Panna Marysia jak ta Anastazja P. (stare ludzie wiedzą o co kaman).

Na wieść o brzemienności panny Marysi, zarówno w całej derekcji jak i diecezji, wybuchła ogromna panika.  

Wielu leśniczych, podleśniczych, zastępców, wikarych i prałatów, chodziło błędnie, rozpamiętując pielgrzymki, na których tracili głowę dla panny, postanawiali rzucać rodziny, sprzeniewierzać powierzone ich pieczy dobro Skarbu Państwa i plwać na karierę biskupią. Wiadomo: pielgrzymka trwa krótko, a jej wstrętne konsekwencje mogą ciągnąć się latami! 

Jakże cieszyli się obecnie pracownicy derekcji okręgowej, że panna Marysia odrzucała ich awanse, gardząc bukietami różanymi przynoszonemi przez ślniących się urzędników, twierdząc, że prędzej kogut stworzy stadło ze śledziem, niż ona zada się w sposób intymny z jakąś łachudrą ( a kto inny może siedzieć w derekcji?). 

Niektórzy, przepoceni ze strachu, planowali poważne rozmowy z małżonkami. Niektórzy pisali listy samobójcze. Niektórzy rozważali, nakradłszy drewna i stroiszu, ucieczkę do Kanady.

Tymczasem panna Marysia ni z tego, ni z owego przyjechała w odwiedziny do leśniczego Zdzisia. 

-Ależ pochlałam wczoraj!- przywitała się od progu wesoło- Łeb pęka! 

-Bójże się Zeusa Marysio!- złapał się za głowę leśniczy – Toż ty w stanie odmienności brzemiennej! Tobie nijak wódki pić nie wolno! 

-A kto tobie Zdzisławie powiedział, że ja wódkę piła? Wina rozmaite i likwory przednie dawałam! Co tam tylko ginekolog miał w szafie!  

-Matko Boska!- zahuczała zza ściany kancelarii małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, wielka nabożnisia i miłośniczka derektora jeneralnego, który w nowym wzorze munduru leśnika, wyglądał jak pewien gajowy Żuk, w którym podkochiwała się jako młodociana i niespełna rozumu. 

-No i pan ginekolog, po całym tym badaniu i ochlaju, oznajmił uczciwie, że w żadnej ja ciąży nie przebywam! Rzyganie brało się ze zwykłego zatrucia dopalaczami, a nawet wyraził się bardzo kulturalnie, że ja prawie wianek jeszcze posiadam! 

– Jak to: “prawie”? – dopytywał stażysta Jonasz, wycierając brudnym gałgankiem wrzód na karku. 

– Czort jego znajet! Nie wiem co on tam miał na myśli, bo do gabinetu wtedy wtargnęła małżonka jego i pożyteczna nasza rozmowa uległa brawurowemu przerwaniu! – westchnęła panna Marysia – Nie wiem czy ja sprawy nie będę miała ja, bo jak jej dałam przez łeb taką blaszanną kuwetą, to aż przeleciała przez całą izbę lekarską i okno wybiła, bladź jedna.  

Ciężko o dobrą służbę!

Jego Ekscelencja wrzasnął zza biurka: 

-Do mnie, bando półgłówków!  

Tłum wszelkiej maści naczelników, specjalistów starszych i młodszych, trubadurów, trabantów, giermków, ministrantów i kogo tam się dało w derekcji zatrudnić, oczekujący pod drzwiami w ciągłym napięciu, runął przez otwarte drzwi i rzucił się w przećwiczony sposób na podłogę przed obliczem Majestatu. 

-Wy durnie! Tumany! Bezmyślna w swej masie tłuszczo! – Jego Ekscelencja uderzyła pięścią w biurko -Bić was trzeba po tych pustych łbach… 

-Bij nas! – wrzasnął jakiś podrzędny paź, ale dostał takiego kuksańca od najstarszego naczelnika, że zamilkł i jeszcze bardziej wpłaszczył się w zdobny kobierzec. 

– O Ozdobo Naszych Lasów! Najmędrszy i Wszechwładny! – wyjęczał najstarszy z naczelników – Czym zawiniliśmy znowu? 

