Zimmerman, a dziadkowie pochodzili z Odessy i dlatego dostał Nobla.

– Nie wstyd wam miernoty?!- zahuczała za ścianą małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, a co za tym idzie wielce pobożna matrona- Nie potraficie sklecić pięciu zdań w wyjaśnieniu, a kpicie z człowieka, który występował w TV Trwam! Siedzą po tych kancelariach, pierdzą w stołki i tylko krytykują zwierzchność, która dzień i noc pilnuje, żeby wam, durnie pieniędzy, na wypłaty nie zabrakło! Żadnej wdzięczności! I co to za czytanie fragmentów wyrwanych z kontekstu?! Przecież czytając takimi fragmentami można zdyskredytować każde bez wyjątku pismo! Nawet święte!

Właściwy dobór kadr podstawą TZW gospodarki leśnej!

Kiedy nadleśniczy odebrał telefon, skóra ścierpła mu na grzbiecie. Usłyszał bowiem głos samego Derektora, który oznajmił mu, aby przybył do Derekcji bez zbędnej zwłoki, ociągania się, czy zasłaniania ciężką chorobą wieńcową.

– Musimy porozmawiać-  złowieszczo powiedział na koniec Derektor.

Nadleśniczy pożegnał się z babami z biura, sądząc, że to jego ostatnie chwile na stołku, a wychodząc z nadleśnictwa kopnął służbowego kota, wprawdzie jego oczko w głowie, upasionego na posiłkach regeneracyjnych (choć trzeba przyznać, że flaki w słoikach szły mu raczej słabo), który miał jednak to nieszczęście, że pod ręką zabrakło akurat kogoś z terenowej Służby Leśnej, żeby wyładować frustrację wywołaną lękiem. I pojechał do miasta wojewódzkiego, które miało również to niezwykłe szczęście być siedzibą Derekcji Regionalnej.

Derektor przywitał go bardzo oficjalnie, prezentując minę a’la Benito Mussolinini, która każdemu, nawet najodważniejszemu nadleśniczemu z Puszczy Amazońskiej czy innego Kamerunu, odebrałaby spokój ducha na przeciąg wielu miesięcy.

– Tu mam raporty- surowo cedził słowa Derektor- Że się tak wyrażę, niezbyt one ciekawe panie nadleśniczy…

– Cóż- odparł nadleśniczy- Ciężka jednostka…Duży rozmiar zadań…Wie pan panie Dyrektorze…Garłacze to…Tylko Białowieża gorsza…

– Tak…- zasępił się Derektor i zapadła cisza. Dokładnie taka sama, jaka następuje na chwilę przed pociągnięciem wajchy w gilotynie, kiedy to skazańcowi wszystko już jedno, kat napawa się radosną chwilą, a rodzina ofiary myśli o ewentualnych kosztach posługi pogrzebowej i ile osób będzie na stypie.

– A kto tam u pana sprząta w nadleśnictwie?- znienacka zmienił ton Derektor- Bo widzi pan nadleśniczy, ja tu mam taka panią Bożenkę, sprząta u mnie w domu, ale przydałoby się jej trochę dorobić na etacie. Ma pan tam miejsce?

Nadleśniczy zmarkotniał jeszcze bardziej. Sprzątaczką w nadleśnictwie była jego rodzona ciotka.

– Mam taką panią Helenkę…Dwadzieścia już lat sprząta…- wydukał w odpowiedzi.

– No to można powiedzieć, że się w swoim życiu nasprzątała- zdobył się na żart Derektor- Pani Bożenka jest ekspertem w swoim fachu i mogłaby zacząć od pierwszego, ale skoro nie da rady…

– No to niech zaczyna od pierwszego panie Dyrektorze!- rzutem na taśmę nadleśniczy ratował swoje stanowisko.

– Znakomicie!- klasnął w dłonie Derektor- Niech pan sobie wyobrazi, że pani Bożenka ma córkę. I tak się składa, że skończyła pedagogikę wczesnoszkolną, a pan zdaje się potrzebuje kogoś do edukacji przyrodniczoleśnej!

Nadleśniczemu było już wszystko jedno. Kiwnął zrezygnowany głową, zwłaszcza, że córka pani Bożenki miała męża, wybitnego etnografa, zaraz po studiach, który według Derektora miał się świetnie sprawdzić w dziedzinie Leśnej Mapy Numerycznej.

