Samobójcy! Pozwólcie ludziom dojechać do celu!

Pewna kretynka, wczoraj, usiłowała doprowadzić do rozbicia autobusu relacji Warszawa- Lublin, celem poniesienia śmierci samobójczej.

I śmieszno i straszno.

Gdyby napakować tej kobiecie do łba jakiś bzdur o walce z niewiernymi, owinąć ją trotylem czy tam innym dynamitem (a jak zamach miałby być na bogato to jakimś lepszym C4), jak nic wysadziłaby ten autobus w powietrze.

Tacy ludzie są jednak wśród nas. Na szczęście brakuje nam jeszcze kaznodziejów nienawiści, ale poczekajmy i na to. Albo nasi się zradykalizują jeszcze bardziej, (choć trudno wyobrazić sobie dobrodusznego proboszcza, żeby namawiał kogoś do wysadzenia się w środku kliniki in-vitro) albo znajdzie jakiś z importu szaleniec, który naobiecuje komuś takie mnóstwo dziewic w raju, że ów wysadzi się na przystanku PKS, pośród staruszek i dzieci.

Niespełnione ambicje nie mogą wpływać na życie innych.

Co by to było na świecie, gdyby każdy kto zda sobie sprawę, że będzie „wiecznym podleśniczy”, podpalał nadleśnictwo z ludźmi w środku, wcześniej upewniając się, że nikt nie zdoła się wydostać? Tylko człowiek bez serca odpowiedziałby, że „wolne etaty w Służbie Leśnej”.

Lecę dziś samolotem. A potem autobusem (jadę nie lecę). Należy mieć nadzieję, że nikt wśród prowadzących, czy współpasażerów nie będzie zainspirowany ostatnimi wypadkami lotniczymi czy tym nieszczęsnym przypadkiem z autobusu. Potencjalnych samobójców namawiam jednak do wzniesienia się ponad swój indywidualny i rozbuchany egoizm i odbierania sobie życia w sposób, który nie wpływa na życie osób postronnych (dużo rozsądniej jest się utopić, albo zagłodzić), a najlepiej udać się po pomoc psychiczną.

DSC_0247Przestworza niebieskie (tę podróż udało się dokończyć – oby tak zawsze)

Czy leśnik powinien mieć psa?

Leśniczy Zdzisio kręcił się po werandzie i szukał gumofilca. Podejrzewał, że schowała mu go małżonka, rosła i postawna Kaszubka, a to wszystko przez to, że obwieścił w sobotni wieczór, że Niedzielę Palmową, zamierza spędzić z podleśniczym, strzelając z kbks-u do butelek, za garażem.

Wyniknęła z tego spora awantura, albowiem liczne potomstwo leśniczego również postanowiło uczestniczyć w takiej formie nabożeństwa i dopiero zdecydowana reakcja małżonki, przywołała je do porządku. Zwłaszcza, że większość była ministrantami, a jeden nawet lektorem.

– Gdzież mój but gumowy, do kroćset! – wrzasnął wreszcie zdenerwowany leśniczy.

– Przypominam ci, że nie łączy nas żadna zależność służbowa! – odwrzasnęła małżonka z czeluści leśniczówki – Pokrzykiwać możesz sobie w lesie, na kuny i łasice! A i to nie wiem czy jest zgodne z tym waszym głupim certyfikatem, którego jedyną zaletą jest to, że działa lepiej niż jakakolwiek lewatywa na trzy czwarte nadleśnictwa! Sprawdź w kotłowni!

W kotłowni nocował Szarik. Szarik był mieszańcem wyżła z chartem afgańskim, a jak twierdził podleśniczy, który był zamieszany w transakcję kupna-sprzedaży psa, miał lekką domieszkę krwi teriera, co sprawiało, że nie wszystkie jego reakcje można było przewidzieć. Trzeba przyznać, że leśniczy czuł przed Szarikiem spory respekt i bez potrzeby do kotłowni nie zaglądał. Leśniczy ostrożnie otworzył okopcone drzwi. Pies spał spokojnie na gumofilcu. Oczywiście, że od razu było wiadome, że umieszczenie buta pod jego wypełnioną ostrymi zębami paszczą, było sprawką małżonki. Leśniczy próbował ostrożnie wydostać gumofilec. Szarik obudził się w ułamku sekundy. Błysnęły jego szalone i przekrwione ślepia, a co gorsza, błysnęły również ostre jak żyletki zębiska, które z chrapliwym warczeniem, zatopił w ciele Zdzisia.