-Takich bałwanów, jak tu po derekcji pochowane są, to nigdzie indziej nie ma! – huknął Ekscelencja – Czemuż mnie nikt nie powstrzymał na końferencji prasowy?! W normalnej derekcji, ktoś by mnie za rękaw szarpnął w odpowiedni chwili, wyprowadził ze sali! Na nikim nie mogę ja polegać! Ale ja wiem wy osły, dlaczego! Ja wiem! Wy wiecie, że ten tam z tyłu co stał, on czyha na moje stanowiśko! On nogami przebiera! A wy razem z nim już przygotowane na zmiane warty! Jemu nie pozwolili gadać głupot, kuźwa jego czarnowodzka! Nic mu nie pozwolili powiedzieć! Stał tylko koło ministra i zbijał kapitał polityczny! Czemu nikt nie powstrzymał mnie?!!! 

– O Ty, Wielki, dzięki któremu modrzew, po zimowej martwocie, na powrót odradza się do życia! – przemówił najstarszy z naczelników – Czyż może zwykły śmiertelnik wstrzymać Słońce? 

– Nie może – zgodził się Ekscelencja – Ale ja tu potrzebuję na czas kampanii lojalnych i wiernych. Może i durniów czy skończonych kretynów, ale takich co się żywicy na rękach mieć nie lękają! I nie takich, co już się na delfina oglądają!!! Takich co wiedzą, że człowiek w ferworze walki wyborczy, może powiedzieć kilkanaście zdań za dużo! Tym razem wam wybaczam, bo najtwardszy z twardych elektoratów, dobrze przyjął moje wypowiedź, ale w ramach pokuty, pójdziecie w miasto i spalicie jakiś lokal, gdzie siedzą “elgiebety”, albo brukselskie elity! Tylko prywatyzacja im w głowie! Jak wam przyjdzie jakiś tyranswestyta na derektora, to zrozumiecie o co ja tu walczę! 

-Transwestyta… poprawił najstarszy z naczelników. 

-Jeden ch…- powiedział Jego Ekscelencja i kopniakami wyrzucił wszystkich z gabinetu. 

Ostre strzelanie leśniczego Zdzisia

Leśniczy Zdzisio z karabinem wyglądał niezwykle poważnie.  

-Henio Małanka zesra się ze strachu! – powiedział podleśniczy- Zastanawiam się tylko, dlaczego właśnie ze Służby Leśnej, zechciał Ekscelencja zrobić mięso armatnie! 

-A do czego wy się tam nadajecie?!- zahuczała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- Z waszymi kompetencjami to i tak za dużo! Wy powinniście kosy na sztorc posiadać jako uzbrojenie! 

-Widać, że zbieracze chrustu będą jednakowoż bardziej namolni, niż mogłoby się wydawać pierwotnie- ciągnął podleśniczy. 

-Chodźmy wypróbować! – zdecydował leśniczy Zdzisio. 

-A patronów dali?- zapytał podleśniczy. 

-Ja tam mam swoich dość!- powiedział stanowczo leśniczy i poszli za stodołę. 

Strzelnica była gotowa tam z dawien dawna, albowiem w częstych chwilach wolnych od obowiązków służbowych, strzelali sobie z wiatrówki do wizerunków kierownictwa nadleśnictwa, gdzie najwięcej punktowane było trafienie w fotografię aktualnego inżyniera nadzoru. 

Leśniczy Zdzisio majstrował coś przy zamku. 

-Nie idzie coś, kuźwa jego betlejemska!- denerwował się- Rękojeść przeładowania coś zacina się! 

-Daj ja spróbuję! 

-Ty durniu, jeszcze nas pozabijasz!  

Leśniczy Zdzisio mocował się jeszcze jakiś czas, aż w końcu zdecydował się pomóc sobie kamieniem. 

Jak powiadają raz w roku to i pogrzebacz strzela, nic więc dziwnego, że i karabinek ni z tego, ni z owego wypalił.  

Leśnicy stali przez chwilę oszołomieni. 

-Gdzie to poszło?!- wystraszył się leśniczy Zdzisio. 

-Chyba w moją stopę- odezwał się słabym głosem podleśniczy. 

-Mocno, kuźwa twoja damasceńska?!- zaniepokoił się leśniczy- Trzebież w 121 jeszcze przecież niewyznaczona! 

