Czy chciałaby Pani leśnika?

– Nic mnie już w życiu nie zaskoczy! – ziewnął leśniczy Zdzisio, kiedy komputer obwieścił, że oto kolejny pasjans został przez niego ułożony w sposób brawurowy.

– Nigdy nic nie wiadomo – chytrze odparł podleśniczy – Są takie rzeczy o których nie śniło się nawet twórcom Instrukcji Ochrony Lasu czy nawet tym myślicielom, którzy wymyślili hasło „Trwała, Wielofunkcyjna i Zrównoważona gospodarka leśna”.

– A co by ciebie zaskoczyło? – zapytał leśniczy.

– Myślę, że największym zaskoczeniem dla podwładnego jest chwila, kiedy okazuje się, że jego przełożony grał w filmie przeznaczonym dla widzów powyżej osiemnastego roku życia! – wypalił podleśniczy.

Leśniczego Zdzisia zatkało. Stażystka Marysia, która scyzorykiem strugała w kącie jakieś patyki czujnie nastawiła uszu.

– Tobie już naprawdę we łbie się pomieszało!- sapnął leśniczy.

– Oglądałem pewien nieskromny film i wydaje mi się, że małą rólkę zagrał tam pewien leśniczy!

– Z naszego nadleśnictwa?! – wytrzeszczył oczy leśniczy Zdzisław.

– Ba! Z naszego obrębu! – obwieścił podleśniczy.

– Po czym go poznałeś? – zapytał podejrzliwie leśniczy.

– Po typowym dla wieloletniego pracownika sektora leśnego, zblazowanym sposobie traktowania pań. Nie chciał za groma zdjąć gumiaków.  No i pogubił się już podczas gry wstępnej, po czym pozwolił sobie odebrać inicjatywę przez takiego jednego Argentyńczyka…

– Skończmy z tym szkalowaniem Służby Leśnej – żachnął się leśniczy – Wszyscy wiemy, że ze względu na podpisane pismo o zakazie konkurencji, żaden leśnik nigdy nie zagrałby w produkcji pornograficznej!

– A to takie buty! – zawołała stażystka Marysia.

– Myślę, że lepiej dla Twojego zdrowia psychicznego byłoby gdybyś co tydzień oglądał „Las bliżej nas” – kontynuował leśniczy – Uczyłbyś się przynajmniej jak szarmancko traktować panie w lesie!

– Eee tam, bzdury!- machnęła scyzorykiem stażystka – Kobiety właśnie wolą takich nieokrzesanych w gumiakach!

Wszyscy jesteśmy dzięciołami

hakespettLeśniczy Zdzisio stał przed nadleśniczym i starał się, aby kompetencja biła mu z twarzy. Nadleśniczy był wyraźnie niezadowolony:

– Pan masz za mało dzięciołów w lesie!- wołał – O tu w tych badaniach wyszło! Szukali ornitolodzy i wszędzie mnóstwo znaleźli, a u pana, kuźwa jego mać, raptem dwa i to jakieś kuźwa zwykłe! Leśniczy w leśnictwie Mazgaje ma takie dzięcioły, że powinno być panu wstyd, że taki młody człowiek, a już ma lepsze dzięcioły niż pan! Po co ja panu zwiększałem dodatek funkcyjny?! Pan wie ilu ludzi czeka na pańskie stanowisko?! Derektor na naradzie nadleśniczych jasno powiedział, że liczba dzięciołów w lesie ma przekraczać 2,37 dzięcioła na dziesięć hektarów! Ma pan jeden dzień na napisanie wyjaśnienia w tej sprawie!

– Ależ panie nadleśniczy, jak liczyli te dzięcioły, to akurat leżałem chory – tłumaczył się leśniczy – Nie zdążyłem wódki na czas postawić i policzyli u mnie za mało!

– Dobry leśniczy wie, że zawsze może się zdarzyć chwila, że trzeba będzie komuś postawić wódkę! Zawsze! Przez te pańskie cholerne dzięcioły, nasze nadleśnictwo może być wyczytane na naradzie nadleśniczych! Przez DEREKTORA! Pan wie co oznacza WYCZYTANE?! PRZEZ DEREKTORA?! Ja się mam ze wstydu przez pana zapaść pod ziemię podczas narady? Przez pana panie leśniczy!? Przez pańską niekompetencję! Skończyłem!

