Tłum naczelników, specjalistów, giermków, paziów, heroldów, trubadurów I kogo tam jeszcze zdołano w derekcji zatrudnić, czekał pod gabinetem derektora Romusia, który zapowiedział, że starszy specjalista do spraw edukacji przyrodniczej oraz leśnej, zostanie uhonorowany złotym kordelasem, pamiątkowym medalem, otrzyma wysokiej rangi odznaczenie państwowe, oraz pamiątkowy dyplom “Za wybitne zasługi na polu walki z globalną myślą ekologiczną”.
Zdechły i częściowo już zmumifikowany kot Romusia, który pełnił ową zaszczytną funkcję, okazał się być niewzruszony oklaskami i gratulacjami. Leżał na wyszywanej złotogłowiem poduszce i wydawał z siebie, zwyczajne zmarłym kotom wonie.
-Jedyne co umie, to leżeć i pachnieć!- szepnął jeden z paziów niższego rzędu do drugiego, równie żałosnego rangą. Zagadnięty skrzętnie wykorzystał sytuację i po chwili cały dwór ze zgrozą powtarzał te bezczelne słowa.
Naczelnicy oburzeni zgromadzili się wokół nieszczęsnego pazia, nakazując mu natychmiast wynosić się sprzed oblicza derektora Romusia, a zwłaszcza starszego specjalisty, którego obraził wstrętną i bezmyślną uwagą.
-Mógłby zostać co najmniej zastępcą derektora!- wrzeszczał jeden z naczelników- Gdyby nie przeszkody natury formalnej, odziedziczone po poprzedniej, wykolejonej ze szczętem formacji politycznej! Won!
I przegnano pazia precz, tłukąc po karku i spluwając za uciekającym.
Derektor Romuś zaś świstał kablem od prodiża nad całym towarzystwem, leżącym pokotem przed jego groźnym i bezlitosnym obliczem. Nagle wydał z siebie kilka okropnych dźwięków, które zjeżyły na głowie włosy nawet najodważniejszym:
-Mane, tekel, fares!- przetłumaczył jego słowa szambelan.
Na cały tłum padł strach i przerażenie. Oznaczało to, że nikt, w całym kraju, nie mógł się czuć już bezpiecznie.
Po czym nastąpił zwyczajowy bankiet, na którym derektor Romuś bardzo się zdenerwował, bo zauważył, że starszemu specjaliście od spraw edukacji, żadne potrawy nie przypadły do gustu.