Smutek, żal i rozpacz w leśnictwie Krużganki

Żałoba w kancelarii leśnictwa Krużganki trwała w najlepsze. Tym bardziej, że małżonka leśniczego Zdzisia, rosła i postawna Kaszubka, została pilnie zawezwana do swej matki na Kaszuby, gdzie ta przepędzała czas na łożu śmierci, co chwilę wprowadzając, pod wpływem religijnych uniesień, zmiany w testamencie. 

-Jak tak dalej pójdzie, nie starczy nam środków na stypę- czknął leśniczy Zdzisio. 

-Ja przekazuję swoje rozjazdy na fundusz pogrzebowy! – wybełkotał podleśniczy- Miało być na wsparcie LGBT, ale taka królowa nie umiera co miesiąc! 

-Durny, ty durny! – podrapał się po łbie leśniczy Zdzisio- Toż twoje rozjazdy my pierwszego dnia rozdysponowali! Niech ich czort tych Anglików! Kto to wymyślił, żeby nieboszczkę chować po dniach jedenastu! Zbankrutować można! 

W tym momencie do kancelarii weszła panna Marysia, pełniąca zaszczytną funkcję leśniczego leśnictwa Mazgaje. 

-Chwała Zeusowi! – złapał się za głowę leśniczy Zdzisio- Bo wyobraź sobie Marysiu, żeśmy tu finansowej zadyszki dostali! Rozpacz czarna, bo nie dość, że królowa umarła, to teraz nie ma, jak żalić się odpowiednio! 

– Nadleśniczy tu do was jedzie! – oświadczyła panna Marysia- Psim swędem dowiedziałam się, a wy telefonów nie odbieracie jeden z drugim, to i ostrzec na czas nie było jak! 

-O Allahu! – zawołał leśniczy Zdzisio i zaczął pośpiesznie sprzątać stłuczkę szklaną z podłogi. 

-Nie czas na sprzątanie! – wrzasnął podleśniczy- Szarika trzeba z kotłowni wypuścić, drzwi zawrzeć, kołkiem zaprzeć, biurkiem zastawić i za szafą się schować. Niby nas nie ma! 

-A ty czego śmiejesz się durna dziewczyno?!- zawołał leśniczy Zdzisio- Śmieszy cię, że miecz gorszy od Damoklesowego zawisł nad naszymi karkami!? 

-Idź lepiej po ogórki kiszonne! Żartowała ja z tym nadleśniczym! – uśmiechnęła się szelmowsko panna Marysia- Przez tę żałobę straciliście całkiem rachubę czasu! Toż dzisiaj niedziela! 

-Niedziela?!- leśniczy Zdzisio oklapł na krześle- To trzeba będzie nadgodziny na liście obecności napisać! 

Exitus letalis

Cała kancelaria leśnictwa Krużganki pogrążona była w rozpaczy. Jeden tylko płacz i jęki wypełniały jej nie tak znów przyjemne i czyste wnętrze, a najgłośniej zawodziła małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, która zza ściany płakała tak głośno, że Szarik, zezwierzęcone bydlę, mieszaniec charta afgańskiego i wyżła, któremu mózg rósł bezustannie, zaś czaszka już dawno nie, schował się w kotłowni ze strachu. 

-Ot i pagibła!- chlipał leśniczy Zdzisio- Dobrodziejka nasza!  

-Mogła jeszcze pożyć! – wtórował podleśniczy, wycierając nos w rękaw munduru terenowego, letniego. 

-A teraz królem ten rozwodnik będzie! – łkała za ścianą małżonka leśniczego- Koniec świata! Rozpustnik! Z zamku wymykał się, żeby urzędować z tą, jak tam jej… A teraz i ona królową będzie… 

-A co cię durna babo obchodzi moralność jego?!- wycierał łzy leśniczy Zdzisio- Skoro oni wszyscy protestanci! I tak według wierzeń kaszubskich, wszyscy oni do piekła pójdą, smażyć się! 

-I dobrze! – pociągnęła nosem małżonka leśniczego- Mam tylko nadzieję, że nieboszczce, na Sądzie Ostatecznym podarują to bisurmaństwo, bo przecież dobra ona była i pobożna bardzo! 

-Dzień wolny powinni dać przy takiej żałobie! -orzekł leśniczy Zdzisio- Nie da się spokojnie pracować, łzy do oczu cisną się bezustannie…  

-Jakbym miał więcej wolnego, to bym pojechał na pogrzeb! – wtórował podleśniczy. 

