Czy Niemcy są potrzebni na świecie?

Tego dnia poranna dyskusja w kancelarii przybrała niebezpieczny kierunek:

– Wszystkie narody świata się do czegoś przydają – powiedział leśniczy Zdzisio – Tacy Francuzi na przykład wymyślili gilotynę, która ma wiele praktycznych zastosowań, chociażby w biurze.

– Wymyślili też szambo – podchwycił podleśniczy – Które ma wiele praktycznych zastosowań. Chociażby w biurze.

– Włosi to niezrównana kuchnia – ciągnął dalej leśniczy – Nawet Szarik lubi pizzę. Wymyślili też Pierdolino.

– Chyba Pendolino – zapytała stażystka Marysia.

– Być może – zgodził się leśniczy – My Polacy wymyśliliśmy niezrównaną acz zrównoważoną, wielofunkcyjną i tam takie rzeczy gospodarkę leśną, co stawia nas w pierwszym rzędzie wśród narodów świata, bo nawet w Ameryce nie ma takiej gospodarki.  A propos Amerykanów to oni dali światu Elvisa Presleya i  to jest ich wkład w światowe dziedzictwo.

– I bombę atomową, nie zapominajmy o niej! – dodał podleśniczy podnosząc do góry palec wskazujący.

– I ajfony!- powiedziała stażystka Marysia głaszcząc wyświetlacz swojego smarkfona – To zdaje się najlepszy ich wynalazek! Wiekopomny!

– To się jeszcze zobaczy – spokojnie odparł leśniczy – Gramofony też były niegdyś popularne.

– Murzyni zaś wymyślili rozmaite rodzaje muzyki! – powiedziała stażystka po chwili namysłu.

– Murzyni zdaje się nie są narodem – podrapał się w głowę leśniczy.

– Jak to?- zdziwiła się stażystka – Skoro my Polacy jesteśmy, to dlaczego oni nie mogą być?

Na tak postawione pytanie, nie udawało się znaleźć leśniczemu przez dłuższy czas ani sensownej, ani tym bardziej logicznej odpowiedzi. Każdy argument wydawał mu się nie dość dobry by przekonać stażystkę Marysię, zwłaszcza że od rana wydawała się być pod wpływem jakiś substancji.

– Chciałbym jednak wrócić do głównej mojej myśli – powiedział w końcu po dłuższej chwili milczenia – Wszystkie narody świata są do czegoś potrzebne i przydają się generalnie, natomiast cały poranek zachodziłem w głowę, do czegóż u licha przydają się Niemcy?

Stażystka chciała szybko coś odpowiedzieć, zwłaszcza że jej Wuj Naczelnik nazywał się Niemczyk, ale tylko otworzyła usta i wszystko co miała do powiedzenia na temat sąsiadów zza Odry umarło zanim się narodziło.

Podleśniczy też myślał. Nawet miał kilka pomysłów, ale za bardzo wiązały się z II Wojną Światową i mogły się okazać za bardzo ekstrawaganckie.

Zapadała cisza.

– A tablice Schwappacha? Te do określania zasobności i przyrostu drzewostanów? Ten Schwappach zdaje się był Niemcem?– zapytał nagle podleśniczy.

– Owe tablice to kolejny dowód na to, że nie ma w zasadzie żadnej istotnej rzeczy, dzięki której można pomyśleć, że Niemcy do czegoś są potrzebni – powiedział leśniczy Zdzisio i miał to naprawdę na myśli.

tabliceI na co to i komu to potrzebne?

Kiedy się nowoczesność z ortodoksją ściera

– Takie upały, a my w filcakach – narzekała stażystka Marysia – Po innych leśnictwach noszą rozmaite obuwie, najwyższej jakości zresztą, a ja, tak po prawdzie, wstydzę się suszyć onuce na balkonie. Powinniśmy nosić coś bardziej nowoczesnego.

Leśniczy Zdzisio zatrząsł się z najświętszego oburzenia:

– Bóg cię chyba opuścił nieszczęsne dziewczę! Buty filcowe na nogach to uświęcona latami tradycja! Prawdziwy leśnik, prawdziwy do szpiku kości, nigdy nie założy innych butów do lasu! Prawdziwy leśnik nie jest francuskim pieskiem, który skomle gdzieś tam po zagajnikach i nosi swe filcaki z dumą!