– Ja pier…lę – złapał się za głowę leśniczy po wyjściu z gabinetu nadleśniczego. Oczami wyobraźni widział siebie, podleśniczego, stażystkę Marysię i wszystkich pracowników ZUL-a, widzialnych i niewidzialnych (zarejestrowanych i nie zarejestrowanych), jak zganiają wszystkie dzięcioły z całej okolicy, żeby uzyskać prawidłowy wskaźnik zadzięciolenia lasu.

Po przyjeździe do kancelarii zaczął jednak najpierw pisać wyjaśnienie:

„ W związku z niską liczbą dzięciołów zinwentaryzowanych podczas akcji liczenia dzięciołów, wyjaśniam co następuje:

– na terenie leśnictwa Krużganki dzięcioły osiedlają się niechętnie, a to ze względu na znakomity stan sanitarny lasu. Wolą lecieć do sąsiedniego leśnictwa Mazgaje, gdzie występuje masa robactwa, a zwłaszcza szkodliwych owadów leśnych.

– dzięcioły na terenie leśnictwa Krużganki są bardziej skryte i nieufne niż na innych leśnictwach, ponieważ występuje tu więcej kun i łasic, które odżywiają się dzięciołami.

– na terenie leśnictwa Krużganki skład gatunkowy lasu, uniemożliwia wykuwanie przez dzięcioły dziupli, ponieważ w rosnących tu przeważnie dębach dzięcioły kują dziuple niechętnie (należałoby rozważyć kucie sztucznych dziupli, celem podniesienia liczby gniazdujących dzięciołów).

Celem podniesienia liczby dzięciołów w lesie, proponuję również zmianę metodyki liczenia pogłowia dzięciołów w przyszłości.

Podpisano leśniczy Zdzisław magister inżynier”.

Pewna płonąca stodoła…

To jedna z takich historyjek, dzięki którym niektóre babki po wsiach wierzą w Pana Boga.

Dawno temu, ale nie tak znowuż dawno, żeby tego nie pamiętać, żył sobie pewien nadleśniczy. Macie rację czytelnicy, ten nadleśniczy był drań. Wprawdzie nie należy wszystkich nadleśniczych wkładać do jednego wora z draniami i łobuzami, ale nie oszukujmy się siostry i bracia – ten akurat był łotrem i huncwotem, a na dodatek siadał w pierwszej ławce w kościele ( zgadzam się! Nie z takich miejsc zabierano prosto do Piekła! Wspomnijmy Nerona i Kaligulę!).

Temu nadleśniczemu niczego nie brakowało. Może nieco spokoju w miejscu pracy, ponieważ nieopatrznie zatrudnił w biurze pewną bliską sobie osobę, która potem całymi dniami suszyła mu głowę za różne tam niedociągnięcia personalne. Poza tym niczego.

Starczało mu od pierwszego do pierwszego? Ano starczało. Głodował? Gdzieżby! Już mu tam firma nie dała głodować! Mało to posiłków regeneracyjnych wydaje się w nadleśnictwie? No nie. Wrąbie się kapuśniaku z wkładką mięsną i świat na różowo widzi! Toteż nasz nadleśniczy nie głodował.

No ale jakże to by wyglądało, żeby pilnować takiego majątku i nic z tego nie mieć? Kusiło człowieka żeby uszczknąć, no kusiło (normalnego nie kusi, ale mówimy o łachudrze)…

To i uszczknął. Oczywiście nie wziął fury i nie pojechał do lasu, bo jak by to wyglądało, żeby nadleśniczy sam furą jechał po drzewo, ale dzięki sznureczkom za jakie pociągał w swojej firmie, udało mu się nagromadzić niemały zapas desek, krokwi, bali w pewnej stodółce na skraju lasu. Taki kapitalik początkowy…

Tajemnica stodółki na skraju lasu była powszechnie znaną tajemnicą, bo w tamtych czasach ludzie i bez „Faktu” radzili sobie w wszechwiedzą o bliźnich. Stodółka zaś stała jak wyrzut sumienia na ciele lokalnej społeczności. Jak wrzód. Wypełniona dobrem pochodzącym z lasu, o którym wówczas jeszcze nikt nie miał pojęcia, że jest trwały, wielofunkcyjny i zrównoważony.

