Czy każdy nadleśniczy może spać spokojnie?

Każdy nadleśniczy w tym kraju, bez względu na wyznanie, koneksje rodzinne i towarzyskie, staż pracy, bagaż doświadczeń, uzależnienie od środków psychotropowych chcąc być pewnym zatrudnienia w nowych, obecnie nam panujących czasach, musi odpowiedzieć sobie na kilka pytań:

– czy podlegli mu pracownicy brali udział w odpowiedniej ilości pielgrzymek i mszy świętych organizowanych z okazji najróżniejszego asortymentu świąt leśnych;

– czy budynek nadleśnictwa został poświęcony przez miejscowego pasterza dusz i czy za pokropek uiszczono odpowiednią, satysfakcjonującą przedstawiciela Stwórcy opłatę?;

– czy budynek nadleśnictwa został odpowiednio wyposażony w symbole religijne (krucyfiksy et cetera), zapewniające wysoką wydajność pracy oraz jej moralną jednoznaczność (zabezpieczenie przed korupcją i innymi wstrętnymi ciągotami);

– czy organizowano spotkania opłatkowe z przedstawicielami najpopularniejszych krajowych związków wyznaniowych (poza rabinami);

– czy w nadleśnictwie dostępna jest woda święcona;

– czy zwolniłeś ze stanowisk w Służbie Leśnej wszelkich ateistów, agnostyków, apostatów i heretyków?

– czy bez wahania wyciąłbyś wszystkie drzewa zasiedlone przez kornika drukarza w Puszczy Białowieszczańskiej, a samą Puszczę zagospodarowałbyś natychmiast jedyną słuszną rębnią zupełną?

– czy zgadzasz się, że Wajrak to ruski agent, sponsorowany przez wiadome służby?

– czy zakazałeś abonowania w podległym ci nadleśnictwie Gazety Wyborczej, która nie wiedzieć czemu szerzy wrogą Lasom propagandę?

– czy nikt cię nie przekona, że białe to białe, a czarne to czarne?

– czy tak naprawdę, w głębi duszy, mianowanego przez wiadome siły derektora regionalnego uważałeś za tumana i bęcwała?

– czy sam, osobiście, nie chowając się za plecami podwładnych, brałeś udział w manifestacji przeciwko prywatyzacji Lasów Państwowych pod Sejmem, rzucałeś petardy, wyłeś syreną strażacką i wznosiłeś okrzyki „złodzieje!”?

Tylko ów nadleśniczy, który może na wszystkie wyżej zadane pytania odpowiedzieć bez wahania „TAK”, może być pewnym zatrudnienia i utrzymania swego stanowiska, może spać spokojnie i żadne CBA nie zapuka mu nad ranem do drzwi.

Reszta pań i panów – drżyjcie!

zygfryd_de_lowe_krzyzacyTen tu oto Zygfryd de Lowe, za swoje haniebne czyny, postanowił samodzielnie ukarać się za nie; czy poszedł do piekła tego nie wiemy, bo jak wielu bohaterów rozmaitych pism, była to postać fikcyjna.

Prawdziwy strażnik leśny niczego się nie boi

Straż leśna nadleśnictwa Garłacze, była wielką plamą na honorze wszystkich szanujących się strażników leśnych, to znaczy takich którzy jeździli po lesie z kajdankami, pałkami, gazem w sprytnych aerozolach, nie wspominając o kamizelkach kuloodpornych i broni gładkolufowej.

Komendant posterunku w Garłaczach uważał, że są to zbędne rekwizyty, które powodują panikę wśród mieszkańców wsi czy konsternację grzybiarzy, sądzących, że podczas gdy oni spokojnie zbierali grzyby w kraju wybuchła wojna. Wolał posługiwać się perswazją, intrygami, mistyfikacjami, a w ostateczności młodszym strażnikiem leśnym Tadzikiem, którego wygląd (szalenie ekspresyjna blizna przez całą twarz, nadająca mu podobieństwo do wściekłego Filipa Macedońskiego) i postura (coś pomiędzy grizzly a białym niedźwiedziem polarnym), zmuszały do refleksji każdego potencjalnego przestępcę czy szkodnika leśnego.

Pospolite złodziejstwa leśne Tadzik wybijał z głowy pięścią jak bochen chleba, a takie zbrodnie jak podpalenia lasu i wyrzucanie do nich śmieci, były karane zgodnie z zasadą Hammurabiego „oko za oko”.

Mandaty za wjazd do lasu, z których cały dochód był przekazywany do starostwa powiatowego, komendant uważał za typowo polskie bałwaństwo i marnowanie bezcennego czasu straży leśnej. Tadzik po prostu przebijał opony w autach i nigdy się nie zdarzyło, żeby musiał przebijać je w jakimkolwiek samochodzie dwa razy.

Wprawdzie raz przebił opony w aucie kapelana regionalnej derekcji lasów państwowych i wydawało się, że tym razem niestandardowe metody walki ze szkodnictwem leśnym poddane zostaną surowej krytyce, ale podczas konfrontacji z obrażonym kapelanem, żądającym surowej satysfakcji, komendant Straży leśnej przedstawił kilka zdjęć, które pokazały, że pasterz dusz leśników (a może i drzewiarzy), przebywał w lesie nie sam i towarzystwo w którym się tam znalazł, a co gorsza moralnie dwuznaczne okoliczności wizyty na łonie (nie tylko) natury, mogą mu przysporzyć większych kłopotów niż koszt nowych opon.