– Jezus Maria Magdalena! –wrzasnął ugryziony w palec leśniczy i uciekł z kotłowni.

– Ha! Ha! Ha! Jak trwoga to do Boga! – śmiała się z mściwą satysfakcją małżonka – Dobrze ci tak stary durniu! Może się nauczysz chodzić do kościoła!

– Trzydzieści pięć lat pracy w Lasach Państwowych mnie nie nauczyło, to i to mnie nie złamie! – odpowiedział obrażony Zdzisio – Mam nadzieję, że chociaż zaszczepiłaś tę bestię!

szarikNie taki znowu straszny Szarik (dla Niemców i owszem).

Czy bezbożni mają gorsze uprawy leśne?

niebo– Wszystko to przez to, że nie chodzisz do kościoła! – powiedziała stanowczo małżonka leśniczego Zdzisia, rosła i postawna Kaszubka.

– Jak można szkody od zwierzyny płowej powiązać z światopoglądem? – leśniczy wydawał się być zaskoczony hipotezą małżonki. Rozmawiali właśnie o uprawie w 222b, którą tej zimy nawiedziły zarówno jelenie i łosie i na której zostało kilka samotnych sosnowych kikutków.

– Wierz mi, że można! Gdybyś regularnie i z zaangażowaniem uczestniczył w nabożeństwach, uprawa nie zostałaby pożarta!

– Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek nabożeństwo zabezpieczało uprawy leśne lepiej niż grodzenie i mazidło! Chyba, że byłaby to msza hubertowska, a Koło Łowieckie „Łasica”, brałoby w niej udział uzbrojone po zęby!

– Żeby chociaż podleśniczy chodził do kościoła! – zawołała małżonka – Ale on zdaje się jeszcze gorszy od ciebie!

– To wyznawca dżęder, nasze uprawy powinny się zatem zapaść pod ziemię, prosto w otchłań piekielną, reszta zaś lasu spłonąć, strawiona szatańskimi płomieniami! – szydził leśniczy.

– Możesz kpić do woli Zdzisławie, ale to pogarsza tylko sytuację. On wszystko widzi! – powiedziała małżonka i wymownie spojrzała się w górę – Nie zdziwiłabym się gdyby celowo wysyłał całą tę zwierzynę na uprawy założone twoją bezbożną ręką!

– Teraz rozumiem skąd wziął się haracz narzucony Lasom Państwowym przez rząd! – kpił leśniczy – A także pożar w Kuźni Raciborskiej. Nie wspomnę o brudnicy mniszce w latach osiemdziesiątych! Albo huragan w Puszczy Piskiej! Ależ ja byłem głupi! Teraz rozumiem ideę tych wszystkich pielgrzymek! Zamiast wydawać jak durnie pieniądze na ochronę lasu, zatrudnijmy kapelanów!

– Ciężko pracujesz na swoje miejsce w kotle, gdzie pośród innych grzeszników, będziesz smażył się do końca Wieczności w gorącej smole!

– Koniec Wieczności? – zapytał leśniczy – A skąd żeś taki oksymoron wynalazła?

– Musisz tam powiesić ikonę! – surowo powiedziała małżonka.

– I wówczas jelenie, tudzież łosie, pójdą precz, na teren leśnictwa Mazgaje, aby tam pośród zielonych upraw, napychać swe trzewia pędami i korą sosen, amen! – powiedział leśniczy.

– Nic ci ten Wielki Post nie pomógł, a nawet zaszkodził – stwierdziła małżonka – Widać taka moja dola, żebym do końca życia męczyła się z takim grzesznikiem, taki mój los nieszczęsnej! I śmiej się pod tym twoim głupim wąsem ty…Ty bolszewiku! Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni!

I rozchodziła się na dobre, a leśniczy Zdzisio, kolejny raz pożałował, że poruszył temat służbowy po godzinach pracy.

