No i dobrze, że odchodzi!

Nawet szeregowy pracownik Lasów Państwowych, mógł z mijającego roku 2014, wyciągnąć rozmaite, pożyteczne wnioski.

Dzięki posłowi Hofmanowi i Spółce wie, że system rozliczania delegacji w nadleśnictwie jest znacznie sprawniejszy niż w polskim Sejmie. Już by kudłów nadarto osobnikowi, który usiłowałby przedstawić jakieś mętne rozliczenia z drogich hoteli! Należy się konkretna kwota za ilość dni poza domem ( i nie pozwala ona nocować po Radissonach czy Mariottach) i konkretna suma za wykorzystanie prywatnego auta. Albo dawaj bilety pekaesu czy kolejowe! Kilometrówka też bardziej transparentna w Lasach niż w Sejmie. Może i dużo niższa, ale określona przez nadleśnego dosyć dokładnie, co do grosza, nie daje pola do nadużyć, chyba że ktoś pobiera ryczałt rozjazdowy na auto, a przemieszcza się po lesie rowerem, albo konno. Albo pobiera ryczałt rozjazdowy a jeździ po lesie autem służbowym, ale zostawmy ten oszukańczy margines, niech się tam później smażą w piekle oszukujący na rozjazdach nadleśnictwo i Skarb Państwa.

Porównując Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe z powstałym latoś Kalifatem, nie jest już tak słodko. I tu i tam na czele wielkiej organizacji, dysponującej ogromnym budżetem, których członkowie są wyszkoleni do wszelkiej walki, na rozmaitych polach stoi jeden człowiek. Taka tylko różnica, że tam nazywa się kalifem, a w Lasach Derektorem (kalif chodzi ubrany na czarno, derektor na zielono). Ich zbiór praw i zarazem  święta księga (Koran) ma okładkę tego samego koloru co Zasady Hodowli Lasu, które tak samo jak Koran, każdy interpretuje jak chce. Reszta regulacji i w Kalifacie i w LP, jest tak samo chaotyczna, nakłada się na siebie, przeczy sobie, powoduje zamieszanie i jeden wielki zamęt. Baby wydzwaniają do siebie z rozmaitych nadleśnictw, z zapytaniem: „A jak wy to u was robicie?” Gdyby regulacje były jasne, postępowałoby się według jasnych i czytelnych kryteriów. Do tego stopnia wszystko się zagmatwało, że trzeba było zlikwidować instytucję inspekcji leśnej, która w tym kociokwiku nie wiedziała co kontrolować i jak kontrolować, a jak już wiedziała, to „wyniki takie marne wychodzili”, że trzy czwarte wszystkich pracowników nadawała się do zwolnienia. Teraz jak derektory regionalne mają inspektorów w swoich garściach, wyniki nadleśnictw podczas kontroli wychodzą dużo lepsze. Nikt gniazda już nie kala. Gorszych ocen jak czwórki i piątki nie będzie.

Chwała Najwyższemu, że w telewizorze przekaz idzie jeszcze w miarę jasny – zwierzątka w lesie mają się świetnie, widoczki i krajobrazy nadal piękne, krokusy i zimowity kwitną pomimo certyfikatów, kuny i łasice pozdrawiają wszystkich widzów.

Trochę sen z powiek spędza nieśmiertelny pomysł, żeby wszystkim ludziom, którym dekret Bieruta odebrał święte prawo własności, oddawać pieniądzory pochodzące ze sprzedaży sreber rodowych ( w roli sreber mają wystąpić właśnie Lasy), ale miejmy nadzieję, że sprzedadzą coś innego (jest przecież mnóstwo rzek i jezior, a nawet całkiem niezły kawałek morza).

Najważniejsze jest, że trwała, wielofunkcyjna, zrównoważona gospodarka leśna (cokolwiek to oznacza), nie odniosła w mijającym 2014 roku większego uszczerbku. Rzecznik funkcjonowała prawidłowo informując ludzkość, że odkąd ustąpiło ostatnie zlodowacenie, mamy najlepszą gospodarkę leśną w Układzie Słonecznym (na razie stan wiedzy o innych układach planetarnych, nie pozwala nam skonfrontować naszych leśnych doświadczeń; intuicja jednak podpowiada, że u nas zdaje się jest dużo lepiej i mniej kradną).