– Ale jak pan panie leśniczy jedzie do nadleśnictwa to zmienia te święte buty!- oponowała stażystka.

– A jak chcesz to se noś co ci się żywnie podoba! – obraził się leśniczy – Nawet i sandały! I niech cię żmija ukąsi i zobaczymy jaka jesteś mądra i nowoczesna! Palcem nie kiwnę żeby ci jad wyssać!

– A kto palcem jad wysysa? – zapytał zadziwiony podleśniczy – Najlepiej rozgrzaną do czerwoności podkową miejsce ukąszenia  przypalić!

– A ja się dziwię, że wy filcowych butach paradujecie, kiedy na świecie rządzi wifi i smarkfony! – złapała się za głowę stażystka – Pewnie byście mnie jeszcze na trzy zdrowaśki do pieca wsadzili!? Ciemnogród!

– A ty taka nowoczesna i postępowa – odparł leśniczy – A ze środków odurzających preferujesz starą, sprawdzoną i konserwatywną wódkę, zamiast stosować najwymyślniejsze dopalacze! To ty właśnie jesteś ciemnogród, bo zamiast setki wódki z rana przy starcie do pracy, powinnaś zażywać jakieś podejrzane środki psychoaktywne, zakupione pokątnie!

– Bo chcę wykonywać swoje obowiązki służbowe, a nie tracić świadomość i mieć halucynacje podczas pomiaru długości i wysokości stosów drewna!

– My nie mierzymy wysokości stosów – podejrzliwie stwierdził podleśniczy patrząc się na stażystkę Marysię – Ma być metr pięć i zawsze jest metr pięć! To kolejna uświęcona latami tradycja!

– No, a potem przewoźnikowi metrów na samochodzie brakuje! – machnęła ręką stażystka Marysia.

mocarzBo kiedyś byli wojny i całkiem spora ilość durni ginęła na nich. Obecnie nie ma wojen i durnie postanowili redukować się jakoś samodzielnie.

A czy to się opłaci? W lesie wszystko się opłaca!

Jedną z zabawniejszych patologii w Lasach Państwowych, jest system dotyczący umundurowania.

Otóż pracownik nadleśnictwa, derekcji, czy czego tam jeszcze, co wchodzi w skład Państwowego Gospodarstwa otrzymuje co roku określoną liczbę punktów, które to punkty może w elegancki sposób zamienić na ubranie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania w godzinach pracy (a jak kto lubi to i po pracy).

Każda część garderoby ma swoją, uzasadnioną naukowo punktację. Nawet skarpety.

Niestety, mało który sklep z odzieżą honoruje wyżej wspomniane punkty. Są to jedynie wybrane placówki na terenie kraju, które zajmują się procederem wymiany, zazwyczaj położone gdzieś niedaleko derekcji regionalnej.

Dlatego, kiedy zwykły śmiertelnik, taki prosto z ulicy, nawet i trzeźwy, dostaje zawrotów głowy, kiedy zobaczy ile taka leśna garderoba kosztuje w prawdziwych pieniądzach.

Wszystko to zapewne po to, by byle kto, szwendający się po okolicy, nie wszedł w posiadanie takiego ubrania, które później w lesie pozwoliłoby mu podawać się za miejscowego leśniczego i wyłudzać od ludzi opłaty za wjazd do lasu czy po prostu alkohol, nie wspominając już o nielegalnym handlu drewnem.

Ceny, jakkolwiek kosmiczne, nie przerażają nadleśnictw i derekcji, które pozwalają swoim pracownikom wymieniać punkty na ubrania, nie przejmując się, że taki sam sweterek w sklepie prowadzonym w ramach gospodarki rynkowej, kosztowałby trzy razy mniej. Cóż jednak – wydaje się państwowe pieniądze, a jak wszyscy wiemy – pieniądze państwowe czy to są prawdziwe pieniądze? Gdzieżby! Są raczej jak te z gry Monopol, którymi się szasta kupując rozmaite Rzymy i Casablanki. Można by kupować taniej? Można by, zapewne i to o połowę, ale odwieczne pytanie aż ciśnie się na usta: „po co?”. Toż mamy pieniędzy od cholery! A jak zabraknie dutków, to w ogóle zawiesimy „mundurówkę” i niech w nos nas pocałują! I ilu ludzi, mniej lub bardziej związanych z Państwowym Gospodarstwem może pożywić się przy wspólnym stole!