Tajne notatki z narad gospodarczych

notatkaNarada zakończyła się wielka draką. Już od pewnego czasu zastępca zauważył, że leśniczowie nie notują ściśle jego wypowiedzi, co go wprawdzie irytowało i sprawiało, że jeszcze mniej lubił Służbę Leśną, ale dopóki nadleśniczy żadnym zarządzeniem nie wprowadził takiego obowiązku, nic nie mógł poradzić. Tym razem czarę goryczy przelała mina leśniczego Zdzisia, który za pomocą rozmaitych grymasów dawał do zrozumienia, że ma już dosyć i że najchętniej wyszedłby z sali. Każdy kto znałby leśniczego lepiej, wiedziałby że po prostu dokuczają mu na zmianę prostata i podagra, ale zastępca uznał, że to rodzaj wypowiedzenia posłuszeństwa.

– Na koniec chciałbym zobaczyć państwa notatki z narady! – powiedział jadowicie – Proszę przynieść tu swoje książki służbowe!

Leśniczowie zastygli ze zdumienia, a nawet nieco się wystraszyli. Tylko leśniczy leśnictwa Mazgaje niósł dumnie swój kalendarz leśniczego, w którym skrupulatnie notował wszystkie słowa z narady (kiedyś nawet je nagrywał, ale dano mu do zrozumienia, że może to nie współgrać ze sporządzanym później protokołem ze spotkania, więc jeśli nadal ceni swoją pozycję, najbardziej hołubionego pracownika firmy, niechże da sobie spokój).

– Czy to jest pisane szyfrem? – zapytał się w końcu zastępca po dłuższej chwili leśniczego Zdzisia – Czy to rodzaj stenografii? Co mają oznaczać te rysuneczki?! Te szlaczki?! Zdaje się, że nie powiedziałem zdania, cytuję: „ząb zupa zębowa, dąb dupa dębowa”?! Z całej narady pan leśniczy leśnictwa Krużganki zanotował jedynie termin zdawania wypłat! A i to niepoprawnie! Cztery godziny gadam i w książce służbowej znajduje się jeden mały zapis?!

Inżynier nadzoru niczym wygłodniała czapla zaglądał przez ramię zastępcy i usiłował dolewać oliwy do ognia:

– A wywóz drewna u leśniczego leży…

Wtedy się zaczęło. Zastępca swoim zwyczajem poczerwieniał, posiniał, zaczął ciężko dyszeć i załamującym się z przejęcia głosem wygłosił tyradę na temat lekceważenia obowiązków, ogłosił, że na miejsce każdego leśniczego jest stu chętnych, że trwała, wielofunkcyjna i zrównoważona gospodarka leśna poradzi sobie z V kolumną przysłaną zapewne przez ekologów i … (tu głos zastępcę nieco zawiódł, ale można było się domyśleć o jaką grupę narodową chodzi). Potem podniósł teatralnym gestem kalendarz leśnika należący do leśniczego z Mazgajów. Równe rządki literek pokrywały kartki.

– To jest godne naśladowania! Tak właśnie traktuje swoje obowiązki osoba poważna! Będę pamiętał o tym przy podziale premii kwartalnej!

Leśniczy Zdzisio, któremu właśnie organizm dokuczył ponad miarę, zdecydował się na bezprecedensowe posunięcie. Wstał i chciał powiedział:

– Od takiego  głupiego gadania, las szybciej nie urośnie tumanie! A kiedy wyłożyć pułapki na kornika to ja wiem i bez zapisywania w kalendarzu!

Ale powiedział:

– Wszyscy wiedzą, że nie notuję, bo i tak tego potem nie rozczytam!

Przykro być Edwardem B. odwołanym derektorem

Człowiek nie za bardzo interesuje się losem odwołanych Derektorów. Bo i po co? Kruk krukowi oka nie wykole,  nawet jak go tam odwołają biedaka z przyczyn politycznych, znajdą mu tam gdzieś ciepłą posadkę, wymyślą i stworzą jakieś nadleśnictwo (takie prawdziwe – z lasem i Służbą Dworską, o pardonsik – Leśną), bo przecież każdy Derektor jest świadom, że na każdego przyjdzie jego pora, że i on może być w opałach. A takie nadleśnictwo nic nie kosztuje (bo firmowe pieniądze, czy to są prawdziwe pieniądze?).