Służbowy kot, kiedy tylko ujrzał minę nadleśniczego wysiadającego z auta pod nadleśnictwem zaraz dał nogę, wiedząc, że teraz ze dwie godziny w nadleśnictwie będzie Sodoma i Gomora. Na baby biurowe padł blady strach, taki sam, jakby wariat z pilarką wlazł do biura w celach dekapitacyjnych.

Tylko sprzątaczka spokojnie siorbała kawę, nie zdając sobie sprawy, że jej „mane, tekel, fares” już zostało gdzieś na niestartym kurzu napisane derektorskim palcem.

Zło toczące LP

Leśniczy Zdzisio pomstował na najnowsze maile, które rozmaite chytre instytucje, przysyłały na jego służbową skrzynkę pocztową. Pomstował zwłaszcza na nadleśnictwo, które zajmowało się obecnie chyba już wyłącznie redagowaniem najgłupszych i nonsensownych pism i wysyłanie ich służbie terenowej.

– Asortyment tych wypocin świadczy o tem – tłumaczył leśniczy podleśniczemu i stażyście Romusiowi- Że ich twórcy całkiem potracili rozumy i poczucie rzeczywistości. Czasem mam wrażenie, że nie wszystkie nielegalne plantacje konopi indyjskich na terenie nadleśnictwa zostały zlikwidowane.

– Zło gdzie indziej ma swe źródło- sentencjonalnie odparł podleśniczy.

– A niby gdzie?- leśniczy Zdzisio wysmarkał nos w chusteczkę niehigieniczną.

– Otóż w naszej firmie każdy każdego ma za durnia- podniósł palec podleśniczy- Weźmy na to nadleśniczy, uważa, że wszyscy jego pracownicy to skończeni kretyni. Z kolei wszyscy jego pracownicy uważają nadleśniczego za bałwana pierwszej klasy. Stażysta myśląc o leśniczym nie pomyśli o nim inaczej, jak o zidiociałym ośle, a leśniczy o intelekcie stażysty ma takie zdanie, że pierwszy lepszy przedstawiciel łasicowatych, zdaje się przy nim istotą obdarzona inteligencją niemal ainsztajnowską. Nie chcę nawet wspominać o najbardziej antagonistycznie nastawionych do siebie stronach czyli o biurze i terenie, bo o imbecylizmie jednej, druga strona mogłaby opowiadać godzinami. I im bardziej w górę, tym skala zjawiska jest bardziej przerażająca, bo taki Derektor wszelkich  Derektorów, wsiech swoich bez wyjątku pracowników, uważa za największe siedlisko ciemnoty, zabobonu i durności, a owo siedlisko zakał i głupków, składające się z rozmaitych podleśniczych, inżynierów nadzoru, naczelników et cetera et cetera, myśli o Derektorze wcale nie lepiej. I każdy uważa, że nadawałby się na to stanowisko sto razy bardziej.

Stażysta Romuś zaskoczony obrazoburczym wywodem podleśniczego złapał się za głowę i zagulgotał przerażony, rozumiejąc z nagła, że podleśniczy potrafi czytać w jego myślach.

– Widzisz teraz- podleśniczy wskazał na Romusia- Co o tobie stażysta Romuś myśli!

– Lecz cóż nam teraz czynić?!- złapał się za głowę leśniczy- Jak ponaprawiać te wykolejone stosunki między pracownikami naszej firmy? Jak przywrócić szacunek dla hierarchii?!

– Nie da się już nic zrobić- zasępił się podleśniczy- Jesteśmy na równi pochyłej. Odkąd stało się jasnym, że największą legitymację do objęcia stanowiska jest posiadanie ustosunkowanej rodziny, koneksje i najprzeróżniejsze układy towarzysko-adoracyjne, szacunek dla szarż wyższych pękł niczym bańka spekulacyjna. I nie da się go odbudować w żaden inny sposób, jak wypalenie gorącym żelazem zmian rewolucyjnych. Ale na rewolucje nasze leśne towarzystwo, ululane rozmaitymi pensjami, premiami i relatywnie błogim żywotem pośród kniei nastroju nie ma…