Oczywiście demokracja demokracją, jedność PG LP jednością, ale od czasu do czasu okazuje się w takowym sklepie, że punkty jednego nadleśnictwa nie są równe punktom drugiego. Jedni mogą brać towary z wyższej półki, a drudzy najzwyklejsze trzewiki.

„ – Z jakiego pan nadleśnictwa? – pyta uprzejmie pani sklepowa.

– Otóż ja z W…a – odpowiada pracownik leśny.

– A to niech pan nawet nie patrzy na półki. Ja przyniosę z magazynu co wam się należy! Wasz nadleśniczy kazał dawać najtańsze.” ( A to zapewne dlatego, żeby oszczędności narobić na ludziach, pragnąć przypodobać się derektorom).

Najprostszym rozwiązaniem i niezwykle oszczędnym, byłoby ofiarowanie pracownikom określonej sumy z nakazem: „Masz w pracy wyglądać schludnie i jak Derektor w swej mundurowej bulli rozkazał!”. Proste. Tańsze. Rozumniejsze. Bardziej transparentne.

Oczywiście zawsze znalazłby się jakiś bałwan, które tak łatwo otrzymane fundusze, sprzeniewierzyłby w domu uciech, czy nawet na zwykłej drodze krajowej, pośród pań podejrzanego prowadzenia się, ale margines zaistnieje w każdym zbiorowisku ludzkim – na to, podobnie jak na Kalifat – pigułek nie ma.

mundurBóg mi świadkiem, że gdybym miał choć trochę uciułanych punktów, wymieniłbym je na tę twarzową i modną pelerynę!

Słowo na niedzielę, czyli o czym marzy leśniczy Mazgaj

Leśniczy leśnictwa Mazgaje, zwany jak wszyscy kolejni leśniczowie Mazgajem, siedział w kancelarii i roił sobie najrozmaitsze rzeczy. Wyobrażał sobie między innymi, że został wybrany papieżem (tak, tak drodzy czytelnicy, nie wszyscy mają zahamowania w marzeniach). Właśnie kardynał ogłosił zgromadzonym na placu Świętego Piotra, że „habemus papam”, a on, Mazgaj, pięknie ustrojony w najrozmaitsze piuski i mokasyny, pojawia się na wiadomym balkonie i pozdrawia wiwatujących.

Jednocześnie wymyślił sobie Mazgaj, że w jakiś sposób, będzie piastował stanowisko Derektora Generalnego Lasów Państwowych. Rzecz to trudna do przeprowadzenia ze względu na meandry prawa kanonicznego, ale akurat tego dnia Mazgaj fantazjował na całego, a według niego całkiem rozsądnie byłoby połączyć niektóre funkcje kościelne z tymi sprawowanymi przez wyższych urzędników leśnych. Już by nie musiał wuj biskup wydzwaniać po jakichś nadleśniczych żeby siostrzeńca przyjąć na posadę! Sam machnąłby odpowiednią bullę czy inne pisemko i sprawa byłaby załatwiona jak należy, bez narażania na szwank godności!

Mazgaj usiłował wyobrazić sobie również jak załatwi leśniczego Zdzisia, tego pijaka podleśniczego i lafiryndę stażystkę Marysię, która dłubała demonstracyjnie w jego obecności w nosie.

Niestety, tutaj wyobraźnia Mazgaja zacinała się zupełnie, a nawet działo się z nią coś okropnego: oto leśniczy Zdzisio, w jakiś zagadkowy sposób zostawał antypapieżem i antyderektorem, który podbuntowawszy ogromną część zatrudnionych w Lasach Państwowych pracowników Służby Leśnej, ogłaszał schizmę od trwałej, zrównoważonej i wielofunkcyjnej gospodarki leśnej, na dodatek odwołując dogmat o nieomylności papieża!

Leśniczy Mazgaj nienawidził momentów, kiedy jego własna wyobraźnia płatała mu takie figle.

