Inżynierska wycieczka

A w jednej derekcji w północno-wschodniej części kraju, świeć Panie Zeusie nad jej pomyślnością, wymyślili, że wsiech inżnierow nadzoru wyślą na wicieczkie autokarowe. 

Na szkolenie, znaczy się. Bo inżynier nadzoru musi bezustannie szkolić się w swym fachu. Łatwo przejść obojętnie obok rażących naruszeń jak się jest niedouczonym. Na takiej pielgrzymce tak wyuczy on się, że nawet te prosiaki co trufli szukają po lasach żabojadzkich nie umywają się!  

Nie jest to taka typowa wicieczka z nadleśnictwa, oj nie! Nie ma tam śpiewów wesołych, żartów, wódka nie leje się strumieniami, nikt nie wymiotuje bez powodu i nie uprasza łaski zatrzymania autokaru celem ratowania pęcherza moczowego. 

Inżyniery nadzoru jadą w powadze i skupieniu. Każdy z nich wie, że obok może siedzieć mistrz uprzejmego donosicielstwa, a nie masz cieńszej nici, jak ta na której wisi inżynierska kariera! Z tego samego powodu nikt tam nie pije wódki, ani piwa. Wiadomo, że jak człowiek się napije, zaraz lata z sekretami z nadleśnictwa, opowiada byle komu, miele ozorem na lewo i prawo, byle szybciej i do jak największej ilości odbiorców dotrzeć. Normalne inżynierskie zachowanie, ale po trzeźwemu, a nie w pijackim amoku. A najgorsze, że sąsiad obok pamięta coś nagadał, a ty sam ni hu, hu! Dlatego więcej wódki piją dzieci po żłobkach niż inżynier nadzoru na podobnych mityngach. Inżynier jak już musi napić się, zamyka się w piwnicy na cztery spusty, pije, a potem na gębę knebel zakłada, żeby go broń panie Zeusie, nikt nie usłyszał! 

Dlatego wszyscy jadą w tym autokarze zduczniali, jakby jechali komunikować przyszłym teściom, że ci dziadkami zostaną. 

Inżyniery nie odzywają się za często. Zgodnie ze starą inżynierską zasadą, że słowo nikczemną ptaszką z gęby wylatuje, a wraca tornadem, co to z inżyniera wyrywa z posady, jak w  Hameryce domy z fundamentów. Lepiej sto razy nic nie powiedzieć, robić głupie miny, sapać, ocierać czoło spotniałe, udać nagły atak galopującej biegunki albo w ostateczności śmierć kliniczną, niż jedno słowo za dużo powiedzieć! 

Odwieczna inżynierska maksyma powiada: kto za dużo w lesie gada, tego awans nie dopada! 

Wszyscy mają notatniki jak Koreańczycy u Kim Dzong Una. Notują pilnie i żwawo, a wszystko szyfrem, bo nie daj Zeusie, notatnik zagubi się, albo zostanie skradziony! Kariera w lesie jest przecież jako ten patyk mocna! A tam, w notatniczku, napisane: w wydzieleniu takim, a owakim, sójka niosła zepsute jajo w dziobie. A wiadomo co tak naprawdę autor miał na myśli: leśniczy z zulem, zawyżają potrącenia na korę, zyskiem dzielą się, a pieniądze przekazują sobie za pomocą sekretnej skrytki ukrytej w sosnowym pniaku, a wszystko to prawda i wystarczy kilka dowodów, z przyczyn obiektywnych, czasowo niedostępnych. 

Na wyjeździe inżyniery szkolą się z donosicielstwa. Nawet mają konkurencję: kto szybciej sporządzi notatkę służbową, której siła rażenia byłaby w stanie doprowadzić do zwolnienia różnych osób w nadleśnictwie. Najwięcej punktowana jest notatka, której efektem byłoby wywalenie na zbitą gębę podleśniczego. Najmniej zaś leśniczego, bo to przecież jakby w oborze muchy gazetą tłukł. Czasem jeden z drugim idiotą decydują się na ryzykowny manewr pisania na nadleśniczego. No, zaraz im na szkoleniu pokazują, że Seneka też wszystkiego nie pisał, choć mógł. Potem długopisu przez tydzień ze strachu do łapsk nie biorą. 

Cała ta impreza, smutna i ponura jak pogrzeb Breżniewa, wymyślona została przez jakiegoś, nie obawiajmy się użyć tego sformułowania, nieodpowiedzialnego durnia. 