Aż przyszedł ów dzień sprawiedliwości.

Podczas burzy piorun trzasnął w stodółkę. Ta wypełniona drewnianym i dobrze wysuszonym wkładem (znał się nadleśniczy na suszeniu drewna), spaliła się szybko i doszczętnie. Kradzione nie utuczyło pana nadleśniczego. Mało tego! Miał niemało kłopotów z właścicielem stodółki, który domagał się odszkodowania, za użytkowanie jej niezgodnie z przeznaczeniem (gdzież chrześcijanie, stodoły do paserstwa używać?!). Odetchnęła lokalna społeczność! Jest sprawiedliwość na świecie! Niektórzy podejrzewali Opatrzność, ale czy chciałoby się Panu Bogu zajmować tarcicą? Wprawdzie kradzioną, ale zawsze to tylko deski… Mało to wojen i głodu na świecie?

Las familijny

– Z czegóż tak chichoczecie oboje? – zapytał leśniczy Zdzisio podleśniczego i stażystkę, którzy pokazywali sobie coś palcami na ekranie komputera. Był trochę na nich zły, ponieważ odegnali go rano od Stanowiska Leśniczego, pod pretekstem sprawdzenia poczty. I to w trakcie karkołomnego pasjansa!

– Oglądamy filmik o dziesięciu największych idiotach jakich ziemia nosiła! – zanosząc się śmiechem odparł podleśniczy.

– To już nic lepszego nie ma Derekcja do roboty jak wysyłać filmiki o swoich Nacz…( w tym momencie leśniczy Zdzisio potężnie ugryzł się w język). Stażystka Marysia, której można było sporo zarzucić, ale nie brak inteligencji, machnęła ręką i powiedziała:

– Mój Wuj Naczelnik ma sporo dystansu do swojej osoby i stanowiska jakie piastuje. Na początku kiedy mu opowiadałam co sądzi leśny lud roboczy o tych z Derekcji, przecierał oczy ze zdumienia i chciał dzwonić do nadleśniczego, ale dałam mu do zrozumienia, że jak będzie wydzwaniał z każdą bzdurą, to nigdy nie dowie się nic ciekawego.

– Nie dociągnę do emerytury, prawda?- leśniczy Zdzisio wbił oczy w stażystkę – Prawda, mała żmijo, na własnej piersi wyhodowana?!

– Dajmy spokój z tymi oskarżeniami! – machnęła ręką stażystka – Jesteśmy przecież jedną wielką leśną rodziną!

– Rodzina. Jak na weselu! Tylko my jesteśmy tymi ze strony panny młodej! – powiedział leśniczy i siorbnął solidny łyk kawy- A ci z Derekcji siedzą pod ścianą i mają miny jakby im rosół śmierdział. Taka to rodzina.

Każdemu taki raj, jaki sobie wymarzył!

Leśniczy Zdzisio śnił, że trafił do Nieba. Niebo było dokładnie takie jakie sobie leśniczy wymarzył: jak okiem sięgnąć nie rosło tam żadne drzewo, łagodne pagórki porośnięte były zieloną i soczystą trawą. Wśród traw wiły się, a jakże kręte strumyki, w których z miłym dla ucha szmerem płynęły sobie a to spirytus, a to coś do popicia.

Żadnych jeleni, kun, łasic, a nawet borsuków.

Personel  tej rajskiej krainy, składał się ze schludnej i cywilnej obsługi (żadnych skrzydeł czy aureoli), która niosąc lektykę leśniczego, zabawiała go rozmową o trwałym, zrównoważonym i wielofunkcyjnym zbawieniu.