Prędko zdjął kapcie i wzuł na nogi swoje słynne oficerki z wysoką cholewką, do których pasowała szpicruta, jaką zadawał szyku w zagajnikach, napędzając strachu babom na jagodach (myślały, że dziedzic przyjechał i będzie jagody odbierał). Zły jak osa udał się na do lasu, gdzie w pocie czół, pracownicy leśni, pracowali na haracz jaki LP musiały płacić do nieszczęsnej i zrujnowanej kasy państwowej.

Tym razem przyczepił się, że skandalicznie formują dęby w czyszczeniach wczesnych.

W długiej przemowie dowiódł robotnikom ich tępotę i ograniczenie umysłowe.

– Ten dąb wymaga prawidłowego uformowania!- pienił się Mazgaj potrząsając nieszczęsnym drzewkiem na wszystkie znane nauce i geografii strony.

– Przecie to osika – odpowiedział robotnik leśny, pan Rysio.

papaLeśniczy Mazgaj właśnie tak wyobraża sobie ogłaszanie nowego Derektora Lasów Państwowych (już po wyborach)!

Jak ciężko hrabiankom w lesie!

– Ratuj Dzidek! – małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka wpadła do kancelarii leśnictwa nie jak bomba, ale jak co najmniej trzy bomby i to atomowe – Żmija mnie ukąsiła!

– Nareszcie! Ha! Ha! Ha!- zawołał leśniczy Zdzisio- Całe życie na to czekałem!

– Przysięgam Zdzisławie, że jeśli umrę z powodu jadu zwierzęcia, które zamieszkiwało w twoim lesie, będę cię nawiedzała i straszyła do końca twych dni!

– Cóż dla mnie zatem za różnica?- filozoficznie zapytał leśniczy i dodał – Mówiąc „nareszcie”, miałem na myśli, że w końcu będę mógł wykorzystać strzykawkę z surowicą przeciw jadowi żmijowemu, jaki otrzymałem kilkanaście lat temu od zaprzyjaźnionego weterynarza!

– Wieź mnie do Ośrodka Zdrowia draniu! – wrzasnęła małżonka- Natychmiast!

– Dobra, dobra – wymruczał niechętnie leśniczy- Skoczymy przez nadleśnictwo, bo muszę kilka spraw załatw…

– Ja ci zaraz załatwię sprawy w nadleśnictwie! – ryknęła małżonka- Masz mnie natychmiast zawieźć do doktora!

– A co ci się tak spieszy? – zapytał leśniczy- Przebrać się i brwi szuwaksem przeciągnąć to żeś zdążyła, hę? A teraz Zdzisio ma gaz do dechy i samochód prywatny, wykorzystywany do celów służbowych, za symboliczne zresztą rozjazdy, na drodze leśnej dorzynać?

– Nie pojadę między ludzi wprost z podwórka! – twardo odparła małżonka – Może mało cię to interesuje, ale mamy określoną pozycję społeczną tutaj na wsi i musimy się do niej dostosować!

– Znalazła się hrabina Dewolaj! – pokiwał głową leśniczy Zdzisio- Jakby chociaż raz ludzie ze wsi usłyszeli jak nas opierdalają na naradzie i za jakich bałwanów nas mają, nasza pozycja społeczna lokowałaby się gdzieś pomiędzy Szarikiem a Heniem Małanką, który jest wioskowym głupkiem!

madamA taka madam Pompadur, wszystko miała w nosie, a już w ogóle gospodarkę leśną i letnie zręby. Cóż jednak – i ona nieboszczka!

Nie tylko trawa żubrowa rośnie w lesie

Kiedy niezrównana załoga leśnictwa Krużganki zjawiła się na polanie w oddziale 223, stanęła jak wryta. Cały majdan porośnięty był roślinnością o której można było powiedzieć wiele, ale z całą pewnością nie to, że zjawiła się tu przypadkowo.

Najszybciej zareagowała stażystka Marysia:

– Annunzio vobis! Gaudium magnum! Ja pier..lę! Jesteśmy bogaci!!! – i zaczęła biegać od krzaczka do krzaczka, a jeden nawet ucałowała.

– Czyżeś dziewczyno postradała rozum?- zawołał leśniczy Zdzisio.

– Postawmy pytanie, czy miała co postradać – zauważył podleśniczy, który również nie rozumiał przyczyn niezwykłej radości stażystki.

– Nie rozumiecie bałwany? Toż to najprawdziwsze konopie indyjskie! – oznajmiła stażystka – Osły wersalskie! Zbijemy majątek! Toż to co najmniej pięćset roślin!

