Awanse, rauty i narastająca groza

Tłum naczelników, specjalistów, giermków, paziów, heroldów, trubadurów I kogo tam jeszcze zdołano w derekcji zatrudnić, czekał pod gabinetem derektora Romusia, który zapowiedział, że starszy specjalista do spraw edukacji przyrodniczej oraz leśnej, zostanie uhonorowany złotym kordelasem, pamiątkowym medalem, otrzyma wysokiej rangi odznaczenie państwowe, oraz pamiątkowy dyplom “Za wybitne zasługi na polu walki z globalną myślą ekologiczną”. 

Zdechły i częściowo już zmumifikowany kot Romusia, który pełnił ową zaszczytną funkcję, okazał się być niewzruszony oklaskami i gratulacjami. Leżał na wyszywanej złotogłowiem poduszce i wydawał z siebie, zwyczajne zmarłym kotom wonie.  

-Jedyne co umie, to leżeć i pachnieć!- szepnął jeden z paziów niższego rzędu do drugiego, równie żałosnego rangą. Zagadnięty skrzętnie wykorzystał sytuację i po chwili cały dwór ze zgrozą powtarzał te bezczelne słowa. 

Naczelnicy oburzeni zgromadzili się wokół nieszczęsnego pazia, nakazując mu natychmiast wynosić się sprzed oblicza derektora Romusia, a zwłaszcza starszego specjalisty, którego obraził wstrętną i bezmyślną uwagą.  

-Mógłby zostać co najmniej zastępcą derektora!- wrzeszczał jeden z naczelników- Gdyby nie przeszkody natury formalnej, odziedziczone po poprzedniej, wykolejonej ze szczętem formacji politycznej! Won!  

I przegnano pazia precz, tłukąc po karku i spluwając za uciekającym. 

Derektor Romuś zaś świstał kablem od prodiża nad całym towarzystwem, leżącym pokotem przed jego groźnym i bezlitosnym obliczem. Nagle wydał z siebie kilka okropnych dźwięków, które zjeżyły na głowie włosy nawet najodważniejszym: 

-Mane, tekel, fares!- przetłumaczył jego słowa szambelan.  

Na cały tłum padł strach i przerażenie. Oznaczało to, że nikt, w całym kraju, nie mógł się czuć już bezpiecznie. 

Po czym nastąpił zwyczajowy bankiet, na którym derektor Romuś bardzo się zdenerwował, bo zauważył, że starszemu specjaliście od spraw edukacji, żadne potrawy nie przypadły do gustu. 

Kadrowe precedensy

Henio Małanka najwybitniejszy ekolog na wschód od pewnej środkowoeuropejskiej rzeki, postanowił otwarcie skrytykować skład uprawy leśnej na Tamulku. 

-To, że ten nieuk leśniczy Zdzisio- tłumaczył swoim akolitom pod zlewnią mleka- Kierując się bezmyślnie wytycznymi zasad hodowli lasu, dokumencie pokrętnym i stworzonym przez dyletantów dla idiotów, posadził świerka, sosnę i nieco dębu, nie jest niczym dziwnym. Natomiast to, że władze leśne, w osobie inżyniera nadzoru zatwierdziły ten bezmyślny i prowokacyjny pokaz leśnej indolencji, zasługuje wyłącznie na publiczne potępienie, co właśnie czynię! Wstydź się, absolwencie technikum leśnego! 

Tu Małanka uniósł oskarżycielsko palec wskazujący i wycelował w pobliską leśniczówkę, gdzie urzędował leśniczy i popijając Najświętszą Kawę Kancelaryjną, przysłuchiwał się proroctwom Małanki, skrupulatnie konotując kto zjawił się pod zlewnią, celem utrudnienia mu nabycia opału i gałęzi w przyszłości. 

-Przyjdzie czas, że las odzyska swój prawdziwy charakter!- wołał Małanka- Wszystko odbędzie się naturalnie! Żadnego leśnego in vitro, stosowanego przez obłąkanych wiórorobów! Będzie tak, jak Matka Natura chciała! Cała władza w ręce Rad Ekologicznych! Niech żyje leśne życie od naturalnego poczęcia do rozpadu drzewostanu! 

