Derektora dni łostatnie

Ekscelencja Derektor czuł się niepewnie.
-Bladzka rekonstrukcja rządu! – uderzył pięścią w stół- Do mnie durnie!
Tłum naczelników, podnóżków i giermków różnego szczebla, zazwyczaj oczekujący przed gabinetem, aby na najdrobniejsze skinienie Ekscelencji ruszyć spełniać wszelkie rozkazy, tym razem gdzieś się ulotnił.
Pojawił się jedynie jakiś ziewający stażysta, który nawet nie ukłonił się przy wejściu, nie wspominając o zwyczajowym w tym miejscu pokładaniu się podwładnych w formie pokotu.
-Gdzież u diabła są wszyscy?!- wrzasnął Ekscelencja.
-A skąd ja mam wiedzieć- wzruszył ramionami stażysta- Wiem jeno, że poszła fama, że pańskie dni są już tu policzone, że nawet Najświętsza Panienka nie pomoże, toteż udali się, gdzie kto mógł do swoich promotorów, aby pozabezpieczać synekury. Na pańskim miejscu też już bym gdzieś gotował sobie ciepłe lądowisko.

-Uch ty gadzie bezczelny! – wrzasnął Ekscelencja- Na zbitą mordę wywalę!
-Niech się Ekscelencja tak nie unosi- ziewnął stażysta- Już się tam Najświętsza Panienka o Ekscelencję zatroszczy, żeby się Ekscelencji jaka krzywda nie stała…

Miej w opiece Lasy całe!

-Jesteśmy zawierzeni Maryi- przeczytał wolno leśniczy Zdzisio- Na Zeusa Gromowładnego, stworzyciela torfów wysokich i borów chrobotkowych, to ci dopiero heca!
Podleśniczy, jak każdy ateista, pozbawiony rozumu, przytomnego wejrzenia na rzeczywistość i wykolejony ze szczętem, wybałuszał oczy, przecierał je w bezmyślny i typowy dla niewierzących bezrefleksyjny sposób, co rusz otwierał i zamykał gębę, drapiąc się jednocześnie po niechlujnych kudłach, które zawsze zdradzają osoby bezbożne, zwłaszcza te niedobitki, jakie ostały się pośród pracowników leśnych, aby na koniec wydukać, potwierdzając ostatecznie, że niewierzący stanowią najgorszy sort pośród wszelkich zatrudnionych, zezwierzęcony i zdehumanizowany:
-I co teraz?
-Ano nic- wzruszył ramionami leśniczy Zdzisio- Teraz trzeba czekać maja, miesiąca, kiedy odbywają się wiadome nabożeństwa, który spędzimy przy zbudowanych przy każdym nadleśnictwie kapliczkach.
Za ścianą rozległ się grzmot głosu małżonki leśniczego, rosłej i postawnej Kaszubki, dodatkowo gorliwej katoliczki:
-Obaj jesteście najbardziej odrażającymi i bezbożnymi osobnikami, jakich zatrudniono w lesie! Łby puste, a próżne! Czyż nie pojmujecie, że oto nadciąga nawałnica, która zmiecie ze szczętem całą TZW gospodarką leśną, że nawet i pieniek na pieńku nie pozostanie?! Jedyna nadzieja w Najświętszej Panience, która podczas szwedzkiego potopu, poraziła swą przenajświętszą mocą, najbardziej odrażających i najpodlejszych świętokradczych Szwedów, naród bardziej psom podobny, broniąc Jasnej Góry! Teraz uczyni to samo, broniąc gospodarki leśnej, przed tęczową zgnilizną! Tylko Ona ocali wasze miejsca pracy! Tylko Ona oddali widmo prywatyzacji! Samego zaś Wajraka pognębi całkowicie! Będzie chodził błędny po lesie, jego członki zgniją…
-Sama Najświętsza Panienka nie wystarczy – przerwał małżonce leśniczy ziewając- Musi być jeszcze jakiś leśny Kmicic!
-Drwij bezbożny sługusie czarta! – zagrzmiała ta w odpowiedzi – Wiedz jednak, że gdyby nie moje koneksje na poziomie diecezjalnego kółka różańcowego, już dawno by cię Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup zwolnił!
-Chyba nadleśniczy- zdziwił się Zdzisio.
-Ha, ha, ha!!!- rozległ się szyderczy śmiech małżonki.