Oczywiście niezależność komendanta posterunku Straży Leśnej w nadleśnictwie Garłacze nie była li tylko spowodowana afektem nadleśniczego do niekonwencjonalnych metod pracy podwładnego. Ową niezależność komendant zawdzięczał nowoczesnej technice szpiegowskiej, która odważnie wkroczyła do lasów państwowych w postaci niebywale chytrych fotopułapek. Inni komendanci nakazywali wieszać je na drzewach, wtykać w dziuple, w Bogu ducha winne mrowiska, natomiast komendant z Garłaczy miał Tadzika, który nie dość dokładnie zrozumiał instrukcje swego szefa i zamontował fotopułapkę w toalecie nadleśnictwa. Początkowo komendant złajał swego silnego, acz niezbyt rozgarniętego strażnika, dowodząc, że bardziej nadaje się do straży gminnej czy innej tego rodzaju formacji, ale kiedy zaczął przegląd zdjęcia z toalety które fotopułapka w wielkiej ilości przechowywała w swojej pamięci, zrozumiał, że dzięki niej, będzie mógł spokojnie pracować po swojemu, bez karabinów, kamizelek kuloodpornych, gazów pieprzowych i musztardowych i bez znoszenia nadąsanego szefostwa, które od tej pory dzielnie wspierało jego wyjątkową inicjatywę.

filipStrażnik leśny podobny do Filipa Macedońskiego – antidotum na każdą szkodę leśną!

Nie zadzieraj z kaszubską małżonką!

Leśniczy Zdzisio obudził się rankiem, przeświadczony że w uprawa w oddziale 222 b została w nocy pożarta przez łosie. Wprawdzie nikt nie chciał wierzyć w ich obecność na uprawie, zwłaszcza odgrodzonej od świata zewnętrznego stalową siatką, okopaną fosą antyszelinikową (to pan Józek, dość ekscentryczny robotnik leśny, miłujący pokój i przemycane z Białorusi wyroby tytoniowe,  tak szczerze przyłożył się do roboty wiosną, że rowek zamiast mieć kulturalny i miły oku widok, przypominał bardziej niemiecką transzeję z czasów walk nad Marną), ale leśniczy wiedział, że to właśnie te nienasycone, pazerne, niezbyt też mądre stworzenia, demolowały co i rusz skład gatunkowy uprawy (obecnie najczęściej spotykało się tam rachityczne brzózki i jakieś niedobitki świerków). Po czym chytrze znikały. Niedowiarków nie przekonywały odchody jakie leśniczy Zdzisio z uorem maniaka przynosił w reklamówce do nadleśnictwa, a nawet kiepskiej jakości zdjęcie klempy z łoszakiem, wykonane przedpotopowym aparatem marki Zenit. Nadleśniczy korzystając ze swoich prerogatyw i wynikającej z nich bezkarności, zażartował, że raczej jest to małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka wraz z którąś z pociech. Potem, widząc kwaśną i niezadowoloną minę leśniczego, po raz kolejny udzielił leśniczemu pisemnego upomnienia za niedopilnowanie obowiązków służbowych. Zupełnie już na serio.

– Nie ma innej rady – sapnął do siebie leśniczy wstając z obszernego, małżeńskiego łoża, skrzypiącego niemiłosiernie przy każdym poruszeniu – Należy tę klempę zastrzelić.

Małżonka leśniczego leżąc tuż obok i udając, że śpi, zadrżała. Jakkolwiek była osobą nieulękłą, bez strachu, ba! Była aktywną  Członkinią Kółka Różańcowego oraz miejscowego Klubu Osiłków, a nawet była dosyć ustosunkowana w kilku okolicznych parafiach, ale doskonale wiedziała, że nawet najbardziej brawurowo odmówiona dziesiątka różańca świętego, nawet najgorętsza modlitwa zaprzyjaźnionego kanonika nie obroni jej przed kulą wystrzelona podstępnie przez małżonka.

Wiedziała, że musi działać i to natychmiast.

„ Jak dobrze, że nasuszyłam w tym roku sromotników”- pomyślała nasłuchując jak jej małżonek przekrzykuje ujadanie Szarika, bestii rodem z piekła, mieszańca wyżła z chartem afgańskim, który obecnie sypiał przed drzwiami łazienki, praktycznie uniemożliwiając korzystanie z niej naszemu dzielnemu przedstawicielowi najwybitniejszej ze Służb Leśnych.