Akolici i drabanci aż popłakali się ze wzruszenia nad tą piękną przemową. 

Podleśniczy, który również przysłuchiwał się wywodowi ekologa, drapał się po nieco zapuchniętym obliczu: 

-Czemuż my na niego już Szarika nie spuszczamy? 

Szarik, bestia rodem z piekła, przegryzający stalowe linki, jakby były sznurkiem konopnym, straszliwy mieszaniec wyżła z chartem afgańskim, uwielbiał pogonie za Małanką, który zawsze wdrapywał się na jakieś drzewo, niepomny, że nie jest to żadną przeszkodą dla rozwścieczonego psa. 

-Albowiem ostatnie ruchy kadrowe w naszej ukochanej derekcji- westchnął leśniczy Zdzisio- Pokazały wyraźnie, że są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się nawet naukowcom z IBL i kto wie, czy ten jegomość, któregośmy przez lata uważali za szalonego durnia, nie zostanie pewnego dnia naszym zwierzchnikiem, kończąc ostatecznie nieznośną lekkość naszego leśnego bytu. 

Kot Romusia robi karierę

Derektor Romuś urzędował w najlepsze. Kabel od prodiża, którym wprowadzał nowe porządki i dyscyplinę wśród pracowników, świstał na lewo i prawo. Romuś przebiegał korytarze rycząc straszliwie, przewracając oczami i tłukąc kogo się dało. 

Jednego można było być pewnym: gdyby przed budynkiem pojawił się jakiś ekolog, który zamierzałby protestować przeciwko TZW gospodarce leśnej, derektor Romuś rozdeptałby go na miazgę.  

Tymczasem wyniknął pewien spór natury formalnej. Romuś oświadczył szambelanowi, że jego zdechły kot, którego mianował starszym specjalistą edukacji przyrodniczej, a nawet i leśnej, miał otrzymać pieczątkę, gabinet i etat.  

Romuś przewracał oczami i wydawał z siebie okropne dźwięki: 

-To najlepszy edukator jakiego mamy! Do tej pory nie pracował na tym stanowisku nikt bardziej kompetentny!  

Szambelan wpatrywał się w nieco zmumifikowane zwłoki bez przekonania, ale wiedział, że wszelki opór jest bezcelowy. Kiedy derektor jeneralny czegoś chce, to tak się musi stać.  

Kot otrzymał pieczątkę, gabinet i pazia, który miał oganiać muchy, gromadzące się niepotrzebnie. Co do etatu, szambelanowi udało się wyjaśnić Romusiowi, że kot nie figuruje jeszcze w bazie pesel i nie ma sposobu, aby wciągnąć go na listę płac.  

-Oczywiście jest to kwestia czasu- kiwał głową szambelan- Niebawem mianujemy go prawdziwym leśnikiem. Zda egzaminy i mianuje się go naczelnikiem!  

Moczarowcy w lesie

-Śmieliśta się z tego, że un doktorem był, to tera mata!- denerwowała się sprzątaczka, tłumacząc zawiłości kadrowe w derekcji drugiej sprzątaczce- Takiej Ekscelencji ze świecą szukać! 

-Wasiakowa! My nie śmielim się, że un doktor, ino z tego, że un doktor a przecie nie lekuje nikogo. A co to za doktor jak un nie leczy? Dupa nie doktor!- odgryzała się Tomaszewska- Ale tera jak Piękne Panie z rzecznika wyrzucili, to już musi być rewolucja. 

-Mnie tu jeden z naczelników powiedział, że to jakieś “moczarowce” derekcje opanowały- zniżyła głos Wasiakowa- Że ani pieniek na pieńku nie pozostanie.  

-Mnie tam nikt nie ruszy- prychnęła Tomaszewska- Się zna tego i owego. 

-Ale ty durna baba jesteś!- złapała się za głowę Wasiakowa- Teraz to se możesz i papieża samoosobiście znać, a jak przyjdzie derektor Romuś z kablem od prodiża, to już po tobie! 

Pierwszy dzień Romusia w nowej robocie.