– Na konopiach, durna dziewczyno?- pokręcił głową leśniczy.

– To MARIHUANA! – wrzasnęła stażystka – Jesteśmy bogaci!!!

Leśniczy zbladł. Podleśniczy złapał się za głowę i wypowiedział szybko kilkanaście słów, za które jako dziecko otrzymywał tęgie lania.

– To sabotaż – bełkotał leśniczy – Zamach na trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną, a przede wszystkim na moją posadę!

– Może to ptaki nasiona przyniosły?- zastanawiał się podleśniczy.

– Oczywiście – ironizowała stażystka- A teraz w dziobkach przynoszą roślinkom pić, a pazurkami wydrapują chwasty!

– Należy zgłosić to do nadleśnictwa!- wystękał leśniczy Zdzisio.

– Liberum veto! – wrzasnęła stażystka – Skoro w lesie może stać bimbrownia i zaopatrywać całą okolicę, to nie pozwolę na likwidację tak wspaniałej uprawy! Skoro się powiedziało A w sprawie ubocznego użytkowania lasu, miejmy odwagę powiedzieć również i B! Jak wypaplecie o  plantacji, to przysięgam jak tu stoję, że pierwsze co zrobię, to ja wypaplę o bimbrowni!

– Komu? – zapytał leśniczy – Zastępca bierze z niej bimber. Nadleśniczy. Miejscowa policja. Prokurator. Szef skarbówki. Twój Wuj Naczelnik, a nawet Jego Eskscelencja Derektor nie gardzi, zwłaszcza, a przede wszystkim dlatego że darmowa! Z wódką nie wygrasz! Poza tym reprezentujemy Skarb Państwa a nie jakiś kolumbijski kartel narkotykowy! Pracujemy w Krużgankach a nie żadnym Medellin i nie zamierzam skończyć kariery zastrzelony jak jakiś Escobar!

– Powstaje tylko pytanie, kto był taki mądry i założył w tym miejscu plantację?- zadał podstawowe pytanie podleśniczy.

Leśniczy Zdzisio, który już od jakiegoś czasu przypatrywał się roślinkom, nagle zaklął szpetnie:

– I pomyśleć, że ten mój synalek to ministrant i lektor zarazem! Toż taka sama konopia u niego na parapecie stoi!

– Zostaje nam zatem robić jedynie to co do tej pory!- powiedział podleśniczy.

– Czyli co? – zapytał leśniczy Zdzisio, myśląc już o wieczornej konfrontacji z licznym, męskim potomstwem.

– Nie pojawiać się nadal w wydzieleniach wyłączonych z produkcji!- odpowiedział podleśniczy, na co stażystka Marysia aż przyklasnęła.

– A wiecie? – zagadała- Ja nawet przypadkowo mam jednego skręta.

eskobarTenże tu Pablo Escobar, z pewnością jako derektor lasów zająłby się uboczną produkcją psychoaktywnych ziółek na gruntach PG LP! Niestety dla polskiego leśnictwa- nie żyje!

Czego boi się zastępca?

Zastępca nadleśniczego nadleśnictwa Garłacze obsesyjnie obawiał się żmij i węży. Wzięło się to z dzieciństwa, kiedy to jego ojciec nabył na odpuście sztuczną, gumową żmiję, z czerwonym językiem, którą to żmiją straszył wszystkie swoje pociechy, nie wyłączając i najmniejszego dziecka, którym był właśnie nasz zastępca. Taki to dało efekt, że ze strachu przed żmiją, zaczął się moczyć, a to dało kolejne konsekwencje, ponieważ ojciec, niewykwalifikowany opiekun swej licznej progenitury, nie zauważając związku przyczynowo skutkowego, za moczenie łóżeczka, prał go tą gumową żmiją po dupsku.

Efekt był taki, że żmije, zaskrońce i rozmaite anakondy napawały go olbrzymim strachem.

Leśniczy Zdzisio z lubością opowiadał historię o tym, jak zastępca wystraszył się kawałka węża ogrodowego do podlewania trawnika, łudząco przypominającego żmiję zygzakowatą gotującą się do ataku. Podleśniczy i stażystka Marysia uwielbiali tę opowieść i kazali ją sobie powtarzać wielokrotnie, zawsze wybuchając śmiechem na koniec.