IMG_0357-cropNo i dobrze, że odchodzi!!!

Donos na kłusownika

Tutejsze Miljøvernforbundet ( środowiskowy odpowiednik Barnevernet, a co oznacza Barnevernet wie każdy Polak oglądający telewizję – dla przypomnienia – instytucja porywająca wszelkie dzieci, celem umieszczenia ich w rodzinach zastępczych), obiecało każdemu kto doniesie o nielegalnych polowaniach na wilki i niedźwiedzie nagrodę wysokości 100 000 koron. Pod warunkiem, że strzelający zostanie aresztowany. Być może odniesie to jakiś pozytywny skutek i kilku łobuzów zostanie aresztowanych, ale pomyślałem, że w naszych warunkach sprawa by się rypła, przez pomysłowość i innowacyjność Polaków.

Gdyby u nas dawali 50 000 PLN za wskazanie kłusownika, zapewne w krótkim czasie doszłoby do kilku spektakularnych ustawek, które prędko wyczerpałyby budżet Ministerstwa. Powstałaby zapewne instytucja kłusownika słupa, który przysięgałby na życie matki, że za pomocą samopału usiłował zabić wilka czy niedźwiedzia. Przecież jest ze wsi i nie mógł wiedzieć, że po jego okolicy nie kręcą się wilki ( rejon Wdzydz Kiszewskich), a tym bardziej niedźwiedzie. Po prostu chciał zapolować i już. Aresztujcie, potrzymajcie do sprawy w areszcie śledczym, a potem ze względu na niską szkodliwość społeczną, wypuście do domu. Oczywiście wypłaćcie obiecaną nagrodę osobom, które wskazały kłusownika. W skrajnych przypadkach dochodziłoby zapewne do samooskarżeń. A gdyby potrzebne były dowody rzeczowe w postaci wilczych zwłok, oj prędko spadłoby pogłowie owczarków niemieckich w naszym pięknym kraju!

Na szczęście takich durniów wśród naszych decydentów, żeby rozdawać państwowe głupiej gawiedzi jeszcze nie ma (no, gdyby takie ustawki robić w swoim, politycznym gronie, to co innego). Nie ma żadnych, patologizujących społeczeństwo nagród. Jest tylko kara, bo tylko kara działa na Polaka, a i to słabo.

Czy u nas odbywają się nielegalne polowania na wilki? Nikt nikogo za lufę nie złapał przy okazji takiego procederu. Skoro zdarza się w społeczeństwach niezwykle uświadomionych i poważnie traktujących prawo, to pewnie zdarza się i u nas. Pędzenie bimbru też jest niemoralne i zakazane, a jednak się odbywa.

QU8CxTKr6MJgaa10p4GgpgWMqqjc71a4RzAgXCGo04qwTaki oto plakat Miljøvernforbundet rozpowszechnia pośród ludzi. Zasadniczo można by potraktować zarobkowo wyjazd i śledzenie norweskich myśliwych czy nie mordują wilków i niedźwiedzi. Niestety zarobek wielce niepewny.

Czasem nie warto wchodzić do biura!

Całe nadleśnictwo przepełnione było zapachami świątecznymi. Kiedy leśniczy Zdzisio wlazł rankiem do biura, poczuł nozdrzami wszelkie aromaty niejednej Wigilii, ponieważ każda z pań pracujących w leśnej buchalterii, postanowiła przywieźć na czas poświąteczny, to co najlepszego narobiła. Kiedy wszedł do marketingu przywitały go świąteczne mięsa i ciasta, wystawione jak na konkurs kulinarny. Gdyby się nie poczęstował, wiedział, że jego szanse na sprzedaż drewna w przyszłym roku i w ogóle współpraca z marketingiem byłyby zagrożone, toteż zgodził się nawet wypić kawę. Smakował, chwalił, zadziwiał się wyszukanymi składnikami, przewracał oczami w zachwycie i w ten sposób budował pozytywne stosunki na cały nadchodzący rok.