Koniec końców dotarli do pewnego miejsca, gdzie pośrodku łąki, stał ogromny kocioł wypełniony bulgoczącą smołą, w którym tkwił Derektor Regionalny, kilku Naczelników i nadleśniczy. Na głowach mieli wszyscy czapki do zimowego munduru terenowego, bardzo ciasno zawiązane pod szyją. Na usmolone oblicza, ściekały grube strużki potu. Wszyscy oni jęczeli i prosili zmiłowania, szczerze żałując za wszystkie przewiny, które udało im się popełnić, podczas piastowania swoich funkcji.

– Jest dokładnie tak jak sobie wymarzyłem! – ucieszył się leśniczy Zdzisio – Czym palicie pod kotłem?

– Oczywiście co jakiś czas podkładamy mokrą osikę, żeby dym gryzł ich w oczy! – powiedział jeden z niosących lektykę.

– Brawo! – zawołał leśniczy, ale zaraz też zaniepokoił się nieco – Ale zaraz, zaraz! Gdzie jest główna księgowa? Miała smażyć się z nimi pospołu!

– Panie leśniczy, mieliśmy ciężki orzech do zgryzienia – westchnął ów, który mówił o podkładaniu mokrej osiki pod kocioł – Życzył pan sobie, aby umieścić główną księgową w kotle, a jednocześnie miał pan życzenie, aby w pańskim Niebie, nie było ani jednej baby, co wydało nam się rozsądniejsze…

– Bardzo dobrze – zgodził się leśniczy – Wystarczyłaby jedna, żeby wszystko popsuć! Panowie! Prawdziwy raj! Żadnej gospodarki leśnej, żadnych bab, żadnych obowiązków!

W tym momencie leśniczy Zdzisio się obudził. Narada gospodarcza trwała w najlepsze, zaś zastępca niezwykle gorączkowo i łamiącym się ze zdenerwowania głosem, straszył zwolnieniami za lekceważący stosunek do obowiązków służbowych. Leśniczy Zdzisio stwierdził w myślach, że w kotle jest wystarczająco dużo miejsca i dla niego…

 

Autonomia to „wreditielstwo” (szkodnictwo)!

– Wysyłamy was wszystkich na szkolenie! – powiedział nadleśniczy unosząc palec wskazujący prawej ręki ku górze. Grupka leśniczych, zebranych w świetlicy nadleśnictwa za pomocą chytrej łapanki (pierwszych pięciu będących w zasięgu operatora sieci komórkowej), odetchnęła z ulgą, bowiem do tej pory sądzili, że ich wezwanie ma związek z zapowiedzianymi redukcjami dodatku funkcyjnego i rozjazdów.

– Kurs odbędzie się w ośrodku Jeżynówka i potrwa pięć dni roboczych – kontynuował nadleśniczy i kiedy już zobaczył, że na twarzach leśników zaczyna budzić się radość, zadał im dość nieoczekiwany cios – I ja pojadę z panami!

Radość na obliczach zgasła natychmiast.

– Jadę tam dlatego, ponieważ nasza nieoceniona Derekcja, wymyśliła coś zupełnie nowego, bowiem temat kursu brzmi „Zarządzanie sobą w czasie”, a ja jako przełożony muszę wiedzieć, czy nie montuje mi się tam w Jeżynówce jakiej piątej kolumny.

– Dobry leśniczy jest jak nowoczesny samochód – przemawiał dalej nadleśniczy – Ma ABS, ESP, ASR, a zatem wszystko to, żeby nie popadł w jakieś kłopoty na drodze życiowej czy zawodowej. Ma też czujniki cofania, a nawet system samodzielnego parkowania, ale przede wszystkim ma kierownicę, którą ktoś musi sterować. Świat idzie do przodu rzecz jasna i obecnie zaczynają produkować samochody autonomiczne, które będą same jeździły zabierając kierowcom przyjemność jazdy, ale któżby chciał mieć taki samochód, który sam jeździ? Kto? Panie leśniczy Zdzisławie chciałby pan?

– To zależy – odpowiedział leśniczy Zdzisio – Jaka to wygoda by była, kiedy nie trzeba byłoby baby prosić żeby przyjechała po pijaństwie do sąsiedniej leśniczówki!

Nadleśniczemu nie spodobała się ta odpowiedź.