Wszyscy wiemy, jak kończą się czasami wycieczki autokarowe. Nawet pielgrzymki! Pokazują potem roztrzaskane pudło pojazdu rozmaite telewizje, mówią, ile to osób zabitych, a ile rannych zostało z powodu niedostosowania prędkości do warunków jazdy. 

Nie daj Zeusie, autobus wypełniony elitą Trwałej, Zrównoważonej i Wielofunkcyjnej gospodarki leśnej spadłby w przepaść, albo przejeżdżając obok cysterny wypełnionej chlorem zderzył się z nią, a wszyscy w środku pomarliby zaczadzeni trującym gazem!  

Co za idiota wpadł na pomysł, żeby kwiat leśnictwa, pakować do jednego autobusu?! Mało to tragicznych przykładów z historii krajowej, które pokazują, jak łatwo może stać się nieszczęście? Jak prosto w jednej chwili stracić całe kierownictwo!  

Wprawdzie idę o zakład, że żałoba w niektórych nadleśnictwach byłaby tylko na pokaz, a są i tacy, którzy cieszyliby się, ale korporacja i lider światowych gospodarek leśnych, nie może pozwalać sobie na straty najcenniejszego zasobu: wyrachowanej, wyszkolonej, bezlitosnej, bezwzględnej kadry, będącą jej solą i kwintesencją! 

Dobrze, że inne derekcje nie są takie głupie. A może i są, ale my nic o tym nie wiemy.  

Co wolno podleśniczemu, to nie tobie…

Podleśniczy kiwał się na krześle w kancelarii w sposób niekontrolowany. Stażysta Jonasz i leśniczy Zdzisio patrzyli się na niego pełni niepokoju. 

-Czy to, aby nie delirium? – zapytał Jonasz, wycierając w rękaw liczne strumyki ściekające wprost z nosa. 

-Wszystko być może- pokiwał głową leśniczy- Wystarczy tylko kalendarium nasze obejrzeć: najpierw nieboszczka Elżbieta II opuściła padół. Pijaństwo cały miesiąc! Jakby w pałacu Bakingcham zobaczyli jaka u nas piękna stypa odbyła się, zaraz Harry z małżonką przybyliby! Potem Adwent, który w wykonaniu podleśniczego, był zupełnym przeciwieństwem tego co zaleca Kościół. Potem szereg zarządzeń z derekcji, obok czego nie dało się przejść trzeźwo. A potem kilka niefortunnych zdarzeń: huczne zakończenie odnowień w leśnictwie, potem koronacja Karola III na króla i wreszcie nieszczęsny finał Eurowizji, gdzie ja jeszcze pamiętam jako tako występ austriacki… 

-Austria była pierwsza! – wycharczał stażysta. 

-… a on – tu leśniczy wskazał podleśniczego – nawet i tego nie zobaczył, bo leżał już skrępowany w pewnej instytucji, za którą otrzymał soczysty rachunek. 

-Dlaczego nadleśnictwo go nie zwolni? – zapytał stażysta wycierając brudną szmatką kaprawe oko, z którego bezustannie coś kapało. 

-Bo wypełnia swoje obowiązki co do joty, a nikt nie jest w stanie przyłapać go na pijaństwie w godzinach pracy.  

-Przecież to akurat łatwo! – zaprotestował Jonasz- Choćby i teraz! 

– Niby jak? – chytrze zapytał leśniczy Zdzisio. 

– Wzywają go do nadleśnictwa, on stawia się w takim oto stanie i sprawa załatwiona. 

– Głupiś. Jak on da radę w takim stanie do nadleśnictwa dojechać? Poza tym to on teraz jest w 222b. Tam sprawdza dziury w płocie. Nie ma tam zasięgu.  

-A jak ktoś nagle przyjedzie z nadleśnictwa? 

-Chodu! – wrzasnął nagle leśniczy Zdzisio- Kryj się! Inżynier! 

Prędkość reakcji podleśniczego zdumiała Jonasza bez reszty. Pomimo wcześniejszych trudności z szeroko pojętą mobilnością, podleśniczy zerwał się z miejsca, otworzył okno, wyskoczył przez nie i dał chodu w gęsty las.  

– Trudno jest zwolnić podleśniczego – ziewnął leśniczy Zdzisio- Musiałby odmówić udziału w pielgrzymce, albo coś takiego, ale tak bez powodu, nie ma szans!