Potem musiał udać się do Działu Księgowości. Tam oczekiwała go Sodoma i Gomora, ponieważ w księgowości pracowało bardzo wiele bab, toteż pierogom, mięsiwom i ciastom nie było końca. Nie wypadało też nie wypić kolejnej kawy. Lepiej mieć dobre układy z księgowością, toteż wyszedł stamtąd nieco otumaniony wielką ilością jedzenia, jakie spożył. A to dopiero drugi dział w nadleśnictwie! Trzecią kawę w Dziale Technicznym pamiętał jak przez mgłę. Próbował jakieś ciasto, zakąsił pierogiem, a nawet nadgryzł kotlecik grzybowy. Wszystko to z niepewnym uśmiechem na skołowanej twarzy i w imię dobrej współpracy w nadchodzącym roku. Niestety na dział sekretarza nie starczyło już leśniczemu sił. Wprawdzie dotoczył się tam jakoś i nawet nałożono mu kawałek jakiegoś świątecznego ciasta, ale go nawet nie spróbował. Nie mówiąc o kawie, której stanowczo odmówił. Zapadła krępująca cisza. Panie oczekujące pochwał, wbijały szpileczki spojrzeń w oblicze leśniczego Zdzisia, który milcząc, nie potrafił wyjść z patowej sytuacji.

– Strasznie zachlałem w Wigilię – wykrztusił wreszcie – Jeszcze mnie trzyma!

– Ponoć w marketingu lepsze ciasto – wysyczała jedna z pań.

Leśniczy zrobił się cały czerwony i wiedział, że współpraca z tak ważnym  działem nadleśnictwa w nadchodzącym roku 2015 będzie drogą przez mękę. Krużganki będą ostatnim w kolejności do odśnieżania leśnictwem, wszelki remonty dróg będą odwlekane do chwili aż skończą się na nie pieniądze w nadleśnictwie, a dach leśniczówki będzie dalej przeciekał. Zabrakło mu również sił na odwiedzenia pokoju z działem edukacji przyrodniczo leśnej, toteż wiedział, że będą mu przez cały rok przywozić gimnazjalistów na pieczenie kiełbasek, że będzie musiał się szwendać po wszelkich kiermaszach sadzonek i spędzi niemało czasu na pielgrzymkach.

Kiedy zrezygnowany wychodził z nadleśnictwa natknął się na nadleśniczego.

– O dzień dobry panie kolego! – zawołał przełożony – Jak po świętach? Zapraszam do siebie na wspaniałe ciasto! Sam robiłem!

Leśniczy Zdzisio szedł do gabinetu szefa jak na szafot, ale dopiero kiedy zobaczył zastawiony stół, wszelkim specjałami z świątecznego stołu nadleśniczego, na które nie miał ani skrawka wolnego miejsca w żołądku, wiedział, że jego ryczałt na rozjazdy będzie najniższy w całym nadleśnictwie, że jego dodatek funkcyjny, premie i nagrody, to będzie wyjątkowy śmiech na sali, a otrzymanie upomnienia czy nagany w nadchodzącym 2015 roku, to będzie po prostu jak splunąć.

Wiewiórka i żubr

Dziś prezentujemy pradawną fraszkę podlaską, która w przekazach ustnych funkcjonuje w okolicach wsi Załuki, Pieszczaniki i Waliły (Podlaski Trójkąt Bermudzki) już od piętnastu lat. Dzięki fraszce, wiele osób wie, jak ma się zachowywać wobec ludzi na stanowiskach, chorych na ospę, a także zwierząt zarażonych wścieklizną.

Wiewiórka i żubr:

Raz wiewiórka jedna, nieduża, wręcz mała,
Z topoli osiki na żubra nasrała.
Żubr nie zauważył owej ondulacji
Natomiast wiewiórka padła z egzaltacji.
Jaki jest więc morał z wierszyka owego?
Jeśli jesteś mały – nie sraj na większego!
 

A tak właśnie niektórzy wypychają wiewiórki. Proszę zwrócić uwagę na inteligentny wyraz mordki, osiągnięty dzięki odmiennemu niż w naturze rozstawieniu przez preparatora oczu:

wiw

Na szczęście już po świętach!

