Ostre strzelanie leśniczego Zdzisia

Leśniczy Zdzisio z karabinem wyglądał niezwykle poważnie.  

-Henio Małanka zesra się ze strachu! – powiedział podleśniczy- Zastanawiam się tylko, dlaczego właśnie ze Służby Leśnej, zechciał Ekscelencja zrobić mięso armatnie! 

-A do czego wy się tam nadajecie?!- zahuczała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- Z waszymi kompetencjami to i tak za dużo! Wy powinniście kosy na sztorc posiadać jako uzbrojenie! 

-Widać, że zbieracze chrustu będą jednakowoż bardziej namolni, niż mogłoby się wydawać pierwotnie- ciągnął podleśniczy. 

-Chodźmy wypróbować! – zdecydował leśniczy Zdzisio. 

-A patronów dali?- zapytał podleśniczy. 

-Ja tam mam swoich dość!- powiedział stanowczo leśniczy i poszli za stodołę. 

Strzelnica była gotowa tam z dawien dawna, albowiem w częstych chwilach wolnych od obowiązków służbowych, strzelali sobie z wiatrówki do wizerunków kierownictwa nadleśnictwa, gdzie najwięcej punktowane było trafienie w fotografię aktualnego inżyniera nadzoru. 

Leśniczy Zdzisio majstrował coś przy zamku. 

-Nie idzie coś, kuźwa jego betlejemska!- denerwował się- Rękojeść przeładowania coś zacina się! 

-Daj ja spróbuję! 

-Ty durniu, jeszcze nas pozabijasz!  

Leśniczy Zdzisio mocował się jeszcze jakiś czas, aż w końcu zdecydował się pomóc sobie kamieniem. 

Jak powiadają raz w roku to i pogrzebacz strzela, nic więc dziwnego, że i karabinek ni z tego, ni z owego wypalił.  

Leśnicy stali przez chwilę oszołomieni. 

-Gdzie to poszło?!- wystraszył się leśniczy Zdzisio. 

-Chyba w moją stopę- odezwał się słabym głosem podleśniczy. 

-Mocno, kuźwa twoja damasceńska?!- zaniepokoił się leśniczy- Trzebież w 121 jeszcze przecież niewyznaczona! 

Canossa wiecznie żywa!

-Za co mnie Bóg pokarał takim głupim synem?!- lamentowała matka Henryka Małanki, najwybitniejszego ekologa na wschód od Pirenejów- Takim durniem! Takim nieukiem i tumanem! Przez ciebie i te pseudonaukowe kocopoły, które wygadujesz pod zlewnią mleka, krytykując TZW gospodarkę leśną, leśniczy Zdzisław odmówił nam sprzedaży drewna opałowego! Powiedział, że jak nam dupy zimą zmarzną, to zobaczymy, ile ta twoja wykolejona ze szczętem ekologia warta! 

-Matka była u tego… (tu padły takie wyrazy, których nie da się zacytować, albowiem wściekłość jaka opanowała Małankę, na samą myśl o przedstawicielu leśnictwa zorganizowanego, nie pozwoliła mu wyartykułować ani jednego słowa w języku zrozumiałym dla postronnych)? Niech go szlag! Niech zdechnie! Niech udławi się tą trociną i tymi chińskimi juanami! Niech mu podagra dokucza dzień i noc! A prostata w noc! Niech mu te hemoro… Po co tam matka właściwie polazła?! Niechże tam matka więcej nie łazi! Zabraniam matce chodzić do tego wroga przyrody! Nic tam matka nie osiągnie, a jeszcze nie daj Boże matkę tam okradną, albo upiją, bo przecież wiadomo, co się tam w tej kancelaryjnej spelunce odbywa!

-A czym durniu w piecu napalę, jeśli węgla nie ma, hę?! 

-Matka pali w piecu węglem?!- Małanka wytrzeszczył oczy. 