– Trochę się posikałam z tego śmiechu! – powiedziała za pierwszym razem stażystka Marysia, wprowadzając w konsternację obydwu leśników.

Najbardziej podobało się im to, że zastępca, odkrywszy co go faktycznie wystraszyło, wściekły i czerwony na gębie,  nakazał leśniczemu napisać wyjaśnienie, dlaczego do podlewania trawnika w osadzie służbowej, używa węża, który nie posiada atestu honorowanego przez Certyfikat.

Leśniczy Zdzisio planował nawet posiadanie terrarium z zaskrońcem w kancelarii, ale ów pomysł wybiła mu z głowy małżonka, rosła i postawna Kaszubka, która orzekła, że jakkolwiek pomysł jest przedni, to ona nie będzie mieszkała z żadnymi żmijami pod jednym dachem.

Na uwagę, leśniczego, że on akurat musi, nie zareagowała.

Zastępca nadleśniczego, nawet w największe upały chadzał w butach z możliwe wysoką cholewką, gdyż jak wyczytał, żmije nie potrafią rozszarpać zębami jadowymi zarówno grubej gumy czy skóry. Choć tego akurat nie był pewien na sto procent i dla wszystkiego unikał pojawiania się w lesie w czasie, kiedy istniała jakakolwiek możliwość napotkania żmii w lesie.

Kiedy zaś już musiał od wielkiego dzwonu pojawić się pośród ostępów, gdzie zły los mógł go zetknąć z zaskrońcem czy inną kobrą, wypytywał się dokładnie miejscowego leśniczego czy ostatnio widywano tam jakieś gady i kiedy tylko otrzymywał potwierdzenie ( a tak działo się zawsze jeśli w danym kawałku lasu było coś czego jako zastępca nie powinien był zobaczyć), twierdził że otrzymał właśnie niezwykle ważny telefon z nadleśnictwa, że musi wracać i wróci do sprawy później (po sezonie na żmije).

Kiedyś jakiś żartowniś, podrzucił do biura padalca. Zastępca długo nie chciał się przyznać, że użył okna jako wyjścia ewakuacyjnego.

– I wyszedł z nadleśnictwa, pomimo drzwi zamkniętych! – opowiadał ową historię z biblijną miną leśniczy Zdzisio, który oczywiście dziwnym trafem był wówczas w budynku.

zmijaTa żmija czy wąż nawet z Wikipedii, napędziłaby strachu zastępcy Garłaczów tak, że na stałe zatrudniłby się w dziale marketingu! Byle tylko do lasu nie jechać!

Na co właściwie cierpi leśniczy Zdzisio?

– A dlaczego pan leśniczy dziś nie siada?- zapytała stażystka Marysia.

Leśniczy Zdzisio, który kręcił się nerwowo po kancelarii, przystanął na chwilę, zrobił zbolałą minę i wystękał:

– Otóż żylaki mi dokuczają niemożebnie!

– Tym bardziej wypada spocząć!- zawołała stażystka.

– Gdzieżby! Owe żylaki tak są usytuowane, że wszelka próba zajęcia pozycji siedzącej, sprawia mi okropny dyskomfort. Przez to nawet doszło do okropnej scysji z mą małżonką, rosła i postawną Kaszubką, która zajadle krytykowała moje jedzenie śniadania na stojąco!

– Boś chlapał dżemem na lewo i prawo!- usłyszeli zza ściany tubalny głos małżonki – A hemoroidy się leczy! Każdy normalny człowiek poszedłby do lekarza, a ten się będzie wstydził!

– Kobieto!- ryknął w odpowiedzi leśniczy- Reprezentuję Skarb Państwa! Miałbymże narażać na szwank jego reputację, skarżąc się w Gminnym Ośrodku Zdrowia na taką przypadłość?! Miałbym narażać wizerunek Lasów Państwowych, tłumacząc doktorowi Szabli, że cierpię w tak niedogodnym miejscu?! Poza tym nie będę gadał z Tobą przez ścianę!

– Przysłali kolejny nekrolog na pocztę – powiedział podleśniczy.