– Ciebie też zastrzelę!- wrzasnął wreszcie czym przelał czarę goryczy małżonki, która z prędkością znaną jedynie pilotom naddźwiękowych odrzutowców, pojawiła się na miejscu hałaśliwych ekscesów i zahuczała swoim barytonem:

– Chcę ci powiedzieć mój drogi, że w sobie tylko znanym miejscu zdeponowałam odpowiednie pismo, gdzie wymieniłam wszystkie twoje ciemne sprawki dotyczące tajemnic służbowych, nadużywania pozycji służbowej, sprzeniewierzenia wobec unikalnego systemu zarządzania dobrem narodowym oraz tych wszystkich grzeszków jakie masz jako rasowy przedstawiciel polskiej myśli leśnej. Nie wspominając o drobnych nadużyciach własności Skarbu Państwa, z których my jako rodzina nie mamy żadnych wymiernych korzyści, albowiem kończą się one konsumpcją w sklepiku pod lasem! Jeżeli coś stanie się Szarikowi, albo innemu członkowi naszej rodziny, mam tu na myśli siebie, owe pismo trafi w tempie ekspresowym na biurko nadleśniczego, a jak oboje wiemy, jest on wielkim miłośnikiem takich denuncjacji, które wykorzystuje bezlitośnie i bezrefleksyjnie! A tego żeś mnie w niedzielny poranek, nazwał klempą, nie wybaczę!

Leśniczy wybałuszył oczy.

– Głupia kobieto, kiedym nazwał cię klempą i w jakich okolicznościach? Bo jeśli byłem trzeźwy, rzecz nawet nie jest warta komentowania, albowiem tak bezlitosną prawdę mówię jedynie w stanie bezprzykładnego upojenia alkoholowego! Chodziło mi o to stworzenie rodem z czeluści piekielnych, zesłane na ziemię przez samego Lucypera, tylko po to żeby uprawa leśna w oddziale 222 b była tym czym jest teraz: obrazem nędzy i rozpaczy, a które po tysiąckroć zasłużyło na śmierć!

Słowo do słowa i małżonkowie wyjaśnili sobie całe zajście, wzajemnie przepraszając za nieporozumienia. Małżonka leśniczego oznajmiła, że pismo do nadleśniczego wymyśliła na poczekaniu, pragnąc się w jakiś sposób zabezpieczyć przed ewentualnym zastrzeleniem.

– Po was Kaszubach wszystkiego można się spodziewać – mruknął leśniczy Zdzisio – Dziwi mnie tylko, że po tylu latach wspólnego pożycia przychodzą ci do głowy takie myśli.

– Pomyśl stary pierniku czy na początku swej kariery w leśnictwie miałeś tak zgorzkniały pogląd na funkcjonowanie swej firmy?- odparła z chytrym uśmieszkiem małżonka- Per analogiam mój drogi, per analogiam…

panteraWskaż kilka różnic pomiędzy rozeźloną kaszubska małżonka a stworzeniem na zdjęciu. Prawda, że ciężko?

Leśny Koran powszedni

koranPodleśniczy leśnictwa Krużganki, w wolnych chwilach zajmował się interpretacjami Zasad Hodowli Lasu. Twierdził, że owa książka daje większe możliwości niż interpretowanie Koranu, przy czym nie nawołuje do obcinania głów niewiernym, nie nakazuje obrzezania dziewcząt, nigdzie też nie ma w niej wzmianki o zakazie picia alkoholu, przez co w sam raz nadaje się dla ludzi pragnących uchodzić za rozsądnych.

Podleśniczy ubóstwiał wprost zdania typu: „Ukierunkowanie perspektywicznych celów hodowli lasu w różnych warunkach siedliskowych wyraża się przez typy drzewostanów”, czytywał je na głos w kancelarii, tłumaczy cierpliwie innym, cóż też autor mógł mieć na myśli, co chciał przekazać, a co de facto napisał i dlaczego brzmiało to idiotycznie. Wszystko to ku niezadowoleniu leśniczego Zdzisia, który jak większość leśników nawet nie trudził oczu i nie marnował cennego czasu na podobne głupstwa i fanaberie.

Szczególnie upodobał sobie podleśniczy tę część Zasad Hodowli Lasu, która traktowała o zagospodarowaniu drzewostanów będących pod wpływem przemysłu. Stało się to na skutek tego, iż nielegalny zakładzik produkujący samogon w lesie, oczywiście za nieoficjalną zgodą leśniczego i błogosławieństwem nadleśniczego (bimbrownia stała bowiem w strefie ochronnej bociana czarnego), rozrósł się znacznie, obejmując już prawie połowę niewielkiego wydzielenia.

Leśniczy usiłował powstrzymać nieco rozrost owego spirytusowego przedsiębiorstwa, ale musiał skapitulować wobec nachalności właściciela, który sprytnie rozbudził nieopisaną wprost konsumpcję swego towaru w nadleśnictwie, a potem domagał się coraz większych ustępstw, grożąc zaprzestaniem produkcji i przeniesieniem jej do sąsiedniego nadleśnictwa, co byłoby policzkiem wymierzonym w uboczne użytkowanie lasu prowadzonym przez nadleśnictwo Garłacze. Nadleśniczy zawezwał na dywanik swego podwładnego i niedwuznacznie, gestem który przypominał urżnięcie szyi kurczakowi, dał do zrozumienia leśniczemu, że nie wygra z bimbrowniczym postępem na terenie swego leśnictwa. Zwłaszcza, że jego wpływowi znajomi rozsiani po całym kraju, mieli coraz większe apetyty na wyroby z leśnej gorzelni.