Romuś latał po całej derekcji jeneralnej, zapoznając się z nowymi pracownikami. Otwierał drzwi gabinetów i kanciap, gdzie siedzieli przerażeni giermkowie, paziowie, naczelnicy najróżniejszej maści i wrzeszczał coś w stylu “hałdaja daja!”. Wszyscy przerażeni padali na ziemię plackiem i nawet nie usiłowali podnieść głów. 

Romuś kazał sobie sprowadzić z poprzedniego miejsca pracy swojego ulubionego, zdechłego kota, którego natychmiast awansował na starszego specjalistę od edukacji przyrodniczej, a nawet leśnej. Poprzednio kot służył mu do straszenia bab w regionie, ale tutejsze baby, bały się tak bardzo, że nawet spod biurek nie wyłaziły. A kot, jeśli ma odpowiednią proweniencję, musi coś robić. Nawet zdechły. 

Potem kazał zebrać wszystkich w jednej sali, żeby wygłosić mowę powitalną. Mowa była tłumaczona przez szambelana, który jako jeden z niewielu rozumiał dźwięki wydawane przez Romusia. 

-Dranie!- zaczął Romuś- Bando leni i pasożytów! Nie ma z was żadnego pożytku, gady! Ale ja wam pokażę!  

Potem Romusia coś zdenerwowało, bo rzucił się na zgromadzonych kopiąc ich i okładając kablem od drukarki laserowej. Tłum pracowników derekcji pierzchnął lamentując i płacząc. 

-Nawet wiernopoddaństwo na nic!- wołali czmychając przed srogimi razami- Litości o Wielki! 

Następnie Romuś kazał zredagować list do nadleśniczego nadleśnictwa Garłacze, gdzie jeszcze raz przypomniał, że leśniczemu Zdzisiowi ma być w pracy miło i przyjemnie, bo jak nie, to przyjedzie na wizytację i wszystkim zrobi się ciasno w budynku nadleśnictwa. 

Romuś Najjaśniejszą Ekscelencją!

Derektor Romuś akurat żuł kabel od ładowarki, kiedy wszedł jeden z szambelanów i oznajmił, że dzwoniono z ministerstwa, aby Romuś zjawił się tam bez zbędnej zwłoki. 

-Mamy jechać natychmiast!- skłonił się nisko szambelan. 

Romusiowi nie trzeba było dwa razy powtarzać i już po chwili pędzili ku stolicy. 

W ministerstwie przywitano ich, jak to w ministerstwie. Portier, nie wiedząc z kim rzecz, zrugał ich za brudne obuwie, ale kiedy dostał kułakiem po karku, schował się pod biurkiem. 

-Minister prosi!- powiedziała sekretarka, wybałuszając oczy na Romusia, bo takiego leśnika nie widziała nigdy w życiu.  

-Romuś, ku…rwa jego frankofońska!- zawołał minister- Ty na Dyrektora Jeneralnego pójdziesz! 

Romuś zaczął gulgotać, przebierać nogami i zgrzytać zębami, po czym wystękał jakieś przydługie zdanie, które szambelan szybko przetłumaczył: 

-Czemu nie? Mogę ja i premierem być! 

-Na razie dyrektorem! Póki tego tam starego premiera trzymają, nie da rady. Ale i on w diabły pójdzie, więc jeno cierpliwości!- powiedział minister- Tylko jedno pytanie: czy ty jakich trupów w szafie nie posiadasz, które pismaki mogą wyciągnąć? 

Romuś stropił się. Skąd minister wiedział o zdechłym kocie, którego trzymał w biurku, i którym straszył baby w derekcji. Wiszczały one ze strachu zabawnie, kiedy rzucał go na biurka. 

Szambelan przetłumaczył odpowiedź Romusia, ale minister niewiele zrozumiał z tej historii. 

-Tak czy inaczej, teraz ty będziesz dyrektorem jeneralnym, bo i kompetencje najwyższej jakości posiadasz, nie boisz się nikogo i niczego, a konferencje prasowe z twoim udziałem, to będzie prawdziwa rozkosz dla tej dziennikarskiej bandy, która tylko niucha za naszymi przekrętami. Tu masz papier, podpisuj, a od jutra do roboty!