Pieśń na narady w Lasach Państwowych

Pieśń do uroczystego odśpiewywania na naradach gospodarczych w Lasach Państwowych i konferencjach o problematyce wiejskiej.
Melodia: ludowa, podniosła.
Słowa: skromny autor, zafascynowany TZW gospodarką leśną.

 

My wam pokażemy!

Gdzie przedtem chaszcze, płazowina,
Gdzie jeno próżny skowyt wilka,
Teraz się wszelka pnie drzewina!
Sadzim tysiące co chwil kilka!

Niech sczeźnie wszelki celebryta,
Co w nasze szprychy wsadza kij!
I Kinga Rusin – zła kobieta,
Najjadowitsza z wszystkich żmij!

I choćby Wajrak puszczał jad,
Stukrotnie gorszy niż jad kobry,
Sprawim by Wajrak jak pień padł,
Gdy go podgryzą chytre bobry!

Ach jakby pragnął obcy drwal,
Władzę obalić swą siekierą!
My mamy swoich siekier stal!
I mamy siekier od cholery!

W zrównoważeniu będziem trwać!
Wielofunkcyjnym na dodatek!
Kto nam przeciwko?! Gad i bladź!
Źle prowadzących się syny matek!

Durny jak ekolog

Romuś przybiegł do kancelarii wzburzony niczym niezbyt świętej pamięci cesarz Kaligula podczas pamiętnego  zamachu, który zakończył jego nikczemny żywot.

Stażysta wydawał z siebie okropne dźwięki, przewracał oczami i rwał włosy z głowy.

– Czego mordę piłujesz idioto?!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio, któremu akuratnie hemoroidy doskwierały ponad ludzką miarę- Że też Matka Ziemia nosi na sobie takich imbecyli!!!

– On mówi- spokojnie tłumaczył mowę Romusia podleśniczy- Że nasz wioskowy głupek, a zarazem ekolog, Henio Małanka, znowuż pod zlewnią mleka obraża Zasady Hodowli Lasu i postponuje TZW gospodarkę leśną.

– Ot i kolejny dureń- skwitował to leśniczy ponuro- Jakby mi było mało żony z Kaszub!

– Romuś mówi też, że Małanka rozpowiada po wsi, że byłeś na konferencji u Rydzyka- dodał podleśniczy.

– A to sukinsyn!- wściekł się leśniczy Zdzisio- Wiedziałem, że tylko opinię sobie spierdolę przez tę toruńską awanturę! Dalejże! Idziemy pod zlewnię nauczyć rozumu tego pasożyta!

Romuś przytomnie zauważył, że zasadniczo „pasożyt” jest synonimem słowa „ekolog”.

– Lepszym synonimem jest „menda społeczna”!- denerwował się leśniczy- Albo zwykły… I tu padły takie słowa wulgarne, że gdyby chrześcijaństwo było rzeczywiście podwaliną polskiej gospodarki leśnej, zawaliłaby się ona ze wstydu i rozpaczy nad degeneracją Służby Leśnej.

Pod zlewnią mleka doszło do ostrej wymiany zdań, a w zasadzie do ostrego przemówienia leśniczego Zdzisia, który wytknął Małance powierzchowną wiedzę przyrodniczą, niewiedzę, głupotę, brak zdecydowanej orientacji seksualnej i  najzwyklejsze skretynienie.

– I alimentów sukinsynu nie płacisz!- wrzasnął na koniec leśniczy

– Komuż płacić mam?!- wytrzeszczył oczy ekolog.

– Płacisz czy nie?!- dopytywał się leśniczy.

– No nie płacę żadnych!- denerwował się Małanka.

– Proszę!- zwrócił się do ludności wiejskiej leśniczy- Patrzcie! Po lesie chodzi, kwiatki wącha, mrówki szanuje, dzięcioły hołubi! Służbę leśną krytykuje, a alimentów drań nie płaci! Pan ekolog!

Ludność dowiedziawszy się o takim skandalu, zaczęła spluwać pogardliwie w stronę Małanki. Na nic zdały się jego tłumaczenia, że nie płaci, bo de facto nie ma na kogo płacić.

I tak zdyskredytowawszy całą polską myśl ekologiczną, leśniczy Zdzisio dał hasło do odwrotu. Wówczas Romuś, któremu cała ta intelektualna heca nie przypadła do gustu, postanowił zakończyć sprawę po swojemu i zdzielił Małankę kułakiem w łeb z taką siłą, że ów padł jak rażony gromem w okoliczne błoto, obnażając tym samym miałkość, powierzchowność i słabość nazistowsko-ekologicznej ideologii.

– A wy sukinsyny!- zwrócił się do ludności wiejskiej leśniczy- Jak chcecie kupować na zimę, zamiast drewna węgiel po 650 PLN za tonę, to dalej słuchajcie tego durnia! Smacznego!