Aż wczoraj przeczytałem, że rzeszowska prokurator apelacyjna Agnieszka Habało, zostanie odwołana, a wszystko to pokłosie podkarpackiej afery w którą zamieszani są jacyś politycy, biznesmeni, księża i odwołany już prawie rok temu, derektor krośnieńskiej RDLP Edward B. Skoro media mówią o nim Edward B. to znaczy, że sprawa zrobiła się poważna, że nie tak łatwo śmieci będzie wmieść pod dywan (a raczej pod mech).

Wprawdzie należy być ostrożnym w ocenach, bo już kiedyś mieliśmy do czynienia z aferą w białostockiej RDLP, gdzie sprawa o łapownictwo, rozpoczęta spektakularnymi aresztowaniami derektorów przez CBA, zakończyła się ich uniewinnieniem, ale wydarzenia rzucają kolejne światło na funkcjonowanie lasów.

Stanowiska derektorów to stanowiska na wskroś polityczne. Derektorem może zostać osoba, która w specjalnej rubryce w prasie leśnej, pochwali się, że uprawia wspinaczkę, zajmuje się modelarstwem i zbiera guziki, ale przede wszystkim osoba ta, musi „podpasować”. Komu? Ano wszystkim, którzy mają realny wpływ na obsadzanie stanowisk w lesie. A to prawdopodobnie znacznie większe gremium niż mogłoby się wydawać. Nie tylko szacowne, leśne. Lasy zdają się być poprzeplatane nitkami powiązań, koneksji i uzależnień. Biznesmeni, prawnicy, księża, politycy i leśnicy. Jaki trzeba mieć złoty charakter żeby oprzeć się pokusom! Ale jak się kto temu oprze to pewnie fora ze dwora. Albo nawet dwora nie dostąpi.

Ale skoroś wlazł na ten stołek derektorze ( z Bożej łaski), to się zachowuj! Jak wyglądają twoje decyzje personalne w świetle tego żeś jest teraz Edwardem B.? Jak na ścianach i półkach zasłużonych ludzi kisną ozdobne kordelasy któreś wręczył? Co mają myśleć dzieci, wprawdzie nakarmione kiełbasą w lesie, ale oszukane w sprawie nieposzlakowanej przeszłości każdego z leśników!?

Ponoć połasił się pan derektor na nędzne 20 000 PLN.

Aż trudno w to uwierzyć, że ludzie mogą narazić na szwank swoje imię dla tak głupich pieniędzy (żeby chociaż z milion!). Nawet jak go uniewinnią i zostanie nadleśniczym gdzieś w kątku RDLP (o drżyjcie Stuposiany i Lutowiska!), nie będzie mu łatwo! Całe szczęście, że Służba Leśna im bardziej w dół, tym bardziej przyzwoita.

Człowiek myśli – to było w Krośnie, daleko, u nas to niemożliwe! Ale potem w nocy budzi się niespodziewanie i myśli – a jak wszędzie jest tak samo?

 

Nie ma gorszego robaka od człeka i szeliniaka

Wielka dyskusja wśród kopiących rowek przeciwko szeliniakowi trwała w najlepsze. Zacietrzewieni jedni wymachiwali oponentom przed oczami rękami, wznosili ręce ku niebiosom, z których ku ich nieopisanemu żalowi, nie spadał żaden grom czy piorun, by pognębić adwersarzy. Leśniczy Zdzisio, który od pewnego czasu przypatrywał się tej scenie z bezpiecznej odległości, w końcu podszedł do kłócących się i zapytał czemuż obrażają kulturę języka polskiego, a i siebie nawzajem taką liczbą słów na „ch”, że o tych na „k” nie wspomni.

– Oni – tu pan Józek wskazał na oponentów – Twierdzą, że kopiemy rowek na „szczeliniaka”. My twierdzimy, że poprawna nazwa to „strzeliniak”. Oni uważają (wybacz Panie im naiwność i głupotę), że nazwa pochodzi od słowa „szczelina”, w które rad ów owad włazi, my natomiast, że od słowa „strzelać”, jako szlachetniejszego…

– I o to mało co sobie kudłów nie powyrywaliście? – dziwił się leśniczy Zdzisław – A wystarczyło zapytać…

– Kogóż to? – chytrze zapytał pan Józek.

