Kiedy nadleśniczy odebrał telefon, skóra ścierpła mu na grzbiecie. Usłyszał bowiem głos samego Derektora, który oznajmił mu, aby przybył do Derekcji bez zbędnej zwłoki, ociągania się, czy zasłaniania ciężką chorobą wieńcową.
– Musimy porozmawiać- złowieszczo powiedział na koniec Derektor.
Nadleśniczy pożegnał się z babami z biura, sądząc, że to jego ostatnie chwile na stołku, a wychodząc z nadleśnictwa kopnął służbowego kota, wprawdzie jego oczko w głowie, upasionego na posiłkach regeneracyjnych (choć trzeba przyznać, że flaki w słoikach szły mu raczej słabo), który miał jednak to nieszczęście, że pod ręką zabrakło akurat kogoś z terenowej Służby Leśnej, żeby wyładować frustrację wywołaną lękiem. I pojechał do miasta wojewódzkiego, które miało również to niezwykłe szczęście być siedzibą Derekcji Regionalnej.
Derektor przywitał go bardzo oficjalnie, prezentując minę a’la Benito Mussolinini, która każdemu, nawet najodważniejszemu nadleśniczemu z Puszczy Amazońskiej czy innego Kamerunu, odebrałaby spokój ducha na przeciąg wielu miesięcy.
– Tu mam raporty- surowo cedził słowa Derektor- Że się tak wyrażę, niezbyt one ciekawe panie nadleśniczy…
– Cóż- odparł nadleśniczy- Ciężka jednostka…Duży rozmiar zadań…Wie pan panie Dyrektorze…Garłacze to…Tylko Białowieża gorsza…
– Tak…- zasępił się Derektor i zapadła cisza. Dokładnie taka sama, jaka następuje na chwilę przed pociągnięciem wajchy w gilotynie, kiedy to skazańcowi wszystko już jedno, kat napawa się radosną chwilą, a rodzina ofiary myśli o ewentualnych kosztach posługi pogrzebowej i ile osób będzie na stypie.
– A kto tam u pana sprząta w nadleśnictwie?- znienacka zmienił ton Derektor- Bo widzi pan nadleśniczy, ja tu mam taka panią Bożenkę, sprząta u mnie w domu, ale przydałoby się jej trochę dorobić na etacie. Ma pan tam miejsce?
Nadleśniczy zmarkotniał jeszcze bardziej. Sprzątaczką w nadleśnictwie była jego rodzona ciotka.
– Mam taką panią Helenkę…Dwadzieścia już lat sprząta…- wydukał w odpowiedzi.
– No to można powiedzieć, że się w swoim życiu nasprzątała- zdobył się na żart Derektor- Pani Bożenka jest ekspertem w swoim fachu i mogłaby zacząć od pierwszego, ale skoro nie da rady…
– No to niech zaczyna od pierwszego panie Dyrektorze!- rzutem na taśmę nadleśniczy ratował swoje stanowisko.
– Znakomicie!- klasnął w dłonie Derektor- Niech pan sobie wyobrazi, że pani Bożenka ma córkę. I tak się składa, że skończyła pedagogikę wczesnoszkolną, a pan zdaje się potrzebuje kogoś do edukacji przyrodniczoleśnej!
Nadleśniczemu było już wszystko jedno. Kiwnął zrezygnowany głową, zwłaszcza, że córka pani Bożenki miała męża, wybitnego etnografa, zaraz po studiach, który według Derektora miał się świetnie sprawdzić w dziedzinie Leśnej Mapy Numerycznej.
Służbowy kot, kiedy tylko ujrzał minę nadleśniczego wysiadającego z auta pod nadleśnictwem zaraz dał nogę, wiedząc, że teraz ze dwie godziny w nadleśnictwie będzie Sodoma i Gomora. Na baby biurowe padł blady strach, taki sam, jakby wariat z pilarką wlazł do biura w celach dekapitacyjnych.
Tylko sprzątaczka spokojnie siorbała kawę, nie zdając sobie sprawy, że jej „mane, tekel, fares” już zostało gdzieś na niestartym kurzu napisane derektorskim palcem.