Doktor inżynier naszych marzeń!

Konrad – dr inż. leśnych marzeń

Kto twardo w bitwie trwa upartej
Przeciw faszystom ekologom
Ten umie pokierować wiatrem
Machając ręką albo nogą.

Kto swych zarządzeń pilnie strzeże,
Kto naprzód wiedzie Służbę Leśną,
Ten się za bary z cieniem bierze,
Tego się będzie sławić pieśnią!

To Konrad Lasy w pochód śle!
Na konferencje jechać każe!
Konrad- jak biskup, Konrad- wódz!
Doktor inżynier leśnych marzeń!

Jest to swobodna przeróbka wiersza pana poety Krzysztofa Gruszczyńskiego, pierwotnie opowiadający o Stalinie (Stalin – inżynier naszych marzeń).

Niecny sabotaż TZW gospodarki leśnej

Kiedy leśniczy Zdzisio wraz ze współpracownikami (podleśniczym i stażystą Romusiem), pojawili się na działce, gdzie ZUL Bareja, biedził się nad trzebieżą i to późną, zdziwiła ich uniżoność, zazwyczaj tak hardych i pijanych robotników leśnych.

– Coś najebali- szeptem oznajmił podleśniczy- I to zdrowo, bo nawet wódą mniej śmierdzą niż zazwyczaj.

– Nie ma co tu się w ciuciubabki bawić!- zawołał leśniczy Zdzisio- Coście uczynili w moim lesie należącym de facto do Skarbu Państwa!? Hę?! Gadać łobuzy!

Brygadzista pokornie schylił się ku leśniczemu i nie patrząc mu w oczy odparł:

– Rozchodzi się wielmożny panie o to, że pomimo tego rysuneczku, co tośmy go oglądali przed przystąpieniem do robót leśnych…

– Znaczy się szkicu!- podpowiedział podleśniczy.

-…w rzeczy samej wasza wielmożność, śkicu. Wybacz mnie ciemnemu, wielmożny panie…

– Za dużo tej uniżoności!- wybuchnął leśniczy- Nie dam się na to nabrać! Gadaj zaraz coście odjebali!!!

– Ta roślina chroniona, co tam nie mielim jej rozjechać- powiedział brygadzista- To my ją właśnie rozjechalim. Świeć panie nad jej chlorofilem!- i tu przeżegnał się, co świadczyło, że z gatunku chronionego została zielona miazga.

– Przecież była ogrodzona taśmą dwukrotnie!!!- zawołał leśniczy- Wyznaczyłem strefę wokół w taki sposób, że tylko idiota by tam wjechał!

– Bo my mamy nowego na traktorze- tłumaczył się brygadzista- I on właśnie nie jest specjalnie mądry. I nie lubi poruszać się w lesie utartymi szlakami. Po prostu nie lubi schematów…- plątał się brygadzista.

– Nic mnie to nie obchodzi!- zawołał leśniczy- Na świętego byka z Memfis! Za godzinę wracamy i ma to cholerstwo rosnąć ku chwale Trwałej, Zrównoważonej i Wielofunkcyjnej gospodarki leśnej! Diabli was nadali, sabotażystów! I to w takich czasach, kiedy się różne Wajraki i Małanki po lesie szwendają, niuchając jeno, czy abyśmy właśnie takiego numeru nie wywinęli! 

Wolna sobota w lesie i poza nim

Leśniczy Zdzisio stękał i jęczał. Stażysta Romuś z podleśniczym ze współczuciem spoglądali na swego bezpośredniego przełożonego, którego cała postać przypomniała im wszystkich znanych męczenników, a zwłaszcza świętego Andrzeja Boboli, rozerwanego końmi czy świętego Eustachego, upieczonego w spiżowym wołu (wraz z rodziną i żoną).

– Diabli nadali ten Toruń!- zajęczał leśniczy- Więcej ja po żadnych wiejskich konferencjach nie będę włóczył się!

– Tak ciężko było nadążyć za przewodnimi myślami?- zapytał się podleśniczy- Czytalim w internecie! Czy dużo było o judeoekologicznych nazistach i wrażych brygadach zmotoryzowanych drwali?

Leśniczy Zdzisio machnął ręką:

– Diabli tam z tymi mądrościami ministerialnymi czy geniuszem derektorskim. Nachlalim się w autokarze wódki, a że do Torunia droga daleka, wypiliśmy cokolwiek za dużo- czknął leśniczy- Jeszcze mnie trzyma!

Stażysta Romuś zabulgotał i zazgrzytał zębami, pytając w ów chytry sposób, czy leśniczy widział z bliska Ojca Dyrektora.

– Jak miałem go zobaczyć, skoro leżałem nachlany w autokarze!- zdenerwował się leśniczy.

