Różne są typy polskich leśniczych, dawniej owych typów było jakby więcej, ale postępująca globalizacja, unifikacja, ingres patriotyzmu, wszystko to sprawiło, że i leśniczowie stają się jeden do drugiego podobni, bo przecie normy Najświętszych Certyfikatów są dla wszystkich równe i wszystkich jednako dotykają swym sprawiedliwym zasięgiem.
Pośród zaś tych wszystkich typów, gdzieniegdzie jeszcze w kraju nad Wisłą, gdzie prowadzi się TZW gospodarkę leśną (dla niewtajemniczonych, aby nie pomyśleli czego niemądrego: Trwałą, Zrównoważoną, Wielofunkcyjną – cokolwiek naprawdę to oznacza), zachował się ów gatunek, który najbardziej oddaje sarmackiego ducha dzielnych potomków księcia Władysława Hermana, czy nawet biskupa Zawiszy z Kurozwęk, który choć jako duchowny, płcią przeciwną wybitnie nie gardził: otóż „leśniczy kapciowy”.
Jak wskazuje dumna nazwa, jest to typ wybitnie przeznaczony do prac związanych z tkwieniem przed monitorem komputera (dawniej przed płachtą Dziennika Bałtyckiego, czy Kuriera Porannego), spożywaniem jedynego słusznego napoju (kawy zaparzonej na sposób tak barbarzyński, że łyżka w fusach staje) i wymyślaniem prac w terenie dla podleśniczego, stażysty i innych robotników. Sam zaś dumnie tkwi w kapciach na terenie kancelarii, dbając o należyty porządek w dokumentacji, bo jak niejeden raz się dowiedział od dawniejszych leśnych inspektorów: jak kto ma porządek w papierach, to nawet do lasu nie trza jechać – wiadomo- las wszędzie taki sam, Ameryki się tam nie odkryje. Co najwyżej będzie gdzieś więcej chrobotka, albo marzanki wonnej.
Teren leśnictwa zna słabo, unika go ze względu na wszelkiego złą przygodę (można zmoknąć, można zostać przewianym, w lesie są alergizujące pyłki, można napotkać agresywnych grzybiarzy et cetera), poza tym jako znawca przyrody, za wszelką cenę pragnie uniknąć zaburzenia naturalnej przyrodniczej równowagi, poprzez pojawienie się na jej łonie człowieka. Niech już lepiej podleśniczy zakłóca i niech potem smaży się za to w piekle! Zapomina leśniczy kapciowy, że Hitler też nikogo osobiście nie zamordował, ale i tak będzie się gotował w smole po wsze czasy.
A najgorsze, kiedy „leśniczemu kapciowemu”, podleśniczy da zdradziecko nogę na urlop i to dłuższy niż dwa dzionki (sabotaż TZW gospodarki leśnej pierwszej wody!). Przyjeżdża wówczas przewoźnik pod kancelarię i oznajmia zdumionemu kierownikowi jednostki, że przyjechał po drewno. A umówiony był jeszcze z podleśnym, draniem. „Sam umawiał, to niech sam wydaje, dziad kalwaryjski!” myśli „kapciowy”.
– Ale ja nie mam żadnego drewna!- odpowiada beztrosko, choć nieco zaniepokojony pan leśniczy.
– Masz, masz leśniczy!- wesoło mówi przewoźnik- Siadaj do kabaryny to ci pokażę!
I jedzie nasz pan leśniczy kapciowy poprzez swój las i nadziwić się nie może, że uprawy mu jakoś w wiek młodników powchodziły, że wycięcie kilku zrębów jakoś przegapił i że ma tyle drewna przy rozmaitych drogach.
– „Cóż za nierób z tego podleśniczego!”- wzdycha w duszy leśniczy i obiecuje sobie, że zaraz jak tylko podleśniczy wróci z urlopu, urządzi mu taką szkołę, że na zawsze zapamięta! Mógłby sam się tym zająć, nawet i taka myśl mu zakołacze, ale i zaraz druga za nią, bystrzej niźli jaskółka:
„Trzeba doglądać kancelarii! Przecież się nie rozerwę!”