-A czym mam palić, skoro przez twoją działalność ekologiczną, wszystkie leśnictwa wkoło są na nas poobrażane? Ani gałązki nie chcą sprzedać!  

-Zabraniam matce emitować CO2 do atmosfery! – wrzasnął Małanka- Co za wstyd! Czy matka nie wiedzą, że matka w ten sposób podcina gałąź, na której siedzimy? A z drugiej strony cóż to za faszyzm, żeby staruszce nie sprzedać chrustu, ze względu na działalność syna! 

-Powiedział, że sprzeda- mruknęła staruszka- Masz tylko nałożyć na siebie włosienicę, na szyi zawiesić tabliczkę z napisem “Wróg TZW gospodarki leśnej. Wybaczcie mi moją głupotę i nieuctwo” i klęczeć pod drzwiami kancelarii w dniu sprzedaży asygnat na opał..

Połam ręce i nogi, złam kark inżynierze!

Psalm I “Wielbi dusza moja inżyniera” 

Mego leśnictwa Ty brudy pierzesz! 

Bądźże pochwalon, o inżynierze! 

Mej leśnej cnoty codziennie strzeżesz! 

Bądźże pozdrowion, o inżynierze! 

Na me przewiny, srogie więcierze, 

Nastawiasz co dnia, o inżynierze! 

Nic nie przegapisz, a ja w to wierzę,  

Że zmysłów dziesięć masz inżynierze! 

I nawet w nocy, gdy w łożu leżę, 

Wiem, że ty knujesz, o inżynierze! 

Wodzisz swym palce po map papierze, 

By z rana dławić mnie, inżynierze! 

Tyś paragrafów wiernym żołnierzem! 

Bądźże pochwalon, o inżynierze! 

I myśląc tylko o swej karierze,  

Diabłu oddajesz duszę w ofierze! 

I zanim do mnie drogę obierzesz, 

Złam gdzieś piszczele, o inżynierze! 

Smutek, żal i rozpacz w leśnictwie Krużganki

Żałoba w kancelarii leśnictwa Krużganki trwała w najlepsze. Tym bardziej, że małżonka leśniczego Zdzisia, rosła i postawna Kaszubka, została pilnie zawezwana do swej matki na Kaszuby, gdzie ta przepędzała czas na łożu śmierci, co chwilę wprowadzając, pod wpływem religijnych uniesień, zmiany w testamencie. 

-Jak tak dalej pójdzie, nie starczy nam środków na stypę- czknął leśniczy Zdzisio. 

-Ja przekazuję swoje rozjazdy na fundusz pogrzebowy! – wybełkotał podleśniczy- Miało być na wsparcie LGBT, ale taka królowa nie umiera co miesiąc! 

-Durny, ty durny! – podrapał się po łbie leśniczy Zdzisio- Toż twoje rozjazdy my pierwszego dnia rozdysponowali! Niech ich czort tych Anglików! Kto to wymyślił, żeby nieboszczkę chować po dniach jedenastu! Zbankrutować można! 

W tym momencie do kancelarii weszła panna Marysia, pełniąca zaszczytną funkcję leśniczego leśnictwa Mazgaje. 

-Chwała Zeusowi! – złapał się za głowę leśniczy Zdzisio- Bo wyobraź sobie Marysiu, żeśmy tu finansowej zadyszki dostali! Rozpacz czarna, bo nie dość, że królowa umarła, to teraz nie ma, jak żalić się odpowiednio! 

– Nadleśniczy tu do was jedzie! – oświadczyła panna Marysia- Psim swędem dowiedziałam się, a wy telefonów nie odbieracie jeden z drugim, to i ostrzec na czas nie było jak! 

-O Allahu! – zawołał leśniczy Zdzisio i zaczął pośpiesznie sprzątać stłuczkę szklaną z podłogi. 