Leśniczy Zdzisio w sobotni poranek dogorywał. Święta okazały się huczne jak dobre, podlaskie wesele, takie z dużą ilością śledzi i samogonki, tyle, że jeszcze lepsze, bo małżonka nie szarpie za rękaw munduru galowego i nie każe przestawać, a to pić ( bo przecież durna nie ma prawa jazdy, a boi się z pijanym za kółkiem wracać), a to jeść („Nie jedz tego!” – bez podania sensownej przyczyny). Można się napić i najeść do woli dzięki majestatowi Narodzin. Tyle, że ma to swoje uboczne skutki. Przez leśniczówkę przewalił się tabun gości, zresztą rozmaitych wyznań i orientacji, wódka zaczęła się lać strumieniami już po pasterce, której koniec obwieściły liczne światła aut na odległej szosie, wracających z nabożeństwa. Czekali zresztą wszyscy tych świateł jak pierwszej gwiazdki na niebie. „Jadą! Znaczy się koniec! Po pasterce!” zawołał leśniczy Zdzisio, wypatrujący tych  świateł już od północy, jakby mając nadzieję, że proboszcz w tym roku się ulituje i skróci mszę do odśpiewania góra dwóch kolęd.

I zaczęło się! Po północy można już zakąsić czymś mięsnym – wprawdzie leśniczy religijnie był oziębły, a nawet zatwardziały, ale Tradycji przestrzegał. Toasty na cześć Dzieciątka. Toasty na cześć całej Świętej Rodziny. Picie na pohybel Herodowi, a nawet Piłatowi (to podleśniczy pomylił święta, zresztą pochodził z pogańskiej rodziny i dopytywał się czy Ostatnia Wieczerza była w Wigilię, czy w Pierwszy Dzień Świąt). Potem leśniczy Zdzisio z uwagi na swój wiek i liczne schorzenia, stracił wszelką rachubę. Jak przez mgłę pamiętał odwiedziny matki swojej małżonki (bardziej zaś zamiar pocałowania jej w rękę, która zakończyła się przewróceniem choinki), odjazd podleśniczego, którego z trudem zapakowano na pakę pikapa, oraz próbę zorganizowania kuligu w drugie święto. Leśniczy awanturował się, że skradziono mu konia i nie dał sobie nijak wytłumaczyć, że konia nigdy nie posiadał i że jedynym zwierzęciem jakie zamieszkuje w leśniczówce jest mieszaniec teriera z pudlem Żorż, który nie uciągnie czterech par sanek. Zwłaszcza przy zerowej pokrywie śnieżnej. Wszystkie wspomnienia przetkane były kieliszkami wódki i kęsami śledzi.

Noc z piątku na sobotę leśniczy przechorował. Sobotnim rankiem czuł się jakby był aktorem filmu „Kevin sam w domu” i to tym wyższym, głupszym, któremu zawsze dostawało się gorzej. Wszystko w środku go bolało, jakby jakaś zła i straszliwa istota, szarpała to raz za jelito grube, to za wątrobę. Czuł, że szwy w czaszce nie są już tak wytrzymałe i puszczają pomaleńku od tego straszliwego jazgotu wewnątrz. Leśniczy wyszedł na zewnątrz leśniczówki, gdzie na podwórku patrzył na niego z wyrzutem Żorż.

– Już po Wigilii! – zdenerwował się leśniczy – Już nie masz prawa głosu! Nie wiesz co Terlikowski powiedział?! Zwierzęta nie mają duszy i prawa moralnego oceniać ludzi! Won!

Potem leśniczemu przypomniało się, że przed nim jeszcze Sylwester i Nowy Rok. Aż się musiał płotu oprzeć, kiedy uświadomił sobie, że za kilka dni, trzeba będzie znów godnie reprezentować polskie, zrównoważone leśnictwo przy suto zastawionym stole. „Będę pił po pół kieliszka!” – postanowił leśniczy – „Żeby chociaż do północy wytrzymać świadomie!”

Szwedzka leśna pastorałka bez udziału Dzieciątka

Jest to odwieczna leśna pastorałka, śpiewana pod nosem przy ubieraniu daglezjowych choinek, przez szwedzkich leśników, której tytuł w oryginale brzmi „Skogs sång om parasiter”. Śpiewana do melodii „Przybieżeli do Betlejem pasterze”, nadaje każdej leśnej Wigilii leśnikom z okolic Kiruny, niepowtarzalnego charakteru. Autorem słów jest Ole Tornbjorn Silpsson.

Przybieżeli na kontrolę
W Adwencie.
Pogrążając Nadleśnictwo
W zamęcie!
 
Chwała Derektorowi,
Najświętszemu SILP-owi!
A pokój
Na zrębie!
 