– Diabli ich nadali z tymi nekrologami! – wrzasnął leśniczy Zdzisio – Czyż muszą ci podli ludzie, bezustannie przypominać, jak kruche jest ludzkie życie?! Zapychają mi skrzynkę tym diabelstwem!

– Uważam, że to miłe wysyłać nekrologi do innych nadleśnictw- stwierdziłą stażystka Marysia.

– Miłe jak się ma dwadzieścia kilka lat- filozoficznie odparł leśniczy- W moim wieku zaczynasz wyobrażać sobie swoja własną klepsydrę i ową obojętną na nią reakcję naszej, wielkiej, polskiej leśnej rodziny. I zaręczam ci stażystko Marysiu –nie jest to miłe! Ja już sam nie wiem na co umrę – złapał się za głowę leśniczy Zdzisio – Podagra! Prostata! Hemoroidy! Rwa kulszowa! Woda w kolanie! Początki astmy, a przez pewien czas podejrzewałem osteoporozę i AIDS!

– Coś ty ku…wa podejrzewał?! – ryknęła zza ściany małżonka – Na jakiej podstawie ja się pytam!?

Podleśniczy i stażystka Marysia prysnęli z kancelarii w trymiga. Wiedzieli, że w ciągu kilkunastu sekund, może w drzwiach pojawić się rosła i postawna Kaszubka, której może towarzyszyć Szarik, bydlę łaknące krwi i wnętrzności.

Istotnie tak się zdarzyło.

Szarik, istota rodem z piekła, mieszaniec charta afgańskiego z wyżłem, trzymany na cienkim sizalowym sznurku, dyszał żądzą mordu, podczas gdy małżonka leśniczego domagała się błyskawicznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego leśniczy podejrzewał u siebie chorobę nietypową dla moralnie prowadzącego się leśnika.

– Bo jak byłem kiedyś u dentysty- zastawiał się krzesłem leśniczy Zdzisio pełen strachu – To mi się zdawało, że ma wiertła niewyparzone!

– Gębę masz niewyparzoną, hipochondryku jeden! – wrzeszczała małżonka – Hemoroidów się wstydzi leczyć, a do AIDS się przyznaje tuman! Jak ja się w Kółku Różańcowym pokażę!

molierTen tu oto Molier (nieżyjący zresztą Francuz), napisał kiedyś Chorego z urojenia.

Menopauza nadleśniczego

Najgorsze jest kiedy nadleśniczy dostanie menopauzy, a nie jest kobietą w dosłownym słowa tego znaczeniu. Wówczas nazywamy to andropauzą i po ospie wietrznej, kilku chorobach wenerycznych i zwykłej schizofrenii paranoidalnej, to najgorsza rzecz jaka może przytrafić się osobie zajmującej tak wysokie stanowisko w strukturach Lasów Państwowych.

Większość nadleśniczych dotkniętych przez owo smutne doświadczenie nawet o nim nie wie.

Niestety! Jakże inaczej reagowałby pan nadleśniczy, gdyby wiedział co właściwie stoi za wybuchami ciepła, jakie przeżywał całą noc! Wiedziałby skąd owa denerwująca miażdżyca naczyń krwionośnych, ta zadyszka przy wsiadaniu i wysiadaniu ze służbowego auta! Wiedziałby skąd to kompromitujące pod względem sypialnianym obniżenie poziomu testosteronu! Wreszcie i pracownicy staliby się bardziej wyrozumiali dla niespodziewanych ataków agresji, częstych zmian nastrojów, kwaśnych humorów!

A tak, nieświadomi pracownicy nerwowo wypytują się co rano: „Jaki humor ma nasz nadleśniczy?! Czy aby nie nerwowy? Bo muszę mu papiery zanieść do podpisania i nie wiem czy mnie nie zbluzga słowem wulgarnem!”

Najgorszy zawsze jest brak świadomości!

Wiedz zatem pracowniku, że kiedy nadleśniczy przyjeżdża z rana i wszystko go nie tyle denerwuje co po prostu wku…wia (pardon za wyrażans), najprawdopodobniej dopadło go męskie przekwitanie. Chyba, że jaki młody nadleśniczy – wtedy musimy nazwać rzecz po imieniu – okazuje się taki jegomość,  po prostu mało profesjonalnym durniem. A jak pokazuje życie w lasach, tacy też się zdarzają (niektórzy uważają, że na tak ważnych stanowiskach w LP nie można znaleźć durnia, ale zaręczam, że odkąd Neron został cesarzem rzymskim, wszystko jest możliwe).

