A jak leśnik szedł do lasu,
Rogi grzmiały dźwięcznym basem,
Wymachiwał kordelasem,
W ręce drogą miał kiełbasę.
Gdy nawiedzał drzewostany,
Był jak gość umiłowany:
Wdzięczne darły się wiewiórki,
Kuny, łosie i przepiórki.
Pawie ujawniały krasę,
By przywitać Pana Lasu.
A jak leśnik szedł przez knieję,
Pierzchli precz stamtąd złodzieje;
Kordelasem rąbał ręce,
By nie kradli drewna więcej.
A jak ZUL jechał do lasu,
Mnóstwo zrobił tam hałasu,
Zniszczeń, szkód i bałaganu,
W każdym kącie drzewostanu.
Ryczał piłą przez dzień cały,
Aż wiewiórki pozdychały.
Mimo krasy zdechły pawie,
No i wszystkie kuny, prawie.
Zdechły łosie i cietrzewie,
A co jeszcze zdechło – nie wiem.
A jak ZUL poszedł do lasu,
Pasztet żuł zamiast kiełbasy,
Brudny topór miał za pasem,
Miast ślicznego kordelasa.
A jak wracał ZUL z powrotem,
Wstrętnie był oblany potem
Oklejony żywicami,
Błotem, kleszczem, trocinami…
I że był pod lekkim gazem,
Istnej nędzy był obrazem!
A jak leśnik szedł z powrotem,
Pachniał piżmem, bergamotem,
Ani tyci na nim błota,
Wygląd miał jak sztabka złota!