Baby z biura
Jak kur stado pierzchnęły!
I na strychu nadleśnictwa
Zniknęły!
 
Chwała Derektorowi
Najświętszemu SILP-owi
A pokój
Na zrębie!
 
Zażądali wgląd w papiery
Sprzed wiosny,
Wygląd przy tym mieli mało
Radosny!
 
Chwała…
 
Prześwietlili nadleśnictwo
Dokładnie!
Znów niewinny łeb w terenie
Gdzieś spadnie!
 
Chwała…
 
Anioł przerwał inspektorskie
Dożynki!
Bo sam biskup potrzebował
Choinki!
 
Chwała…
 
Wyjechali z nadleśnictwa
We wstydzie!
Trzeba wiedzieć kogo kąsać
Narodzie!
Chwała…
 
choi

Religia dzikich zwierząt

21Tym zwierzętom za daleko było do Betlejem!

Pośród wszelkich zwierząt, które oddały hołd Dzieciątku, nie znajdowało się żadne zwierzę dzikie, ani egzotyczne. Były tam prawdopodobnie owce i kozy,  a jak każą wierzyć producenci obrazków Świętej Rodziny nawet i krowy, natomiast zabrakło w tym uroczystym momencie łosi, kun domowych i leśnych, a nawet jelenia, czy żubra, który jako Król Puszczy najlepiej nadawałby się na zwierzęcą reprezentację przy Żłóbku (tur i niedźwiedź zapewne zaprotestują ludzkim głosem w Wigilię, w tym tur – zza grobu).

Ta fatalna absencja, choć niezawiniona przez owe gatunki (podróż do Betlejem w tamtych czasach nastręczałaby sporo kłopotów), odbija im się obecnie czkawką. Tak samo jak my cierpimy za pożeranie jabłek w rajskim sadzie przez Adama i Ewę, tak samo biedne, leśne zwierzęta muszą odpokutować przewinę swoich przodków. Krowy, kozy i owce żyją sobie w ciepłych oborach i owczarniach, są regularnie badane przez lekarza weterynarii, a jeśli już z jakiś powodów się je uśmierca, to dzieje się to humanitarnie (oczywiście mowa o zwierzętach chrześcijańskich, ponieważ zwierzęta wywodzące się z innych kręgów religijnych, mają mniej szczęścia). Dzikie zwierzęta leśne, przez lata odczuwały skutki błędu prapradziadów. Jeśli już próbowano je udomawiać, to przybierało to karykaturalną postać, jak choćby szkoły tańczących niedźwiedzi na Litwie, w Smorgoniu, gdzie niejako udowadniano im, do czego nadaje się zwierz, który zaniedbał odwiedzin i asysty przy Narodzinach. Nie sposób wspomnieć o licznych hekatombach, jakie urządzali łaknący białka z ich organizmów, łaknący skór i ścięgien ludzie.

Przeniosło się to nawet na nowo odkryte kontynenty! Dopóki bizony amerykańskie żyły pośród indiańskiej tłuszczy, która bladego pojęcia nie miała o ich przewinie względem Dzieciątka, żyły sobie spokojnie, pasąc się na prerii. Dopiero przybycie świadomych chrześcijan, pozwoliło dać łupnia gatunkowi, który odmówił uczestnictwa w tak ważnym dla świata wydarzeniu! Trzeba było myśleć bizony zawczasu! Zresztą Indianom, których również żaden przedstawiciel nie pojawił się w Betlejem także się dostało za swoje, jak bizonom. Tylko przykład Baltazara pokazuje, że nie wszystkim wyszła na dobre ta wizyta (swoje trzeba było odpracować na plantacjach bawełny w południowych Stanach). Zresztą afrykańskim zwierzętom, również nie jest lekko. Takie słonie czy nosorożce, które zignorowały Narodziny, obecnie znajdują się w niezłych opałach, ponieważ części ciał tych pogańskich zwierząt, przynoszą szczęście Chińczykom. Wyjątkiem jest tu antylopa gnu, której na filmach przyrodniczych jest zawsze pełno, setki tysięcy, a przecież wątpliwe, że przedstawiciel tego gatunku pojawił się w Stajeneczce. Czasem niektórym się udaje.

