Taksatora wierzchem dają

Jechał raz taksator na koniu cisawym. 

Sam nie wiedząc po co, wjechał między trawy. 

A tam w owych trawach, tam na koniczynie, 

Leżał młody leśnik. Leżał na dziewczynie. 

Przynajmniej od razu tak mu się zdawało 

-Taksator myślący był raczej pomału. 

Nie swawolił leśnik, ani też dziewczyna, 

Leżał tam wikary. Jako konkubina. 

A tam nieopodal, gdzie rosła dziewanna, 

Leżały biskupie: biret i sutanna. 

Taksator ciekawski, podjechał zbyt blisko. 

Złapan. Wysmarowan. Wazeliną śliską. 

Nie krzyczał o pomoc. Już za późno było. 

Zresztą tak po prawdzie: co mu tam szkodziło? 

Było już po wszystkiem. Jeszcze pełen grozy, 

A biskup banknotem wytarł sprawnie ślozy. 

Rzekł też na odjezdne pamiętnymi słowy: 

“Chcesz se potaksować, przyjedź do Dąbrowy!” 

Powrót Mazgaja. Idzie nowe?

Mazgaj siedział w nadleśnictwie, upchnięty w kantorku za działem technicznym, poniewierany przez baby biurowe i wyszydzany przez terenową służbę leśną. 

‘’Niedługo waszego szydzenia!’’- myślał nienawistnie, patrząc jak księgowość zapycha kałduny sernikiem i kawą- ‘’Będzie wam tu ciasno, przybłędy!’’. 

Rozpierała go chęć czyszczenia złogów i wypalania rozpalonym żelazem. Za wszystkie lata hańby, jakich zaznał ze strony wszystkich tych durniów, którzy zapominają, że leśne koło fortuny, toczy się nieubłaganie i w rytm wyborów, które można wygrać, ale i można przerżnąć z kretesem. 

Albowiem Mazgaj zapisał się jakiś czas temu do opozycji, gdyż nie było widoków, że wuj biskup za podglądanie ministrantów przy przebieraniu się w komże, miałby wrócić z zesłania przed śmiercią tego lewaka, argentyńskiego komunisty, zwolennika związków o charakterze szeroko pojętego konkubinatu. 

Teraz po wyborach z mściwą satysfakcją obserwował nerwową atmosferę panującą w biurze. Część bab miała nadzieję, że Naczelnik Państwa nie odda tak po prostu władzy, że będzie jakaś reasumpcja wyborów i żadne wspaniałe zdobycze ostatnich ośmiu lat nie przepadną w pomroce leśnych dziejów. 

-Te, Mazgaj! – wrzasnęła ze swojego gabinetu Główna Księgowa – Gdzieś tu jest przeciąg! Zrób coś z tym durniu, bo się zaziębię! 

-Nie zdechniesz od tego, stara jędzo! Zresztą nie zamykaj okna, bo sama przez nie będziesz fruwała, jak tylko nowy nadleśniczy się tu pojawi! – wyrwało się Mazgajowi. 

W księgowość zapadła martwa cisza. Baby przestały żuć i siorbać. Patrzyły na siebie bezmyślnie acz trwożnie. Główna Księgowa zakrztusiła się i rozkaszlała straszliwie. 

-Co?! Ja ciebie w proch! Ty zero! Ty zapchajdziuro kantorkowa! – zaczęła wściekle- Gadzie ty! Swołocz!  Nu ja ciebia bladź… 

-Nie drzyj tak mordy, bo tu oto nowe idzie! – wrzasnął Mazgaj, a po jego pewnej siebie postawie rozpoznano w mig, że wprawdzie idzie oto nowe, ale w całkiem znanej, starej postaci i że stare-nowe jeńców brać nie będzie. 

Główna Księgowa ucichła. Zrozumiała, że jej czas powoli dobiega końca i że serniki i kawę przyjdzie spożywać kto inny.