Wkrótce wydzielenie bardziej przypominało skup metali kolorowych, połączony z lokomotywownią, na terenie której wybuchł dużej mocy ładunek trójnitrotoluenu, gdzie na dodatek wszędzie można było wdepnąć w przepuszczony przez trzewia bimbrowniczej instalacji zacier. Bocian czarny zniósł to wszystko bardzo dzielnie, a jak twierdził bimbrownik, często przelatywał nad przedsiębiorstwem, machając skrzydłami z wyraźną aprobatą. Do tego stopnia, że uznał że w tak pięknych okolicznościach przyrody czy też krajobrazu, nie warto fatygować się lotem do ciepłych krajów i postanowił zostać na zimę na terenie leśnictwa Krużganki, znajdując upodobanie w zjadaniu małych kręgowców, które wcześniej obżerały się zacierem

Przypadki pewnego nadleśniczego

Nadleśniczy N. był typowym łobuzem, którego kariera była pasmem niewytłumaczalnych awansów, budzących powszechne zdumienie wśród podwładnych czy też innych kolegów nadleśniczych, uważających go zresztą za wyjątkowo dotkniętego przez rozmaite dolegliwości natury umysłowej.

Był też nieszczęśliwą ofiarą niewłaściwie dobranych lektur, albowiem czytał wyłącznie książki o najprzeróżniejszych dyktatorach, imperatorach, czy Napoleonach; z wypiekami na twarzy czytał o rodzinie Bordżiów, o trucicielstwie na dworze papieskim, co w niezwykły sposób wpłynęło na jego styl zarządzaniem nadleśnictwem. Nawet dyrektor, jego bezpośredni przełożony nazywał ów styl „nader ekstrawaganckim”. Nad jego biurkiem, w szacownym towarzystwie godła narodowego i dyplomu za zasługi w dziedzinie obrony przeciwpożarowej, wisiały portrety generała Franco i Juana Perona, których podziwiał najbardziej wśród wszystkich dyktatorów w historii świata, choć trzeba przyznać, że udało mu się wmówić sprzątaczce, że są to święci Cyryl i Metody, a to z tego powodu, że sprzątaczka, będąc osobą nader religijną, bardziej przykładała się do usuwania śladów po muchach z portretów.

Usiłował nakłonić załogę nadleśnictwa, aby zwracała się doń „ Ekscelencjo”, ale ze względu na silny opór związków zawodowych, których przewodniczący, człowiek niskiego urodzenia, hołdował prymitywnej zasadzie równości, owa propozycja upadła w drodze tajnego głosowania na zebraniu związków, przy czym należy nadmienić, że pięć głosów oddano za wnioskiem nadleśniczego.

Kiedy nadleśniczy doszedł do wniosku, że w nadleśnictwie zawiązał się spisek mający obalić jego władzę, na którego czele stoi jeden z leśniczych, osobnik podejrzewany o sprzyjanie ekologom (trudno o większą zdradę w łonie Lasów Państwowych), postanowił bronić się na wszelkie sposoby. Nastąpiły rotacje i znaczące ruchy kadrowe, które w pewnych firmach zawsze są najpewniejszym remedium na wszelkie bunty i niezadowolenie załogi. Tych ze wschodu nadleśnictwa  przerzucono na zachód. Leśniczowie zostali zdegradowani. To samo podleśniczowie. Nadleśniczy chciał jeszcze zdegradować stażystów, ale nie było jak, albowiem porządek społeczny ojczyzny nie dopuszczał istnienia jeszcze niższej warstwy.

Z obawy przed trucizną, zaprzestał picia kawy w nadleśnictwie, a z zastępcy nadleśniczego zrobił kogoś w rodzaju rzymskiego niewolnika, który musiał próbować wszystkich potraw, na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy uśmiercić go w tak niecny sposób, choćby za obniżenie dodatku funkcyjnego. Tu należy dodać, że nadleśniczy najczęściej był rozczarowany, że jego zastępca wychodził obronną ręką z wszelkich tych prób.

Jego przemówienia na naradach stawały się coraz bardziej długie i płomienne. Doszło do tego, że w trosce o należyty anturaż owych mów, budzących zdumienie i zgrozę wśród podwładnych, wybudowano specjalny budynek, który posiadał tak niezwykłą akustykę, że wydawało się, że ustami nadleśniczego przemawia sam Bóg Ojciec Wszechmogący, jakkolwiek wydawać się mogło dziwne, że zamiast wskazywać drogę do zbawienia, najczęściej mówił o certyfikacie, średniej cenie za kubik drewna i pomstował na Zakłady Usług Leśnych (zastępca zaproponował nawet dla podniesienia poziomu przemówień, wypożyczenie z teatru maszyny do robienia grzmotów, ale nadleśniczy uznał, że wystarczy jak kilkanaście razy podczas wrzaśnie na cały głos jakieś straszne słowo na „k” lub „ch”). Oczywiście budynek ów oficjalnie służył do pokazywania go gimnazjalistom, którzy dzięki wypchanym zwierzętom (jednej sójce i borsukowi), mieli zrozumieć meandry trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarce leśnej.

lukrecjaOto Lukrecja Borgia. Truła wszystkich, że aż miło. Przydałaby się w niektórych nadleśnictwach do rozwiązywania problemów z kadrą.