-Ty pijaku nie masz dość pieniędzy, żeby do Białegostoku dojechać! – wtrąciła małżonka leśniczego- A do Londynu wybierać się będziesz?! 

-Gdzie?!- zdziwił się podleśniczy- Zaczemu oni ją w Londynie chować będą?! Nie na Wawelu?! 

-Toż angielska królowa, to w Anglii pogrzeb! – wyjaśnił leśniczy Zdzisio. 

-Angielska?!- wytrzeszczył oczy podleśniczy- Nie może być! A ja myślał, że to nasza, skoro tak płaczemy rzewnie od samego rana… 

-Płaczemy durniu jeden, bo ona jeszcze Churchilla pamiętała! – powiedział leśniczy Zdzisio. 

-Co wy tam pijecie?!- nagle zapytała małżonka leśniczego. 

Zapadła nomen omen grobowa cisza. Leśniczy dawał znaki oczami podleśniczemu, żeby ten przypadkiem nie wygadał się, ale nic to nie dało. Jak każdy leśnik, podleśniczy nauczony był prawdomówności, poszanowania osób starszych, zasad BHP, kurtuazji wobec dam i generalnie miłości bliźniego swego. 

-Zwykłą wódkę- odpowiedział podleśniczy- Przy TAKIEJ żałobie nie da się pić nic innego… 

Droga krzyżowa polskiej myśli ekologicznej

Henio Małanka , najwybitniejszy ekolog na wschód od linii Bugo-Narwi i Wisły, mimo późnej pory dnia spał jeszcze i przez sen postponował polską TZW gospodarkę leśną. 

Śniło mu się następnie, że przykuł się do największego w kraju harvestera i w zamian za to, otrzymał z rąk samego prezydenta legitymację ZBOWiD, dwa medale, jeden order i nominację na dyrektora jeneralnego lasów. Już miał podpisywać dekret o zwolnieniu wszystkich leśników z zajmowanych posad i nakaz zwrotu wszystkich wyłudzonych leśniczówek, gajówek, stodółek na polanach i innych rzeczy należących kiedyś do Skarbu Państwa, kiedy został brutalnie obudzony przez matkę: 

-Henryk! Wstawaj!  

-Co też matka wyprawiają?!- bełkotał nieobudzony zupełnie- Jestem derektorem jednej trzeciej kraju i ja żądam… 

-Słuchaj durniu! Ogarnij ten barłóg, bo zdaje się komorniki idą! 

Henryk obudził się całkowicie i do końca. Miał niejakie problemy natury alimentacyjnej i choć nigdy nie uznał swego ojcostwa, wiele kobiet w okolicy oskarżało go o wykorzystanie swej pozycji w szeroko pojętym świecie ekologicznym, do spowodowania ich brzemienności. 

-Gdzie oni?- zerwał się z barłogu, gdzie jak przystało na poważnego działacza, nie brak było mchów, paproci, skolopendr i innej żywiny, która choć przykra we współspaniu, nie mogła być z pościeli usunięta z przyczyn wizerunkowych. Najgorsza była wydra, która nie dość, że hałasowała, to jeszcze za nic nie chciała korzystać z kuwety. 

-Ot i wchodzą!- jęknęła matka i padła na kolana, pragnąc prosić przybyłych, żeby nie zabierali telewizora, a jedynie zabrali tego pasożyta, syna jej jedynego, durnia nad durniami, niech ona nie męczy się więcej, za co też ją Zeus pokarał na stare lata. 

-Pan Małanka?- zapytali przybyli, a dwóch ich było. 

-Toż ja- drapał się po kudłach Małanka, nieco zawstydzony, że oto urzędnicy zastali go w samych onucach. 

-My wywiad do gazety chcieli przeprowadzić! – powiedział jeden z urzędników- Do gazety lokalnej. 

-Nareszcie! – wrzasnął najwybitniejszy ekolog na wschód od kilku polskich rzek wiedząc, że owa umowna linia, może dzięki wywiadowi, znacząco się przesunąć. Kto wie, może i do Renu, albo i samej Sekwany? 

-Dajcie ogarnąć się nieco! – poprosił, na co urzędnicy z gazety lokalnej przystali chętnie, prosząc o możliwość przeprowadzenia wywiadu na podwórku, gdzie nie będzie tak czuć toaletą wydry. 