– No mnie! – odparł zaskoczony leśniczy.

– Niech się leśniczy nie obrazi, ale skoro tyle lat kopiemy te rowki, a nadal nie wiemy na kogo dokładnie, to chyba jasno wskazuje, że działania edukacyjne leśniczego, prowadzone były w sposób nie dość staranny.

– Nigdy nie wiedziałem, że was to obchodzi! – bronił się leśniczy.

– Nie oszukujmy się! Mamy pięćdziesiąt groszy od metra wykopanego rowka! To przecież jasne, że interesuje nas pod kim, w pocie czoła, przy zgiętym kręgosłupie, kopiemy dołki!koparka

– Dawno tłumaczyłem szefowi ZUL, że powinien nabyć niewielką koparkę! Ileż to wysiłku zaoszczędzi! – powiedział leśniczy.

– A z nami co? – zapytał pan Józek – Nie wszyscy mamy ochotę tłuc się do Wielkiej Brytanii, albo nie daj Boże do sąsiedniego leśnictwa Mazgaje, gdzie jak wiemy leśniczy pochodzi z hrabiowskiego rodu i chadza ze szpicrutą po lesie!

– Poprawna nazwa owada to SZELINIAK – powiedział szybko leśniczy Zdzisio, który obawiał się zawsze rozmów o Służbie Leśnej wobec postronnych – SZELINIAK.

Powtórzył to kilka razy, kopiący powtórzyli za nim, niektórzy wyraźnie rozczarowani i zawiedzeni. Kiedy zaś leśniczy odszedł w stronę sosnowego zagajnika, pan Józek stwierdził:

– Tyle wie co zje! Zawsze leśnicy mówili „strzeliniak” i tyle!

– Te po studiach mówią „szczeliniak”! – zaprotestował jeden z oponentów i dyskusja wybuchła na nowo.

Po co szefa denerwować, niech się szef też cieszy!

królowa– Sraczka w nadleśnictwie! – zawołał od progu kancelarii leśniczy Zdzisio.

– A co się stało?! – zawołali jednocześnie podleśniczy ze stażystką.

– Za tydzień Jego Ekscelencja Derektor ma przejeżdżać drogą krajową do sąsiedniego nadleśnictwa i spora część jego drogi wypada przez teren naszego!!!

– Czyżby mieli go nieść w lektyce i sypać przed nim kwiatki? – zapytał szyderczo podleśniczy, nie zważając na ostrzegawcze znaki, jakie robił oczami leśniczy.

– Droga, pobocze i las wokół drogi świadczą o gospodarzu. Od dziś wszyscy zostają włączeni do akcji „Derektor”, wszystkie szlabany zostaną odmalowane, a tablice informacyjne umyte.

– Trawa zaś posiana, co rzadsze gatunki porostów doczepione do drzew, a także wyda się ostrzeżenia zwierzynie, aby w dniu przejazdu, nie ujawniała swojej obecności lub nie doprowadziła do przypadkowej kolizji z lektyką Derektora. Jedynie ptaszki mają umilać przejazd Jego Ekscelencji, a i to w zgodnym z certyfikatem zakresie decybeli – wyrecytował podleśniczy.

– Mój Wuj Naczelnik nigdy nie wspominał, że Derektor posługuje się lektyką – stażystka poczuła się lekko niepewnie.

Leśniczy Zdzisio usiłował specjalnymi spojrzeniami dać podleśniczemu do zrozumienia, że wkroczył na grunt bagienny:

– I dlatego niektórzy nie robią kariery w Lasach – powiedział surowo – Przydzielono nam odcinek od mostu do skrzyżowania na Garłacze. Mamy dodatkowo dopilnować, aby w trakcie przejazdu Derektora, nie doszło do żadnego kontaktu wzrokowego pomiędzy Derektorem, a pracownikami ZUL.

– Pewnie mógłby nie zrozumieć, jak takie istoty, pomagają prowadzić trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną – beztrosko igrał z ogniem podleśniczy.

