Henio Małanka, najwybitniejszy ekolog na wschód od Wisły i południe od Niemna, stał pod zlewnią mleka i postponował Lasy w taki sposób, że aż miejscowym, nawykłym do jego ekscentrycznych i radykalnych poglądów, robiło się nieswojo.
– Złodziejska i mafijna struktura!- wrzeszczał pokazując na leśniczówkę- Uwłaszczyli się na ojczystej przyrodzie, eksploatując ją barbarzyńsko! Rżną las bez opamiętania! Rżną nasze srebra rodowe! Niszczą przyrodę, która należy do nas wszystkich! Lecz przyjdzie na was kara! Na was i na waszych diabelskich mocodawców z piekła rodem! Oddacie wszystko co do grosza! Za każdą deskę! Za każdą trocinę! Gady! Pijawki! Jemioły! Tasiemce! Glisty! Najwstrętniejsze z pasożytów! Oby wasze ciała zamieniły się w gnijące błoto! Oby wasze córki stały się ladacznicami, a synowie oślepli! Niech was piekło pochłonie! Bądźcie przeklęci! Do dziesiątego pokolenia!
– Ja to godzinami mogę słuchać- siorbnął kawę leśniczy Zdzisio, zwracając się do podleśniczego- Tego naszego ekologa. Wszystkie te Wajraki i Bohdany to pętaki przy nim.
– Ale coś dzisiaj głośniej niż zwykle daje- potwierdził podleśniczy.
– Matka jego mówiła, że nie chce już leków przyjmować, bo od tych medykamentów, stopień świadomości przyrodniczo-leśnej mu spada- wyjaśnił leśniczy Zdzisio.
– A wyobraźcie sobie!- dało się słychać ekologa- Że to oni, do spółki z inna zgraja, godną jedynie aby ją wybiczować i precz przepędzić, czyli myśliwymi, mówią na wilcze rodziny – wataha! Rozumiecie?! Wataha! Na podstawową komórkę wilczego społeczeństwa! Używać tak odrażającego, obrzydliwego, ohydnego słowa, może jedynie istota tak prymitywna, tak wsteczna, tak wstrętna i oślizła, jaką może być jedynie leśnik i myśliwy…
– Coś dzisiaj mocno daje- zdziwił się podleśniczy- Zaraz nas zacznie od chu…jów wyzywać.
Istotnie, ekolog skończył z wszelką kurtuazją i bez ogródek zaczął mówić, co sądzi o ludziach z branży leśnej, używając takich wulgaryzmów, że małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, zahuczała barytonem zza ściany kancelarii:
– Idź tam Dzidek zrób porządek, bo się po wsi rozniesie, że ty ekologię tolerujesz! A stąd w nadleśnictwie zaraz ogłoszą, że Kodziarstwo promujesz i na Platformę będziesz głosował!
– Szarika lepiej wypuszczę- ziewnął leśniczy Zdzisio- Bo ja to nie mam dzisiaj zdolności polemicznych.
Szarik, wściekła bestia rodem z najgłębszych czeluści Hadesu, obdarzona genami zarówno wyżła jak i charta afgańskiego, usłyszawszy komendę: „Bierz skurwego syna!” bez chwili wahania rzucił się w kierunku ekologa. Audytorium Małanki pierzchło już wcześniej, widząc, że otwierają się drzwi kancelarii, lecz on sam stał dalej, oczekując bezlitosnego ataku, pragnąc zostać męczennikiem za słuszne, ekologiczne przekonania.
Nikt jednak nie przewidział dalszych wypadków, albowiem zaprawdę nikt nie mógł wiedzieć, że oto niespodziewanie jak fokus z pudełka, jak pociąg z tunelu, że oto pojawi się na drodze Szarika, inżynier nadzoru Mazgaj, którego diabli akurat przywiedli do leśnictwa Krużganki, celem dręczenia terenowej Służby Leśnej.
Rozwścieczone bydlę, zauważywszy inżyniera, do którego nienawiść leśniczy Zdzisio podsycał od dawna, błyskawicznie zmieniło kierunek i z ujadaniem, które odbierało serca nawet najodważniejszym łobuzom wioskowym, rzucił się na Mazgaja.
Tylko brawurowa ucieczka do auta ocaliła mu życie, choć stracił but, a spodnie na wiadomej, tylnej części były w strzępach, przez które przeświecała naruszona skóra.
Małanka widząc owe pożałowania godne sceny uciekł, albowiem resztki rozsądku, jakie tliły mu się w najgłębszych zakamarkach łba, podpowiedziały mu, że w razie śmierci od kłów Szarika, reżimowe media i tak zrobią z niego miejscowego pijaka, rozszarpanego przez agresywnego kundla, a nie wybitnego działacza ekologicznego.
Inżynier zbiegł również z miejsca zawstydzających go wypadków.
Leśniczy Zdzisio zaś, wiążąc Szarika stalową liną do betonowego bloku, orzekł:
– Tak oto nawet zwierzęta wiedzą, że najgorszym z wrogów, jest wróg wewnętrzny!