-Nie czas na sprzątanie! – wrzasnął podleśniczy- Szarika trzeba z kotłowni wypuścić, drzwi zawrzeć, kołkiem zaprzeć, biurkiem zastawić i za szafą się schować. Niby nas nie ma! 

-A ty czego śmiejesz się durna dziewczyno?!- zawołał leśniczy Zdzisio- Śmieszy cię, że miecz gorszy od Damoklesowego zawisł nad naszymi karkami!? 

-Idź lepiej po ogórki kiszonne! Żartowała ja z tym nadleśniczym! – uśmiechnęła się szelmowsko panna Marysia- Przez tę żałobę straciliście całkiem rachubę czasu! Toż dzisiaj niedziela! 

-Niedziela?!- leśniczy Zdzisio oklapł na krześle- To trzeba będzie nadgodziny na liście obecności napisać! 

Exitus letalis

Cała kancelaria leśnictwa Krużganki pogrążona była w rozpaczy. Jeden tylko płacz i jęki wypełniały jej nie tak znów przyjemne i czyste wnętrze, a najgłośniej zawodziła małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, która zza ściany płakała tak głośno, że Szarik, zezwierzęcone bydlę, mieszaniec charta afgańskiego i wyżła, któremu mózg rósł bezustannie, zaś czaszka już dawno nie, schował się w kotłowni ze strachu. 

-Ot i pagibła!- chlipał leśniczy Zdzisio- Dobrodziejka nasza!  

-Mogła jeszcze pożyć! – wtórował podleśniczy, wycierając nos w rękaw munduru terenowego, letniego. 

-A teraz królem ten rozwodnik będzie! – łkała za ścianą małżonka leśniczego- Koniec świata! Rozpustnik! Z zamku wymykał się, żeby urzędować z tą, jak tam jej… A teraz i ona królową będzie… 

-A co cię durna babo obchodzi moralność jego?!- wycierał łzy leśniczy Zdzisio- Skoro oni wszyscy protestanci! I tak według wierzeń kaszubskich, wszyscy oni do piekła pójdą, smażyć się! 

-I dobrze! – pociągnęła nosem małżonka leśniczego- Mam tylko nadzieję, że nieboszczce, na Sądzie Ostatecznym podarują to bisurmaństwo, bo przecież dobra ona była i pobożna bardzo! 

-Dzień wolny powinni dać przy takiej żałobie! -orzekł leśniczy Zdzisio- Nie da się spokojnie pracować, łzy do oczu cisną się bezustannie…  

-Jakbym miał więcej wolnego, to bym pojechał na pogrzeb! – wtórował podleśniczy. 

-Ty pijaku nie masz dość pieniędzy, żeby do Białegostoku dojechać! – wtrąciła małżonka leśniczego- A do Londynu wybierać się będziesz?! 

-Gdzie?!- zdziwił się podleśniczy- Zaczemu oni ją w Londynie chować będą?! Nie na Wawelu?! 

-Toż angielska królowa, to w Anglii pogrzeb! – wyjaśnił leśniczy Zdzisio. 

-Angielska?!- wytrzeszczył oczy podleśniczy- Nie może być! A ja myślał, że to nasza, skoro tak płaczemy rzewnie od samego rana… 

-Płaczemy durniu jeden, bo ona jeszcze Churchilla pamiętała! – powiedział leśniczy Zdzisio. 

-Co wy tam pijecie?!- nagle zapytała małżonka leśniczego. 

Zapadła nomen omen grobowa cisza. Leśniczy dawał znaki oczami podleśniczemu, żeby ten przypadkiem nie wygadał się, ale nic to nie dało. Jak każdy leśnik, podleśniczy nauczony był prawdomówności, poszanowania osób starszych, zasad BHP, kurtuazji wobec dam i generalnie miłości bliźniego swego. 

-Zwykłą wódkę- odpowiedział podleśniczy- Przy TAKIEJ żałobie nie da się pić nic innego…