A wystarczyło po prostu zjawić się, nie bacząc na koszta i trudy, w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu, machnąć łbem, powiedzieć kilka słów ludzkim głosem i wszyscy byliby zadowoleni. Dzieciątko pobłogosławiłoby ze Żłóbka i dany gatunek cieszyłby się spokojem przez długie lata. Skoro zabrakło woli w kluczowym momencie historii świata, to cierpcie dziki od afrykańskiej zarazy, gińcie łosie pod kołami samochodów i jak powiadał klasyk Kaziuk, kiśnijcie bobry z zimna pod wodą!

Strach myśleć, co musiały przegapić dinozaury!

Między dżumą i cholerą

Dwie są plagi w lesie, obydwie gorsze niż najgorsza wojna, dżuma i trąd. Zmiłowania od nich nie ma, ani ratunku, nawet nadziei żadnej kiedy się pojawią. Pierwsza to robotnicy leśni, a druga to naukowce.

Robotnik i naukowiec zawsze wszystko wiedzą najlepiej, a robotnik to nawet więcej niż naukowiec, bo naukowiec zajmuje się jedną dyscypliną, a robotnik musi znać się na wszystkim. Skoro musi znać się na wszystkim to znaczy, że nie zna się na niczym, a wówczas nawet Wszechmogący nie upilnuje żadnej rzeczy która w lesie jest, a którą można popsuć, zniszczyć czy zgubić. Naukowiec to inna zgroza. Czego się dotknie – jakby przeklęte. Założy uprawę doświadczalną, a wszelkie bydlątka leśne, pragną się na niej wypasać, wszelkie szeliniaki i smoliki, chcą zakosztować smaku młodych sadzonek, bo to czego dotknął okiem naukowiec, zawsze jest smaczniejsze. Uprawa założona pod okiem naukowca, jest jak restauracja po kuchennych rewolucjach Magdaleny Gessler. Każdy zwierz i owad po prostu chce skosztować i ocenić.

Zarówno robotnik jak i naukowce spędzają sen z oczu leśniczego, bo nigdy nie wie on czym go mogą zaskoczyć.

Przykład:

„Zrobiliśta to czyszczenie jak prosiłem?” – pyta leśniczy robotników. „Zrobilim!” – odpowiadają robotnicy leśni, ale miny mają nietęgie (jeden nawet w oczy nie patrzy) i wiadomo, że jeśli je w ogóle zrobili to na pewno w innym miejscu niż mieli zrobić, może i w innym leśnictwie. „Na pewno?” pyta leśniczy, „Na pewno!” zaklinają się robotnicy, ale facjaty to już mają jak mały Jasiu, który nakradł cukierków z szafy u babci. „Bo jadę sprawdzać!” twardo ogłasza leśniczy. Robotnicy drapią się masowo po głowach, ten co nie patrzył w oczy, zaczyna machać rękami w wielkiej alteracji i już niczego nie można się od nich więcej dowiedzieć, poza tym, że to ich szef zawiózł gdzie indziej, że oni chcieli zrobić to czyszczenie, ale w gruncie rzeczy im się nie opłacało. Niech kto inny robi.

Naukowce przyjeżdżają z przedstawicielami władzy (znaczy się nadleśnictwa). Czyli sprzeciwić się im, to jakby podnieść rękę na Matkę Karmicielkę ( w domyśle firmę). Najgorsze kiedy wymyślą osiedlenie w lesie zwierzęcia, które dawno temu zostało na terenie leśnictwa, najprawdopodobniej przez hitlerowców (na nich najłatwiej zwalić) wybite co do nogi. Od podstaw budują wszelką infrastrukturę, nie bacząc na koszta i bezrozumność projektu, a co tylko wymyślą, leśnik musi zrealizować. Sad w zmrozowisku (żeby se zwierzątka mogły jabłek pojeść w chłódku), oczko wodne, a w zasadzie oczko do taplania się w kurzu i pyle, bo po remoncie oczka według zaleceń naukowców, woda poszła ku morzu i widoków na jej powrót nie ma. A podpowiadać naukowcowi, to jakby spluwać na Ołtarz Nauki.

Tak oto biada leśnikom, którzy są narażeni na obydwie te plagi. Jedyna rada na to, to pozwolić naukowcom na swobodny dialog i wymianę doświadczeń, podczas współpracy z robotnikami leśnymi. Już się oni tam dogadają po swojemu.