Baba receptą na niedolę leśnych przedsiębiorców

– A co by to było, gdyby szefem Zakładu Usług Leśnych była baba?- zastanawiał się głośno leśniczy Zdzisio, siorbiąc niemiłosiernie kawę i dyskretnie usiłując zetrzeć rękawem najwyższej jakości swetra plamę, która powstała na licznych kwitach wywozowych, niefrasobliwie pozostawionych na biurku przez podleśniczego.

– Jak to co – wzruszył ramionami podleśniczy- Padłoby niejedno nadleśnictwo, które obecnie jak owa pijawka czy nawet kleszcz, wysysa życiodajne soki z przedsiębiorców leśnych. Ponieważ na babę nie ma rady. Są w Polsce przykłady leśnych firm, które są dowodzone przez baby w sposób niezwykle chytry. Jak pisał klasyk Czechow Antoni – babskie oko chytre. Widzi ono więcej możliwości, a negocjacje z babą zawsze są ciężkie, skomplikowane i nie na zwykły rozum kierownictwa nadleśnictwa, które niejednokrotnie pragnąc najświętszego spokoju i tego żeby baba już sobie poszła z biura, idzie na jak najszersze ustępstwa. Przedsiębiorca leśny, który jednocześnie jest mężczyzną, przyłazi do biura, posłucha, podrapie się w głowę i wraca do lasu, a z babą na odwrót: kiedy przyłazi do biura, to jej wszyscy słuchają, drapią się w głowę i idą na zwolnienie lekarskie. Na zwykłą babę mocnych nie ma, cóż dopiero na leśną! Nie wspominając o terenowej Służbie Leśnej, która wobec żeńskiego szefostwa Zakładu Usług Leśnych, kapituluje szybciej niż najszybciej kapitulująca włoska jednostka wojskowa. Cieszmy się zatem, że w większości szefami ZUL są panowie, gdyż inaczej rychło okazałoby się, kto w rzeczywistości jest panem czyjej egzystencji.  

– Nieco przesadzasz – powiedział leśniczy Zdzisio – Baby tak nie rządzą!

W tym momencie zagrzmiało znaczące „hmm, hmm” za ścianą kancelarii. To małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, wyraziła swoją opinię na omawiany właśnie temat.

– Co innego w domu- bronił się leśniczy Zdzisio – Rządzą ze względu na umiłowanie spokoju przez mężczyzn.

– A ty myślisz, że jak taka baba wychodzi z domu, gdzie obcuje cały czas z kultem umiłowania świętego spokoju, to jej się charakter zmienia?- zadrwił podleśniczy-  Otóż nie! Przyzwyczajona do natychmiastowych realizacji swoich poleceń, do licznych zwycięstw negocjacyjnych, rusza do nadleśnictwa, gdzie wypatrują jej ze strachem przez okna.

– Zatem to moja wina?- oburzył się leśniczy Zdzisio.

– Sam zawsze powtarzasz, że w świecie trwałej, wielofunkcyjnej i bum tarara gospodarki leśnej winny jest zawsze leśniczy!- odparł podleśniczy i pociągnął taki łyk kawy, że aż zakrztusił się fusami.

– Dobrze ci tak – powiedział leśniczy patrząc na kaszlącego podleśniczego bez najmniejszej oznaki litości. Ale kiedy wyobraził sobie swoją rosłą małżonkę, jak wymachuje kułakiem przed nadleśniczym, wiedział, że tamten dałby nogę przez okno. Dla świętego spokoju.

babaOtóż jak ów Leopard produkcji niemieckiej, kobieta na stanowisku szefa leśnej firmy, potrafi naskoczyć na każdego przeciwnika!

Ofiary edukacji przyrodniczo leśnej

– Kiedy PIS wygra wybory stanie się to na co wszyscy leśnicy w Polsce, a szczególnie ci z okolic Hajnówki czekają! – powiedział Henio Małanka pod zlewnią mleka – Puszcza Białowieszczańska zostanie wyrżnięta w pień! Tak nienawidzą tej puszczy, tak nie cierpią wszystkich tych żubrów, wilków i innych pierwotnych istot, łącznie z kunami, łasicami i wszelkim innym leśnym drobiazgiem, że już pierwszego dnia po wyborach rzucą się z pilarkami, harvesterami i innym sprzętem leśnym, żeby raz na zawsze z nią skończyć.

Nie wspominając o Wajraku, którego przez pomyłkę zastrzelą w lesie jacyś myśliwi, twierdząc, że byli przekonani, że to jakiś stary odyniec. Spójrzmy co robi z naszym krużganeckim lasem ów troglodyta leśniczy Zdzisio! Jeszcze niedawno koło Tamulkowego mogłem pozyskiwać najwyższej jakości żywicę, a potem pojawił się ten łobuz ze swoją zgrają sługusów i namalowawszy na drzewach tajemnicze kropki, doprowadzili do wyrżnięcia tam wszystkich drzew!