– A ja nie chciałbym mieć autonomicznego samochodu. Samochód taki, potrafiący zarządzać sam sobą, stałby zbyt samodzielny, zacząłby analizować i podejmowałby decyzje bez udziału kierowcy! Czym to się może skończyć? Tylko i wyłącznie rowem i manowcami! Dopóki mam realny wpływ na kierownicę, wiem że sprawy idą w dobrym, przeze mnie wytyczonym kierunku! 

Pamiętajcie też panowie leśniczowie, że każdy samochód, nawet najbardziej autonomiczny i wyszkolony, należy od czasu do czasu co?

– Umyć! – odpowiedział leśniczy Zdzisio.

– Dupa tam umyć!  – zdenerwował się nadleśniczy – ZATANKOWAĆ! A kto tankuje?

– Pan panie nadleśniczy! – chórem odpowiedzieli leśniczowie i mieli to naprawdę na myśli.

– I nigdy o tym nie zapominajcie! Nawet w chwilach największej autonomii!!!

autA to ustrojstwo nawet kierownicy nie posiada. Nie sprawdzi się zatem w trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej!

Skąd u diabła Bułhakow wiedział o Lasach Państwowych?

„Mistrza i Małgorzatę” czytuję regularnie. Po to by nauczyć się jej na pamięć, bo co i rusz znajdzie się tam jakiś smakowity, życiowy kawałek, który przydaje się w jakiejś życiowej sytuacji. Jak choćby ten, gdzie Behemot nalewa alkohol Małgorzacie:

„[…] – Noblesse oblige – zauważył kocur i nalał Małgorzacie do  smukłego kieliszka jakiegoś przejrzystego płynu.

– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.

Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle.

– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czyż ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus![…]”

Spróbujcie po czymś takim nalać kobiecie ordynarnej czyściochy czy samogonu! Nie wypada!

Kiedy dwa dni temu czytałem książkę znowu, wpadł mi w oko fragment, kiedy Woland wraz ze świtą, prowadzą rozkoszną rozmowę ze Stiopą Lichodiejewem, dyrektorem teatru Varietes. Pomyślałem sobie: „Na franka szwajcarskiego i wszystkich  świętych z rodziny Ledóchowskich! Zdaje się, że to chyba o naszych Derektorach Lasopaństwowych napisane! Skądże rosyjski pisarz i to w latach trzydziestych, wiedział w jakim kierunku pójdzie ewolucja aparatu władzy w mojej firmie? Toż jakbym czytał o tych wszystkich Naczelnikach i Derektorach! Nie dość, że geniusz to i prorok!”

A było to tak:

„[…] – Oni, oni! – koźlim głosem zabeczał długi kraciasty, używając w stosunku do Stiopy liczby mnogiej – W ogóle oni w ostatnim czasie paskudnie się świnią. Piją, wykorzystując swoje stanowisko śpią z kobietami, ni cholery nie robią, zresztą nie mogą nic zrobić, bo nie mają zielonego pojęcia o tym , czym się zajmują! Mydlą tylko oczy zwierzchnikom!

– Służbowym autem rozjeżdża bez skrupułów! – naskarżył zagryzając grzybkiem kot.

Stiopa już prawie zupełnie osunął się na podłogę i słabnącą dłonią drapał futrynę, kiedy stał się świadkiem jeszcze jednego, czwartego już nadprzyrodzonego zjawiska we własnym mieszkaniu – wprost z trema, z tafli lustra wszedł do pokoju mały, o nieprawdopodobnie szerokich barach osobnik z melonikiem na głowie. Z ust sterczał mu kieł zniekształcający jego i tak niezwyczajnie szpetną fizys. W dodatku był płomiennie rudy.

– Ja – włączył się do rozmowy nowo przybyły – w ogóle nie rozumiem, jak to się stało, że on został dyrektorem – rudy mówił coraz bardziej nosowych głosem. – Z niego przecież taki dyrektor, jak ze mnie arcybiskup.[…]”

bułhakowMoże i niepozorny był Michaił Afanasjewicz Bułhakow, ale łeb miał!

 

Kuchnia fundamentem każdej rodziny!

Leśniczego Zdzisia przywitał w progu domu niepokojący zapach.