Śmierć leśnika

 

Umarł leśniczy Zdzisław Pękała,
Umarł tuż o poranku
Śmierć go do siebie nagle zabrała,
Gdy się przeciągał na ganku.
 
Sarny, jelenie, jenoty, dziki,
Nawet dzięcioł ponury,
Las napełniły radosnym krzykiem:
„ Nie ma już kreatury!”
 
„Nie będzie więcej wycinał lasu,
Niszczył nam mateczników!
Nie będzie więcej zwierzyny zasób
W sztucerze na celowniku!”
 
Małżonka jego, tęga niewiasta
Również nie rozpaczała:
„Bił mnie i dzieci, gotówką szastał,
Tylko przez niego płakałam!”
 
Pan nadleśniczy smutek objawił,
Tak z urzędu jedynie:
„Zmarły leśniczy dobrze się sprawił
Pamięć o nim nie zginie.”
 
A podleśniczy, choć wierzył w Boga,
Ręce tylko zacierał:
„Tak otom wreszcie pozbył się wroga!
Etat wolny jest teraz!”
 
Morał więc zdziera fałszu zasłony
Płynąc z tego wierszyka:
Cieszą postronnych przeróżne zgony
Nawet i zgon leśnika!
 

Leśny bank genów

Leśniczy Zdzisio kręcił się dziś w kancelarii niespokojnie. Podleśniczy wiedział, że w takich chwilach, należy spokojnie czekać, aż przełożony wyjaśni co jest źródłem podniecenia i siorbał spokojnie kawę, wodząc oczami za leśniczym.

– Będę dziadkiem! – wyrzucił w końcu z siebie leśniczy Zdzisio.

– Który to? – mrugnął porozumiewawczo okiem podleśniczy – Józek, Mariuszek, Franek? A może Stacha poniosło? I z którą? Borończykówną? Wójcikówną?

– Anetka…- wystękał leśniczy i opadł na krzesło zupełnie bez sił.

– Anetka? Przecież ona na wymianie studenckiej w Londynie? – zdziwił się podleśniczy.

– A ojcem będzie jeden taki z Kanady…- złapał się za głowę leśniczy.

– To dobrze chyba? Kanada to zasobny i bogaty kraj, szczycący się piękną przyrodą. Przecież część wodospadu Niagara leży w Kanadzie…

– Taka to Niagara, że jego rodzice z Kongo pochodzą…

Zapadła krępująca cisza.

– Znaczy się, że u niego z kolorem skóry…ten..tego…Nietęgo? – pocierał policzek podleśniczy.

– Aż za bardzo tęgo.

Znów zapadła cisza.

– Co ja powiem w nadleśnictwie? – mamrotał leśniczy Zdzisio – Zawsze powtarzałem, że mój pierwszy wnuk zostanie leśnikiem, że obejmie po mnie leśnictwo, że przejmie pałeczkę…A teraz?

– Będzie z niego terenowiec – próbował pocieszać podleśniczy – Ponoć oni mają mięśnie lepsze, wytrzymalsi są, sprawniejsi…

– Kto od takiego gałęzie kupi? – biadolił przyszły dziadek – Kto zechce kupić od niego choinkę? Takiej tolerancji w miastach nie ma, co dopiero na skraju Puszczy! Przecież to dzicy ludzie! Będzie rozpalał ogniska w miejscach niedozwolonych, będzie zapewne usiłował nocować na drzewach, będzie całą rodzinę narażał na krępujące sytuacje… Przecież jak się zetknie z kulturą naszych robotników leśnych, na pewno kogoś pogryzie! I czym go karmić? A korzystanie z toalety? Będzie pewno latał w krzaki… Taki przecież nie wie co to trwała, wielofunkcyjna i zrównoważona gospodarka leśna!

– Ja też nie wiem – powiedział podleśniczy – Tym się akurat nie ma co przejmować. Myślę, że w całym nadleśnictwie nikt tego nie wie. Mamy już w kraju wielu takich radnych, lekarzy ginekologów, posła, a nawet celebrytów. Może i lasy dojrzały do zatrudnienia pierwszego w historii Murzyna…

– Pierwszego czarnego Murzyna – poprawił go smutno leśniczy i siorbnął kawę.