– Taż po co tobie żywica była potrzebna?- zapytał jeden ze słuchaczy.

– To nieistotne!- zdenerwował się Henio Małanka- Liczy się to, że nasze żywotne potrzeby są ignorowane! Pod płaszczykiem trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarki leśnej uprawia się bestialską gospodarkę rabunkową!

– Taż wszyscy jak my tu stoim potrzebujem gałenzi i nawet leguralnego opału na zimę- zauważył dociekliwy słuchacz.

– Jesteście bezwolnymi ofiarami edukacji przyrodniczo – leśnej!!!- wściekł się Henio Małanka- Zaraz mi tu zaczniecie pieprzyć, że potrzebujecie drewna na budowę domów i do produkcji papieru! To właśnie leśna propaganda! Oni chcą żebyście tak myśleli! A gdzie podzieją się najprzeróżniejszego asortymentu dzięcioły? Myślicie o tym?!

– Osobiście mam w dupie dzięcioły i nawet wszelkie jastrzębie- powiedział dociekliwy słuchacz- Zwłaszcza kiedy mnie bladź kurczaków tyle pobrały zeszłego roku.

– Oni już grodzą uprawy leśne na których można zebrać najlepsze kanie!- coraz głośniej perorował Henio Małanka- Niby chronią uprawy przed zwierzyną, ale mnie Henryka Małanki, syna Aleksandra nie oszukają! Tyle razy widziałem hasające jelenie i sarny w ogrodzonych uprawach, że tylko idiota wydawałby takie krocie na budowę iluzorycznych zabezpieczeń! Oni grodzą je przed nami! Dziś grodzą uprawy! Jutro drągowiny, a pojutrze odgrodzą cały las!

Potem było jak zwykle. Pod zlewnię przybiegła matka Henia i szarpiąc za rękaw zabrała do domu, prosząc żeby nie robił z siebie durnia i nie urągał leśniczemu Zdzisiowi, bo w przyszłym roku nie ma kogo podstawić aby nabył drewno u niego za nich.

skoleCi uczniowie może jeszcze by uwierzyli, że cięcie letnich zrębów jest mądre!

Czy leśnik powinien używać roweru?

Leśniczy Zdzisio otrzymał na urodziny w prezencie rower. Był to prezent od małżonki, rosłej i postawnej Kaszubki, która orzekła, że tryb życie leśniczego jest bardzo niezdrowy, że zajmuje się wyłącznie pracą, w niej zaś uganianiem się autem po lesie za rozmaitymi złodziejami, strzelaniem z kbksu do butelek za garażem, krytykowaniem władz leśnych, złorzeczeniem bezpośrednim przełożonym i że odrobina ruchu mu nie zaszkodzi.

– Mówiąc „odrobina ruchu”, nie mam na myśli twoich nocnych wypraw z łóżka do lodówki po kawał kiełbasy – powiedziała prezentując rower na którym wisiała czerwona, ozdobna kokarda.

Leśniczy popatrzył na pojazd ponuro, a następnie splunął.

– Chcesz mnie durna babo skompromitować?- zapytał wreszcie po chwili- Czy nie wiesz, że żaden szanujący się leśnik nie wsiądzie na rower? Straciłbym cały szacunek we wsi, w nadleśnictwie i mógłbym nawet trafić na obserwację psychiatryczną gdyby mnie ktoś zobaczył uprawiającego proceder pedałowania!

– Kiedyś leśnicy jeździli masowo rowerami!- odparła małżonka leśniczego.

– Chyba u was na Kaszubach!- splunął leśniczy zdenerwowany – Tu u nas żaden leśnik na rower nie wsiądzie, bo w ten sposób pokazuje okolicznej ludności, że ma klepki we łbie mocno poluzowane! Chcesz ze mnie zrobić wariata wobec tubylców!? Poza tym jest to rower typu „damka”!? Ja się pytam gdzie on ma ramę, która winna charakteryzować rower męski?!

– Ho ho!- zawołała małżonka- A jak byś stary durniu wlazł z takim monstrualnym brzuchem na rower z ramą?!

– Monstrualny brzuch?!- obraził się leśniczy- I kto to mówi?! To nie mnie w sklepie chciano sprzedać golarkę z trymerem do modelowania zarostu! gdzie normalne prezenty urodzinowe? Gdzie skarpety i dezodoranty?

– A kiedy zapiąłeś ostatni raz guziki w marynarce munduru wyjściowego?- zapytała złośliwie małżonka.

Leśniczy Zdzisio, który miał już kilkanaście kolejnych przytyków na końcu języka otworzył szeroko usta.

– Tam nie ma żadnych guzików – odparł lekko zdezorientowany.

– Boś je wyrwał z kawałkami materiału podczas prób zapinania! A jak puścił w niej szew na grzbiecie?- zaśmiała się szyderczo małżonka.

– Bo szwy słabe w tych mundurach. Tak to jest jak się kupuje ubrania za państwowe punkty– tłumaczył leśniczy – A jak ciebie wzięto za Pudzianowskiego w sklepie mięsnym?

– Prawdziwy dżentelmen zrobiłby wówczas awanturę!- zawołała oburzona.