– Cóżeś tam oglądała nieszczęsna? – zawołał swym donośnym, acz zrównoważonym jeszcze głosem do małżonki – Magdę Gessler, tego włóczykija Makłowicza, a może nie daj Boże Ewę Wachowicz?

Z kuchni wyjrzała zapytana, rosła zresztą i postawna Kaszubka. Wyjrzał również Szarik, bezduszne bydlę, mieszaniec charta z wyżłem ( i jak twierdził podleśniczy z terierem lub posokowcem), który wyszczerzył kły i błysnął nienawistnie  ślepiami.

– Otóż i koalicja! – zawołał leśniczy – I cóż tam nagotowaliście wespół?

Małżonka wyglądała na nieco usmoloną.

– Możesz wejść – powiedziała do leśniczego – Tylko Szarika przywiążę do radiatora!

– Tyle razy powtarzałem, że w polskim domu, w polskiej leśniczówce używamy słowa „karolyfer!” Posługujemy się poprawną polszczyzną! Wymaga od nas tego dbałość o trwałą, wielofunkcyjną i tak dalej gospodarkę leśną!

– Używaj se jej do woli magistrze inżynierze leśnictwa. Znalazł się lingwista i semiotyk! Nagrać ciebie kiedy jak w piecu rozpalasz! Ile tam słów leci od których profesor Bralczyk dostałby zapaści!

Kiedy Szarik został już przywiązany do żeliwnego grzejnika w kącie kuchni, kiedy leśniczy zajął już poczesne miejsce przy stole, małżonka postawiła przed nim talerz z podejrzanie parującą substancją.

– Cóż to? – zdziwił się leśniczy

– Pasta „aldente” – odparła małżonka – Będziesz jadł czy mam odwiązać Szarika?

– A gdzie mięso? – zapytał rozczarowany leśniczy.

– To danie z Włoch. Bez mięsa.

– A Szarik próbował? – zapytał niepewnie.

– Próbował powąchać, ale coś mu tam nie pasowało – odpowiedziała małżonka.

– Nie jestem głodny – odsunął talerz leśniczy Zdzisio – Chcesz mnie otruć.

– Rozważałam ten pomysł wielokrotnie, ale względy ekonomiczne przeważyły. Dopóki za szwendanie się po lesie i robienie wody z mózgu robotnikom leśnym otrzymujesz regularną pensję, nie zamierzamy się ciebie pozbyć. Prawda Szarik?

Szarik łypnął swoimi nienawistnymi  ślepiami i było widać,  że zupełnie nie zgadza się z małżonką leśniczego.

Leśniczy Zdzisio zaś pomyślał o zakupie reprodukcji obrazu Matejki „Hassan topi niewierną żonę”. Ot tak, żeby wisiała w jakimś widocznym miejscu jako memento.

hassanTak pan Hassan pozbywał się kłopotów (i to cudzymi rękami).

Kopernik na pewno nie był leśnikiem!

copernicusPodleśniczy wyglądał rano zupełnie kiepsko.

– Coś tam robił wieczorem?- zagadnął zatroskany leśniczy Zdzisio – Popiłeś?

– Gdzieżby! – machnął ręką podleśniczy – Czytałem cały wieczór!

– Musiała być to zatem arcyciekawa lektura – powiedział z podziwem leśniczy.

– O obrotach ciał niebieskich – odparł podleśniczy – Mikołaja Kopernika.

W kancelarii zapadła krępująca cisza.

– I co? – zapytał leśniczy.

– No i nic. Okazało się, że łaciny naprawdę nie rozumiem a myślałem, że znam ją dość dobrze. Takie drzewa na ten przykład! Potrafię nazwać po łacinie prawie wszystkie! Albo nazwy zwierząt! Sypię łacinami jak z rękawa. I teraz okazuje się, że godziny nauki, jakie poświęciłem na nauczenie się tego wszystkiego, to czas zupełnie zmarnotrawiony. Nie zrozumiałem z książki Kopernika ni słowa!

– Być może słownictwo było tam nazbyt  fachowe. Bądź, co bądź astronomia to nie hodowanie lasu – stwierdził leśniczy.

– Za bardzo to oderwane od rzeczywistości – zgodził się podleśniczy.