Henryk Małanka uczesał włosy, nałożył sweter z wełny, portki, buty gumowe i z miną pretendenta do tronu po przyszłej nieboszczce Elżbiecie II, wylazł na podwórko. 

-No to pytajcie! – rzekł nieco dumnie- Świat ochrony przyrody tajemnic nie ma! 

Jeden z urzędników gazety chrząknął: 

-No to znakomicie. Czy to prawda, że szesnastego maja, jadąc rowerem marki Pelikan i będąc w stanie upojenia alkoholowego, poprzez nieostrożną jazdę i wymuszenie pierwszeństwa na drodze, doprowadził pan do czołowego zderzenia z innym rowerzystą, powodując u niego liczne obrażenia i rozstrój ciała oraz średni uszczerbek na zdrowiu? Nie jest panu wstyd, że po przyjeździe policji, powoływał się pan na rzekome wpływy w naszej gazecie, grożąc policjantom zwolnieniem dyscyplinarnym? Dlaczego nie płaci pan za izbę wytrzeźwień? 

Henio Małanka, otwierając i zamykając gębę ze zdumienia, zaczął rozumieć, ile faktycznie kosztuje sława najwybitniejszego ekologa na wschód od rzeki, do której tak ochoczo wskoczyła księżniczka Wandzia, bo jej się kawaler z Zachodu nie spodobał. 

Molestowanie panny Marysi

Panna Marysia, piastująca zaszczytne stanowisko leśniczego leśnictwa Mazgaje, gryzła słonecznikowe pestki i spluwała na podłogę w księgowości. Żadna baba, a już zwłaszcza główna księgowa, nie reagowała na ten szczyt chamstwa, albowiem panna Marysia nie wahała zwracać się do nich słowami powszechnie uważanymi za obelżywe, ani mówić co myśli o prowadzeniu się matek, ojców i babek. Nie wspominając o tym, że baby były święcie przekonane, że rozsierdzona panna Marysia, zrobiłaby użytek z kułaków, bez zbędnej zwłoki.

Nagle do księgowości wlazł jakiś nieznajomy jegomość w mundurze leśnika. 

-To nowy sekretarz nadleśnictwa- oznajmiły baby przedstawiając jegomościa. 

Panna Marysia splunęła pestką. 

-Witam- powiedziała- Marysia jestem. 

-Kłowicz Jurek, do usług! – ukłonił się szarmancko nowy sekretarz, a oczy zaświeciły mu się niczem staropruskiemu basiorowi- Nie spodziewałem się, że w nadleśnictwie są zatrudnione tak urodziwe panie! 

-Słyszycie baby?!- podniosła głos panna Marysia- Podobacie się dla sekretarza! Tylko za głównę księgowę nie bierz się bracie, bo ona zamężna. Zresztą pozostałe też zamężne, ale że nie mają mężów po dyrekcjach, to już nie musisz być taki ostrożny. 

-Bardziej miałem na myśli panią- uśmiechnął się lubieżnie sekretarz. 

-Mówiłam ci, że Marysia jestem, ale jak już chcesz mnie tytułować, to zapamiętaj, że ja panienką jeszcze jestem. I na żadne uboczne użytkowanie nie licz, bo ja silnie wierząca.  

-Ja też! – skwapliwie przytaknął sekretarz, przysuwając się do panny Marysi. 

-Szukaj jakiej innej głupiej- splunęła słonecznikową łupiną Marysia- Ja tu konserwy przyszłam fasować.  

-Załatwię ci najlepsze konserwy! – kusił sekretarz- Zajdź do mnie do gabinetu, to ustalimy szczegóły… 

-Cierpliwość mi kończy się- czknęła panna Marysia- No, baby! Dawajcie ten rozdzielnik na mielonkę, bo mnie tu zaraz ten bałwan molestować zacznie i będę musiała mu pokazać tzw. gospodarkę leśną.  

-Jaka narowista! – uśmiechnął się Kłowicz- Lubię takie… 

Świadkowie opowiadali, że w chwilę później pan sekretarz wybiegł z księgowości trzymając się za nos, z którego obficie lała się krew. Schował się w toalecie i długo z niej nie wychodził. 

-Widzicie baby! – panna Marysia dalej spokojnie pogryzała pestki słonecznika- Tak się kończy nakłanianie do nierządu służby leśnej w godzinach pracy.  