– Dziecku, które chciało autograf od strongmana?- szyderczo zadrwił leśniczy Zdzisio.

– Dosyć tych idiotycznych pogawędek!- wrzasnęła małżonka- Skoroś dostał rower, masz na nim jeździć! Jeśli dajesz radę chodzić na narady gospodarcze, to zdołasz machnąć ze dwa kilometry dziennie!

– Nigdy w życiu! – odparł twardo leśniczy- Wolę umrzeć niż żeby robotnicy leśni mieli mnie zobaczyć na rowerze. Już każde szkolenie BHP kończyłoby się ich stwierdzeniem, że ja to się wymądrzam i pouczam jak zachować bezpieczeństwo i higienę moralną, a sam jeżdżę na rowerze, podkopując autorytet i powagę całej polskiej Służby Leśnej!

rowerNa taki welocyped leśniczy Zdzisio by się nie wgramolił!

Jakiż to znój pracować w terenie!

– Kiedy rano wstaję – zaczął leśniczy Zdzisio przy porannej kawie – Najpierw zastanawiam się kto pierwszy zadzwoni z nadleśnictwa i czego będzie chciał. Tak mnie to prześladuje, że mam humor na cały poranek zepsuty. I zawsze rozpoznam kiedy dzwoni biuro, bo dzwoni ono w sposób nerwowy i histeryczny.

– To zależy wyłącznie od tego, w którym dziale trwałej, zrównoważonej i wielofunkcyjnej gospodarki leśnej popełniłeś błąd – zauważył podleśniczy – Nigdy nie dzwonią z nadleśnictwa z jakąś przyjemną sprawą. A najgorzej jak cię chcą przymusowo wysłać jako delegata na pielgrzymkę w jakieś miejsce. Pal diabli kiedy jest to mecz siatkówki, ale na pielgrzymkach czy pogrzebach nie jest już tak wesoło.

– Są takie pogrzeby o których myślę z nadzieją- powiedział leśniczy Zdzisio z nader nieokreśloną emocjonalnie miną, ale która pozwalała zrozumieć, że chodzi o pogrzeby w Służbie Leśnej – Jak już człowiek przetrwa pierwszą nawałę telefonów z biura, a potem drugą od przewoźników i tartaczników, spokojnie czeka na telefon od szefa robotników leśnych, w którym donosi co schrzanili i dlaczego. Wtedy już mam taki zły humor jak diabli i mogę udać się do kancelarii leśnictwa celem wypicia kawy.

– I wydania dyspozycji- dopowiedziała stażystka Marysia- Tudzież podpisania listy obecności.

– Potem myślę o kilku zaległych wyjaśnieniach – ciągnął dalej swoje wynurzenia leśniczy – Ale coraz trudniej mi wymyślać powody dlaczego zwierzyna odżywia się pędami sosen na uprawach, ze szczególnym uwzględnieniem upraw otoczonych płotem i fosą na szeliniaki. Zwłaszcza żarłoczność łosi, w których istnienie nikt nie chce mi uwierzyć, ponieważ nie stwierdzono ich na dorocznej hucpie zwanej liczeniem zwierzyny, jest niezwykle trudna do wyjaśnienia. Potem kiedy już osobistości w nadleśnictwie napiją się kawy, muszę zdzierżyć kolejną nawałę telefonów.

– I fajrant!- zawołała stażystka.

– Głupia!- fuknął leśniczy – O dziewiątej? Wtedy zaczyna się nachodzenie przez ludzkość ze wsi, która myśląc, że śpię do tej pory, zjawia się zakłócać spokój, bezczelnym i natarczywym pytaniem się o drewno opałowe. Kiedy się już człowiek natrudzi odmawianiem, pora nareszcie udać się do lasu, gdzie należałoby znaleźć nieco wytchnienia i spokoju. Ale gdzieżby! Operatorzy sieci komórkowych, chciwi jak sępy, tak pokryli nasz pradawny las swoim zasięgiem, że tylko w oddziale leśnym 222 nie ma możliwości dodzwonienia się na numer służbowy, a przecież nie mogę codziennie twierdzić, że jestem właśnie tam, ponieważ wyda się to podejrzane! W lesie jak to w lesie. Człowiek był tyle razy i wydaje mu się, że nic nowego tam nie spotka. No ale od czego ma robotników leśnych, zwłaszcza tych kreatywnych inaczej.

– Nie możesz im zapomnieć, że ścięli pomnik przyrody prawem chroniony co?- powiedział podleśniczy.

– Chwała Jowiszowi, że obok stało podobne drzewo, na które dało się przybić tabliczkę- sapnął leśniczy Zdzisio.

– A ja myślę, że ktoś w końcu wyniucha, że tabliczka wisi na lipie a nie na dębie – powiedziała stażystka Marysia.

– Może i wyniucha, ale nikt nie będzie już mógł dowieść na jakim etapie popełniono pomyłkę. A po dębie nawet pnia nie ma – pokiwał głową leśniczy – Człowiek po tych wszystkich niezwykłych wydarzeniach musi jako tako się otrząsnąć w sklepiku pod lasem. Najlepiej leciutkim pilznerkiem. I wtedy jest fajrant. No chyba, że jest piątek, to fajrant jest godzinę wcześniej, bo jak powiada klasyk, po godzinie dwunastej w piątek, pracują tylko zboczeńcy.

katorgaMoże i lżejsze ma leśnik poranki, ale odczucie podobne!