– Mógłbyś na przyszłość czytywać pożyteczniejsze lektury – poradził mu leśniczy Zdzisio – Jeśli już musisz czytać oczywiście. Mamy przecież całą szafkę tych małych książeczek z cyklu „Biblioteczka leśniczego”.

– Już nazwa wskazuje do kogo adresowane jest to wydawnictwo – żachnął  się podleśniczy – Poza tym nie znam nikogo kto by to czytał.

– Lepsze to niż czytanie książki w języku, którego się nie zna – zauważył leśniczy.

– Akurat w tym przypadku nie jest to oczywiste. Czytałeś coś kiedyś z tego?

– Tam są za małe literki, a u mnie ze wzrokiem już nietęgo – tłumaczył się leśniczy – Nie będę ja oczu marnował na jakieś bałwaństwa…

Tę pożyteczną pogawędkę przerwała stażystka Marysia, która wpadła do kancelarii jak bomba.

– Jest!!! Znalazłam!!! Węch mnie nie mylił! Mamy bimbrownię w lesie!

– K… mać! – złapał się za głowę leśniczy – A mówiłem ci, żebyś nie łaziła po drzewostanach wyłączonych z produkcji!

– Jakie tam wyłączone z produkcji!- wołała radośnie stażystka – Produkcja idzie całą parą!!! Jak pięknie pachnie tam bragą*!

– C’est la vie*! – roześmiał się podleśniczy.

– Daj już spokój sobie z tą łaciną, dobrze?! – upomniał podleśniczego leśniczy Zdzisio i zwrócił się do stażystki:

– Nawet Wuj Naczelnik ma o tym nie wiedzieć, zrozumiano?!

– Przysięgam! – uroczyście powiedziała stażystka Marysia i miała tak szczery wyraz oczu, że od razu było wiadomo, że wygadałaby się tylko wówczas, kiedy miałaby z tego wyraźne korzyści.

* braga – zacier (przyp. tłum.)

*(franc.) takie jest życie!

Ciężko być starym i mimo wszystko nic nie rozumieć

002Czemu biskupom i arcybiskupom przeszkadza in vitro?  Jeden czort  wie. A może i on siedzi w piekle (czekając na co poniektórych z nich), drapie się po czarnym szatańskim łbie i nic nie rozumie.

Rozbijanie atomów też jest wbrew boskiemu porządkowi. Nie po to trudził się Ojciec Niebieski sześć dni, układał porządek światowy, nie po to tworzył protony, neutrony i inne elektrony, żeby mu ludzie je potem podstępnie rozbijali. Atomy mają ustalony przez Stwórcę porządek i  ich destrukcja, to walka z tym porządkiem. Jakoś żaden z biskupów nie ogłasza z ambony, że który poseł będzie głosował za elektrownią atomową, nie dostanie w kościele komunii, Bóg się go wyrzeknie, a jego podła, czarna dusza powędruje prosto do Piekła (wprawdzie po śmierci dopiero, ale zawsze). U Ruskich większość prądu pochodzi z ichnich elektrowni atomowych, a rząd dusz sprawuje tam Cerkiew Prawosławna, jeszcze bardziej ortodoksyjna i konserwatywna niż Kościół Rzymsko-katolicki. Nie słyszałem, żeby jakiś tam metropolita rzucał klątwy na elektrownie, które rujnują porządek boski. A zatem rażący brak konsekwencji.

A kiedy grzeszne bomby  atomowe wybuchły nad Japonią, to chrześcijanie całego świata cieszyli się, że dzięki nim koniec wojny nastąpił (a żeby jeszcze tak rzucili parę na bolszewików, to dopiero by było radośnie!).

Najbardziej dziwi fakt, że przeciwko in vitro występują biskupi, którzy troskę o przyrost naturalny Polaków, poświęcili dla własnej kariery. Psy ogrodnika. Sami nie mogą mieć dzieci (oficjalnie) to innym też nie dadzą.

Kiedy się słucha tych wszystkich zgorzkniałych starców, człowiek cieplej myśli o eutanazji.

Może gdyby jeden z drugim miał wnuki (nawet z in vitro, a co!) ich starość nie byłaby tak smętna, ponura i bez żadnej nadziei.