-Ja bym tak nie umiała! – pisnęła jedna z młodszych pomocnic starszej kasjerki. 

-Temu macie taki burdel w księgowości! – splunęła łupiną panna Marysia. 

Nieuchronna reedukacja

-Będzie nam “kęsim”- orzekł leśniczy Zdzisio, spluwając na podłogę fusami Najświętszej Kawy Kancelaryjnej, zaparzonej zgodnie z zachowaniem leśnego ceremoniału.  

-Cóż masz na myśli?- zapytał podleśniczy, a stażysta Ottokar dyskretnie uruchomił nagrywanie w dyktafonie, licząc na mniej lub bardziej kompromitujące wynurzenia leśniczego, które kiedyś będzie mógł wykorzystać. 

-Dobra Zamiana idzie ku końcowi- tłumaczył Zdzisio- Będziem oglądać ich upadek i sromotę. Kadrowa karuzela przyspieszy tak bardzo, że niektóre krzesełka, razem z zażywającymi przejażdżki wylecą poza orbitę tak daleko, że czasem i bezpowrotnie.  

-Jeno radować się!- zawołał podleśniczy. 

-Może i tak- filozoficznie podrapał się po skołtunionym łbie leśniczy Zdzisio- Jeno, że przy panu Hołowni, któren jest, jaki jest, jeśli chodzi o wiedzę przyrodniczo-leśną, stoi inny “pis”. Zielony. 

-Kamień na kamieniu nie ostanie się! – zawołał stażysta Ottokar- Całą kadrę zasłużoną dla tzw. gospodarki leśnej, zwolnią co do nogi! Wilków namnożą! Wszędzie będą hulać samosiejki! Biada nam!  

-Jeno radować się!- ponownie zawołał podleśniczy- Zarówno mi jedno, czy będę jeździł po pielgrzymkach czy na wykłady reedukacyjne Wajraka!  

-Może i tak- splunął fusami leśniczy Zdzisio- Ale ja w związku z wszelką rewolucją, zawsze jestem pełen obaw. Zawsze podczas ich trwania, zdarza się niewinna ofiara, która dostaje w łeb oskołkiem.

Nie czyń bliźniemu…

Nadleśniczowie na naradę w derekcji przybyli w strachu. Derektor Romuś, człowiek siły Samsona, lecz umysłowości rozwielitki, nie organizował ich wcale, uznając, że to strata czasu, bo nadleśniczowie bali się go tak bardzo, że sztywnieli i tkwili w takim stuporze, póki nie wyszedł z sali. Poza tym żaden z nadleśniczych go nie rozumiał, bo jak wiadomo, Romuś posługiwał się mową pełną jęków, wycia, charkotu i takich dźwięków, które cechuje ludzi wychowanych głównie przez zwierzęta domowe, lub leśne. Szczęściem jeden z pomniejszych paziów derekcyjnych rozumiał go doskonale i używano go jako tłumacza. 

Kiedy nadleśniczowie usiedli na swoich miejscach, derektor Romuś przeszedł od razu do konkretów. Wstał zza stołu i zaczął tak okropnie wyć, że kilku z nadleśniczych schowało się pod stołem, przewidując, że rosły jak tur derektor, wpadnie pomiędzy nich z siekierą, żeby za złe karać. 

-Słuchajcie bałwany! – przełożył jego słowa tłumacz- Takich durniów jak wy, nie znajdzie się w całym województwie, a może i kraju. Trza by was cięgiem chłostać i tłuc po łbach, a i to bez gwarancji, że co pomoże!  

Paź dodawał nieco od siebie, jako że miał typowy, zwyrodniały dla derekcyjnych paziów charakter i napawało go radością, kiedy nadleśniczowie wykazywali początki obstrukcji. Derektor Romuś nie protestował, bo również podobały mu się miny świadczące, że niektóre mięśnie, mają nadleśniczowie na granicy wytrzymałości. 

-Przyszedł tu do mnie donos, że jeden z was bęcwały, dręczy swoich pracowników ponad miarę! – tłumaczył dalej paź- Nie ma w tzw. gospodarce leśnej miejsca na żadne patologie! Nie w tej derekcji! Zapowiadam tu i wobec, że jak jeszcze raz przyjdzie do mnie takie pismo ze skargą na któregoś z was, bardziej lub mniej oficjalnie, taki zwyrodnialec wlezie ze mną do klatki MMA, żeby udowodnić swoje prawdziwe męstwo! Nawet już taką zbudowaliśmy na zapleczu derekcji. Koniec narady gady! Won! 