– Myślałem, żeście pili w drodze powrotnej- zdumiał się podleśniczy.

– Niestety z pieniędzy składkowych zakupiono tyle alkoholu, że nie zdążylibyśmy go wypić w drodze powrotnej- tłumaczył Zdzisio.

– Że cię ziemia jeszcze po sobie nosi!- zahuczała zza ścianą małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, a na dodatek żarliwa chrześcijanka- Jesteś zakałą rodu ludzkiego i całej gospodarki leśnej! Żeby być w Toruniu i nie zobaczyć Ojca Dyrektora! Będziesz smażył się za to w piekle! I za niektóre trzebieże późne też!

– Kopernika też nie widziałem, durna babo, a on chyba znaczniejszy!- odciął się leśniczy.

– Kopernik nie żyje- pewnie stwierdził podleśniczy.

Stażysta Romuś, ofiara gimnazjalnej edukacji, zapytał się kim był ów wspomniany przez nich Kopernik.

Kiedy usłyszał, że to nieżyjący astronom stracił zainteresowanie jego osobą, gdyż jak wyjaśnił za pomocą gulgotania, prawdziwy leśnik nie ma czasu na takie idiotyzmy jak gwiazdy i galaktyki.

– A nadleśniczy wam tak pozwolił chlać?- zapytał się podleśniczy- Odważny człowiek.

– A kto mi w wolną sobotę chlać zabroni?- ziewnął leśniczy- A ja z nieprzymuszonej i własnej woli, postanowiłem w sobotni, majowy dzień pojechać na konferencję. A to, że była ona praktycznie eucharystyczna, wybacz, ale to nie moja wina!

Największa głupota- niezapowiedziana kontrola!

Tego dnia inżynier nadzoru Mazgaj, wpadł z niezapowiedzianą kontrolą do leśniczówki Krużganki z taką werwą, jakby zamierzał dzięki tej kontroli dostąpić odkupienia grzechu pierworodnego.

– Proszę o okazanie kontrolki pułapek feromonowych na kornika drukarza- powiedział jadowicie, po inżyniersku.

Leśniczy Zdzisio z podleśniczym i stażystą Romusiem siedzieli niebywale zaskoczeni. Kubki z Najświętszą Kancelaryjną Kawą utknęły gdzieś w połowie drogi między blatem biurka, a gębami. Romuś usiłował przewrócić się z pleców na brzuch i stękał z wysiłku.

– Tu są- powiedział leśniczy Zdzisio wskazując na cmentarzysko papierów na biurku, gdzie pośród wszelkiego celulozowego bałaganu, leżały dostojnie wiadome kserokopie, nieco zalane fusami.

– Dlaczego one tak wyglądają?- zimno zapytał się inżynier- Dobrego leśniczego cechuje dbałość o dokumentację leśnictwa.

– Dobrego i owszem- ziewnął leśniczy Zdzisio- A ja mam prostatę, kamicę nerkową, podagra mnie męczy, o bólu zębów nie wspomnę, a jeszcze wczoraj miałem sraczkę. Nie mam warunków zdrowotnych żeby być dobrym leśniczym, więc jestem jaki jestem.

Mazgajowi mało monokl nie wypadł ze złości.

– Cóż to za idiotyzmy popisane?- zapytał nagle- Odkąd ilość odłowionych chrząszczy podajemy w cetnarach i kopach?! Hę!?

– To Romuś pisał- zmieszał się leśniczy i zaczerwienił- Prawdę powiedziawszy nie miałem czasu zajrzeć co on tam pisze.

– I co to za rysunki na służbowym druku najświętszego zarachowania!- zawołał oburzony inżynier nadzoru- Gołe baby?! 

W tym momencie Romuś, dla uratowania sytuacji, gwałtownym ruchem wyszarpał z ręki Mazgaja kontrolkę i wraził ją sobie w otwór gębowy, celem bezzwłocznej utylizacji.

Nie byłby jednak Mazgaj inżynierem z prawdziwego zdarzenia, gdyby raz uchwycony w chciwe pazury papier z rąk wypuścił, toteż oprócz kartki papieru, do przestronnej paszczy Romusia dostało się kilka palców inżynierskich.

– Aaaa!- wrzasnął inżynier nadzoru, kiedy zęby Romusia zacisnęły się na nieszczęsnych paluchach.

– Ale go ujebał!- złapał się za głowę podleśniczy- Romuś! Nie gryź!

– Odgryzł?!- dopytywał się leśniczy, tłukąc kablem po łbie stażystę, który najwyraźniej doznał szczękościsku.

– Ratunku!!!- wrzeszczał Mazgaj- Moje palce! Jak ja teraz będę notatki służbowe sporządzał!?