– Musimy wyzbierać wszystkie patyki koło skrzyżowania na Garłacze – leśniczy usiłował zignorować niemądre uwagi podleśniczego – Ponoć Jego Ekscelencja Derektor strasznie nie lubi widoku chrustu w lesie. Uważa to za marnotrawstwo, a każdego kto doprowadza do takiego stanu za sabotażystę.

– Zastanawiam się czy Derektor już wie, że prac leśnych nie prowadzą elfy i koboldy, tylko ludzie z krwi i kości? – zastanawiał się drwiąco podleśniczy.

– Piłeś! – oburzył się leśniczy.

– Obydwoje piliśmy – powiedziała stażystka – Mam naprawdę przedni bimber!

Leśniczy szeroko otwierał to oczy to usta i usiłował nie stracić żadnej z równowag.

Zdrowy duch leśniczego Zdzisia. I ciało

 – Zawsze chciałam się zapytać – zaszczebiotała stażystka Marysia – Co leśniczy ćwiczy, że tak świetnie wygląda?

Podleśniczy zakrztusił się kawą i parskał nią przez dłuższy czas na wszystkie te ważne dokumenty, które leżały płachtami na biurku, natomiast leśniczy Zdzisio zrobił się czerwony jak burak. Wszystko dlatego, że z daleka sylwetka leśniczego przypominała piłkę lekarską, a ubrany w mundur terenowy zimowy, leśniczy wyglądał jota w jotę jak Luciano Pavarotti (świeć Panie nad jego duszą), tylko jeszcze bardziej trwale, wielofunkcyjnie i przede wszystkim bardziej zrównoważenie.

– Niczego nie ćwiczę – wykrztusił wreszcie Zdzisio – Mój wygląd to zasługa kuchni mojej małżonki, zresztą rosłej i postawnej Kaszubki, oraz przemierzania ostępów leśnych wysłużonym fiatem 126p. A szczególnie prób wsiadania i wysiadania z tego nieocenionego pojazdu.

– Wolne chciałam na jutro – już bez ogródek powiedziała stażystka Marysia. Leśniczy który do tej pory nie wiedział, jakie sidła zastawia na niego stażystka, odetchnął z ulgą i machnął ręką, że wyraża zgodę.

– A ja natomiast ćwiczę! – wtrącił podleśniczy – Szczególnie brzuszki. Oraz elementy jogi.

Leśniczy spojrzał się sceptycznie na podleśniczego:

– W brzuszki nie uwierzę, ale jogę parę razy widziałem w twoim wykonaniu pod moim płotem. Ale jeśli ta cała ekwilibrystyka po użyciu alkoholu to joga, to mogę również powiedzieć, że też ćwiczę!

Krótkie rozmowy przy sadzeniu lasu

zrab– Inżynier nadzoru będzie robił doktorat! – oznajmił leśniczy Zdzisio podleśniczemu, kiedy obydwaj nadzorowali prace odnowieniowe w oddziale 223 b leśnictwa Krużganki.

– Ha ha ha ha! – roześmiał się podleśniczy i śmiał się bardzo długo, tak długo, aż leśniczy Zdzisio też zaczął się śmiać, a wraz z nim trzy sadzące las pary. Śmiali się tak długo, aż w końcu jedna baba, zwana ciocią Zinką (a to od tatuażu nad okiem w kształcie litery Z), zadała poważne pytanie:

– A co on felczerem być zamierza? Drugi etat ciągnął będzie? Za mało tych dochtorów? Pasożytów?

– Doktorat z leśnictwa – wyjaśnił rzeczowo leśniczy.

– Nie pomogo doktoraty, jeśli człowiek durnowaty! – orzekł sadzący wraz z ciocią Zinką pan Rysio.

Wszyscy znów roześmiali się serdecznym śmiechem, aż rozbolały ich z tego wszystkiego brzuchy, a leśniczemu Zdzisiowi przypomniała się prostata.

– Co ile sadzimy panie Rysiu? – zadał nagle podchwytliwe pytanie podleśniczy mierząc miarką odległość między sadzonkami.

– Co osiemdziesiąt – odparł pan Rysio.

– No to coś jest nie tak z tą odległością…

– Ja tam komputera w oczach nie mam…

– Ale więźba musi być zachowana! – surowo powiedział podleśniczy.