Potem przestały działać tabletki derektora Romusia. Zaczął przewracać oczami, wydawać z siebie okropne dźwięki, a z pyska toczył pianę. Nadleśniczowie uciekali czym prędzej, ale w wąskim wejściu, nie uniknęli srogich, derektorskich razów, wymierzanych potężnym Romusiowym kułakiem. 

Lasy Narodowe

-Ekscelencjo!- najstarszy z naczelników wpadł przez drzwi gabinetu derektora, nie zachowując żadnego protokołu, gwałcąc w oczywisty sposób najświętsze, wszechleśne regulaminy i zasady, które nakazują podwładnym padać w progu płaskim plackiem, nie śmiąc nawet podnosić wzroku na suwerena – Ekscelencjo! Minister jedzie! 

-Który?!- zapytał przytomnie Ekscelencja, choć oblicze zbladło mu jak kartka kredowego papieru. 

-No ten niby nasz! Pełnomocny!- odpowiedział naczelnik- Co robimy Ekscelencjo?! 

-Przede wszystkim- walnął w biurko derektor- Niech nikt nie śmie mnie nazywać przy Najwyższym Pełnomocnym Ekscelencją! Najlepiej gęby na kłódkę! Tych najgłupszych zamknąć gdzieś w jakiej komórce, bo przecież cały dzień tylko “ekscelencjo to, ekscelencjo tamto, ekscelencjo może mleczka ptasiego, a może poduszeczkę”! Zdechnąć od tego można! Poza tym udajemy, że wszystko jest normalnie! 

Kiedy przybył czcigodny gość, został w progu przywitany przez derektora w najoczywistszy sposób.  

-Nie lubię kwiatów ja!- warknął Najwyższy Pełnomocnik- Co to ja baba jestem?! 

Po tym nieprzyjemnym zgrzycie, zaprowadzono Pełnomocnego Ministra do ustrojonego odświętnie pomieszczenia. Hejnaliści odegrali rozliczne fanfary na cześć czcigodnego gościa, aż w końcu rozsiadł się on wygodnie i sapnął wymownie. 

-Niedopatrzenie- pokiwał głową Pełnomocny- Wstyd koledzy leśnicy! Wstyd! 

Ekscelencja nawet nie wiedział, gdzie oczy podziać. Miał ochotę kopnąć którego z sygnalistów, ale nie był pewny czy to coś pomoże, zwłaszcza że nie wiedział, co za przewinę ma na sumieniu. 

-A co stało się?- zapytał ostrożnie. 

-Cały kraj jak szeroki i długi, gminy, powiaty, programy szczepień et cetera prześcigają się w podkreślaniu, że oto są nasze, narodowe. Nie jakieś niemieckie czy jerozolimskie, ale nasze, tutejsze, z naszej krwi, dziedzictwo wielu patriotycznych pokoleń! A tymczasem leśnictwo jako element wsteczny, jak to zostało zauważone, w nazwie nie zawiera żadnego pierwiastka narodowego! Ani żadnego innego odniesienia do kraju ojczystego! Nawet wody są polskie, a wy co?! 

-O Jezu- bełkotał ekscelencja- Toż jest, że “państwowe” … 

-Czyli niczyje! – zawołał w gniewie minister do spraw szeroko pojętego lasu- Zawsze tak było! Musimy to raz na zawsze zmienić! Stąd wszystkie nasze problemy! Naród nie wie, że ma jakieś lasy! Naród wie, że państwo ma jakieś lasy! A Naród z państwem się nie utożsamia! Stąd moja propozycja, żeby dyrekcja wyszła z inicjatywą zmiany nazwy instytucji na powszechnie akceptowaną “Lasy Narodowe”! 

-Wszyscy będą myśleli, że to jakaś forma parków narodowych- drapał się po łbie ekscelencja- Czy to słuszne dawać ludziom pretekst do takich podejrzeń? Toż to woda na młyn rozmaitym ekologom i poprawiaczom! 

-Głupiś!- zawołał Pełnomocny Minister- A może ty dyrektorem nie chcesz już  być, skoro cię narodowa nazwa razi, hę?!