Koniec końców Romuś otworzył gębę i wypuścił z niewoli nieszczęsne paluchy inżyniera nadzoru. Te wyglądały marnie, bo zakrwawione i sine, stanowiły obraz nędzy i rozpaczy, nawiązując do największych tradycji TZW gospodarki leśnej.

– A apteczki nie mamy – uspokoił się leśniczy Zdzisio- Nadleśnictwo nie dało nowej, a w starej bandaże się przeterminowali, toteż musi się pan inżynier pofatygować do jakiego lekarza. Co do szczepienia przeciw wściekliźnie, to akurat bez strachu, bo jak szczepiliśmy Szarika, to akurat Romuś kręcił się obok, tośmy zaszczepili i jego. A następnym razem, niech zapowiada kontrole, bo sam widzi jakie jaja są z tych niezapowiedzianych.

Jak leśniczy Zdzisio Romusia ocalił

Tego ponurego dnia, do kancelarii leśnictwa Krużganki wtarabaniły się dwie przedstawicielki rodzaju żeńskiego, przy czy starsza bez żadnych zwyczajowych i zabobonnych wstępów, takich jak „dzień dobry” czy „witam”, wskazała oskarżycielsko palcem na stażystę Romusia i mocnym głosem oznajmiła:

– To on!!!

Stażysta Romuś, beztrosko żujący w kącie stary kabel od prodiża (łaskawie podarowany mu przez małżonkę leśniczego, rosłą i postawną Kaszubkę), zaprzestał swej mało pożytecznej czynności i zrobił minę, która mogła oznaczać tylko jedno: nic nie rozumiał.

– A ty babo, za przeproszeniem do obory wlazłaś?!- zapytał grzecznie leśniczy Zdzisio- I co to za pokazywanie palcami na stażystów?! Może to nie jest jeszcze człowiek, ale godność swoją ma!

Starsza nie dała się wytrącić z równowagi:

– Toż ten gałgan moją córkę w stan brzemienności odmiennej wprawił!

Podobna cisza jaka zapadła w kancelarii panuje jedynie w najdalszych i najciemniejszych kątach próżni kosmicznej.

– Niby jak?!- zapytał się po chwili leśniczy Zdzisio.

– Już wy leśnicy macie na to swoje chytre sposoby!- załkała matka Dorotki- Chuligani! Łobuzy! Niby to po lesie chodzą, a tylko o jednym! Już ja w „Gazecie Wyborczej” naczytała się jak wy całą Puszczę rżniecie! I ciągle wam mało!

– Rżniemy, ale odnawiamy!- zawołał leśniczy w gniewie.

– O to właśnie chodzi!- złapała się za głowę matka Dorotki- Właśnie o to odnowienie nieszczęsne, za które zapłacicie!

– Popatrz durna babo na stażystę Romusia- powiedział spokojnie leśniczy Zdzisio- I zastanów się, czy ten tu oto Romuś, żujący właśnie gumową okładzinę starego kabla, byłby zdolny do zadania się cieleśnie z twoją córką, która notabene nie jest w jego typie, albowiem oprócz zeza rozbieżnego, kartoflanego nosa i otyłości typu centralnego, posiada ręce sięgające do kolan, a na taki typ urody znajdują się amatorzy jedynie w miastach wojewódzkich!

– Romuś!- zwrócił się do stażysty- Znasz te oto tu baby, a przynajmniej tę ciężarną?

Romuś za pomocą gulgotania, dał do zrozumienia, że według niego obydwie są ciężarne. Samych zaś bab nie zna, nie widział, nigdy w lesie takich nie gonił, bo odkąd gonił pewne stare grzybiarki wie, że taka zabawa nie ma sensu: szybko się przewracają i wrzeszczą, zamiast chyżo uciekać.

– Sama widzisz ciemna babo- sapnął leśniczy Zdzisio- Że durnia możesz szukać w innej firmie, a nie w Lasach Państwowych. U nas idiotów się nie zatrudnia.

– Dorotka, powiedz jak było!- zawołała stara.

Dorotka chrząknęła i powiedział:

– Wyszedł z lasu i ten tego… i pozamiatane. Ja w ciąży – Dorotka wzruszyła ramionami.

– Pokaż który!- zażądała matka.

– Żaden- machnęła ręką Dorotka- Tamten miał śpicrutę w ręku!

– Mazgaj!- zawołał leśniczy Zdzisio- Ha! Ha! Ha! Niech szanowne panie jadą do nadleśnictwa w Garłaczach i rozpytają się o inżyniera nadzoru. To ani chybi on!

I kiedy baby już wyszły, leśniczy Zdzisio orzekł w zadumie:

– I patrzcie, zawsze góra naodpierdala, a my szaraki ze Służby Leśnej, jako ci na pierwszej linii frontu, zbieramy za nich cięgi. Jakbym nie był taki wygadany, to byśmy musieli stażystę za tego koczkodana wydać.