– Więźba to może być dachowa, a na was wszystkich kary nie ma, dręczyciele – powiedział pan Rysio – Kuszono mnie obietnicą łatwego zarobku, a tu muszę cały dzień kopać w kamienistym żwirze i to na akord! Dosyć mam tego!

Po czym rzucił szpadlem o ziemię i ruszył na przełaj w kierunku wsi.

Ciotka Zinka pozbawiona pary, a co za tym idzie zarobku, popatrzyła z wyrzutem na podleśniczego:

– I czego się czepiał tego Rysia? Może sam szpadel teraz weźmie? Czy może też ma dochtorat?

Byle nie do nadleśnictwa!

szyszki– Tylko pamiętaj, żeby leśniczy nie rozsierdził się! – upominał jeden staruszek drugiego kiedy stali przed furtką w ogrodzeniu leśniczówki – Łatwo on gniewa się, a jak już się rozchodzi, powie że czasu na sprzedaż nie posiada, a wtedy będziem musieli jechać na wykup asygnacji do nadleśnictwa!

– Wielkie mi rzeczy! Dwie wiorsty! Za pół dnia odwalim! Kobyła jak złoto!

– Głupiś! U leśniczego pieniędzy dajesz i bumagę masz od ręki, a nie daj Boże on rozgniewa się i do nadleśnictwa pojedziemy, stracim i czas i siły i do życia ochotę!

– A niby to dlaczego? Co ty Wasil mnie tak nadleśnictwem straszysz?

– A bo najpierw musisz kartkę od leśniczego dostać, co chcesz kupić. Wtedy jedziem do nadleśnictwa, a tam pokojów mrowie, ludzi setki, a każdy jeden mądrzejszy od drugiego i to najgorsze, że same baby, gadać nie ma z kim. Wtedy jak kto się ulituje i właściwy pokój wskaże, pokazujesz odpowiedniej babie kartkę od leśniczego. Daj Boże żeby wszystko zgadzało się, bo jak nie to zaczynają wydzwaniać do leśniczego, a on jeszcze gorzej rozsierdzi się, a wtedy on nawet pół legarka nie da więcej! No jeśli się zgadza, baba na nos nałoży okular, w komputera gapi się jak sójka w szyszkę, coś tam przeklina i na ludzi ze wsi daje, że niby pracować nie pozwalają. Wreszcie wydrukuje bumagę. Wtedy ona z tą bumagą zaczyna latać po całym biurze. Od Annasza do Kajfasza. Podpisy zbiera. A kiedy jest tych podpisów i pieczątków, że miejsca na kartce nie ma, przyłazi złosna cała i aż zgrzana od nienawiści do ludzi ze wsi. Czasem to i powie co grubym słowem na głos. Niby na przykład na pogodę, ale wiadomo, że o ciebie chodzi! Wtedy bierzesz bumagi, a jest ich wszystkiego trzy sztuk i do okienka kasy całego nadleśnictwa udajesz się, żeby zapłacić. Tam kolejna baba bierze od ciebie te trzy bumagi, pieniądz kasuje i nową bumagę wystawia, no ale prawdę powiedziawszy to jedną zabiera. Zdarzy się często, że tej babie w okienku nic nie zgadza się, klucz od kasy pancerny zaginie, wydać reszty nie ma i nic nie daje tłumaczenie, że nie potrzeba, więc całe to kupowanie w nadleśnictwie to jedna Sodoma i Gomora i nie tylko pół dnia stracim żeby tam dojechać, ale cały, żeby te nasze gałęzi wykupić! Mało tego! Baby tam wódki nie piją, nawet nie próbuj z flaszką, na leśniczego to jeszcze działa, ale baba jak kamień! Taka twarda! Dlatego mówię ci! Leśniczego nie rozgniewaj, po kątach w kancelarii nie rozglądaj się, polecenia wykonuj! Pokorne cielę dwie matki ssie!

Obaj stanęli przed drzwiami kancelarii. Pooddychali głęboko i ukoiwszy nieco nerwy zapukali nieśmiało.

– Wejść! – usłyszeli tak surowy głos, że aż przeżegnali się jednocześnie. Weszli jeden za drugim mnąc w rękach uszanki i schylając się nisko odezwali się jednocześnie:

– Uszanowanie panu leśniczemu!