O babie z biura raz jeszcze

Rankiem baba z biura wstaje w złym humorze. Zimą budzi się w jeszcze gorszym, latem po prostu w złym. Czasem, zieloną wiosną baba z biura obudzi się i nie wie dokładnie w jakim nastroju się ocknęła, ale to tylko przez moment. Posłyszy ptaki, jakieś drozdy czy kukułki złośliwie wydzierające się za oknem i już wie, że samopoczucie ma kiepskie, a biometr gorzej niż niekorzystny.

Zresztą w innym nastroju baba z biura obudzić się nie może, gdyż pracuje w NADLEŚNICTWIE.

Wie, że za niedługi czas będzie musiała znosić wiecznie złego nadleśnego, obrażonego zastępcę, czy główną księgową, która też jest babą z biura i po prostu przyjdzie do roboty w złym humorze, albo i jeszcze gorszym.

Kiedy baba przyjdzie do biura, czyli do miejsca swej codziennej katorgi i męczarni musi wypić kawę. Te które mają słabsze nerwy piją herbatę. Te z najsłabszymi nerwami piją herbatę zieloną. Te z zupełnie strzaskanymi nerwami są na zwolnieniach lekarskich.

Przy piciu rozmawia z innymi babami z biura i ma potem jeszcze gorszy humor, bo okazuje się, że pani Krysia se kupiła nową pralkę, pani
Wiesia zmienia auto, „tamta z tamtego działu” prawdopodobnie zamieszana jest w nieoficjalny związek z „wiadomo kim”.

Następnie baba z biura zobaczy nadleśniczego i popada w jeszcze większą chandrę. Niby widuje go codziennie i powinna się przyzwyczaić, ale chemia w mózgu wie swoje i widok człowieka latającego po biurze, wymachującego rękami, wiecznie niezadowolonego i chcącego rzeczy absurdalnie niemożliwych (głupich zestawień, kretyńskich wykresów, bałwańskich bilansów), powoduje, że baba z biura traci resztki sympatii do jakiegokolwiek przedstawiciela Homo sapiens.

Najgorsze jednak przed babą z biura.

Najazd dzikich hord, gorszych niż wandalskie tabuny i watahy Hunów. Wiecznie czegoś chcących, wiecznie żądających, wiecznie nienasyconych informacji i wszelakich innych dóbr jakimi dysponuje baba z biura pracowników terenowych.

Nic tak nie psuje humoru babie z biura jak widok człeka odzianego w terenowy mundur leśnika (choć trzeba przyznać, że leśnik w zimowej czapce mundurowej jest w stanie doprowadzić, że na ustach baby z biura zagości coś na kształt uśmieszku – jest to typowa złośliwa satysfakcja, że to nie ona wygląda na idiotę).

I jeszcze brudzą podłogi terenowym błotem, żeby ich szlag!

A kawę siorbią! Siorbią! Maniery a’la zrąb zupełny!

Terenowi zawsze mają jakieś kłopoty i oczekiwania. Baba z biura nie może się nadziwić jak takie tumany i dardanelskie osły mogą zajmować jakiekolwiek stanowiska. Nic bez niej nie są w stanie zrobić! No po prostu dureń na durniu, a co leśnictwo to większy bałwan! Piękne te uczelnie wyższe, nie ma co, wypuszczają takich absolwentów, co są praktycznie półanalfabetami. Może i robactwa w lesie się nie boją, ale na zestawieniach, formularzach i procentach zupełnie się nie znają! Słusznie, że nadleśniczy tak im boki obija, gadom!

Wkupić się w łaski baby z biura niełatwo, a z kolei wpisać się na jej czarną listę to jakby splunąć. Wystarczy czasem krzywo spojrzeć.

Najgorsza jednak zbrodnia to chcieć czegoś od baby z biura. Pierwsze spojrzenie jakie rzuci baba z biura, zabiłoby bazyliszka w ułamku sekundy. Jeśli się petent nie rozmyśli, baba rzuca drugie, pięć razy bardziej jadowite, odbierające rozum słabszym na umyśle na przeciąg kilku minut. Większość pracowników terenowych przy tym drugim macha ręką i daje sobie spokój, ale jest taka część Służby Leśnej co bab się nie boi, bo w chałupie ma sto razy kąśliwsze i jadowitsze (dlatego już wiemy, kto może zostać nadleśniczym, kogo derektor nie boi się pośród bab zostawić).

Tu baba z biura musi pokazać cały swój kunszt w okazywaniu niechęci, pogardy, wyższości i czego tam jeszcze, a to wszystko okraszone uśmiechem i miłym głosem. I ostatecznie odmówić, ale tak żeby pracownik terenowy jeszcze za to babie z biura solennie dziękował!

harpiaOtóż i harpia. Co ma wspólnego z babą z biura – nie wiadomo. Ale miała ostre pazury i podły charakter(obrazek aż z Wikipedii).