Uzbrój się pracowniku w cierpliwość, w empatię, bądź wyrozumiały! Może już tam gruczoł krokowy tak poganiał twojego szefa nocą, jak on ciebie teraz gania! Może już nie pomagają żadne suplementy diety, które mają ożywić, a nawet wskrzesić życie w alkowie!

Bądź rozsądniejszy!

Nie denerwuj się na szefa, który nie ma humoru w poniedziałek, ani w żaden inny dzień tygodnia, potrafi rzucić papierami, czy nazwać całą załogę nadleśnictwa bandą durni i ignorantów!

On nie wie, że dopadła go podstępna i złośliwa przypadłość. Po prostu myśli, że wszyscy robią mu na złość, że pragną jego upadku i że chcą żeby nareszcie aresztowało go jakie CBA. Najlepiej na naradzie.  

balrogTen tolkienowski jegomość, również nie miał pojęcia o menopauzie czy andropauzie. Nawiasem mówiąc – marnie skończył.

Jak radzić sobie z ekologiem w lesie?

– Panie leśniczy!- stażystka Marysia wpadła jak bomba do kancelarii leśnictwa Krużganki – Zdaje się, że ekolog!

Leśniczy Zdzisio aż podskoczył na obrotowym fotelu, jaki nabyło mu w grudniu nadleśnictwo (ponieważ trzeba było jakoś wykorzystać środki, a z tego funduszu nie dało się zorganizować spotkania z derektorem czy innym komendantem).

– Gdzie?! – zawołał.

Stażystka Marysia jakby nie dosłyszała pytania, tylko otworzyła raportówkę:

– Kuźwa mać, znowu wódkę rozlałam!- powiedziała mocno zdenerwowana zaglądając do jej wnętrza – Wszystko przez to, że tak biegłam szybko i brawurowo!

– Gdzie ten ekolog, pytam się?!- huknął leśniczy Zdzisio.

– Przykuł się do drzewa w 222 i odgraża się! – odpowiedziała stażystka- Żąda przyjazdu prasy, derektora i ministra. Powiedział, że jak się nie spełni jego żądań, to się zradykalizują jego działania!

– Ot i dożyli my czasów!- zawołał podleśniczym- Własnego ekologa my doczekali się u lesie!

Cała trójka czym prędzej udała się do oddziału 222. Leśniczy rozważał czy nie lepiej byłoby pójść z małżonką, rosłą i postawną Kaszubką, która z pewnością zabrałaby ze sobą Szarika, ale sprawa była cokolwiek urzędowa i głupio było trochę angażować postronne osobistości.

Istotnie, tak jak zeznała stażystka Marysia, przy drodze leśnej, do okazałej sosny, stała przykuta jakaś postać.

– Toż to nie ekolog!- zawołał leśniczy Zdzisio przystając zdumiony- Toż to Henio Małanka! Wioskowy dureń! Ty Heniu oczadział? Czego do drzewa przykuwasz się?!

Henio Małanka popatrzył na przybyłych z dezaprobatą:

– Gdzie Gazeta Wyborcza i derektory?

– Nie ma i nie będzie!- zawołał leśniczy- A ty prędko odkuwaj się od drzewa, bo manadata zaraz wystawiał będę! Za zdeptanie najświętszego runa leśnego!

– Protestuję przeciwko rabunkowej gospodarce leśnej!- odparł Henio Małanka- Wiem, że chcecie gady wyciąć ten tu oto bór mieszany i świeży jeszcze tego roku, aby zamienić ten uroczy zakątek na deski i trociny, ale niedoczekanie wasze! Nie będzie plugawa piła i niemniej plugawi drwale niweczyć tego co dała nam natura!

– Taki z ciebie Wajrak?! – zawołał leśniczy – Czekaj ty! Wszystko sołtysowi powiem! Zabiorą ci dopłaty z Unii!

Porównanie do Wajraka zabolało Henia Małankę ogromnie. Sam wykonywał zdjęcia przyrodnicze, a nawet rysunki zwierząt z dowcipnymi (jego zdaniem) opowiadaniami i wysyłał na adres Gazety Wyborczej, ale redaktorzy ignorowali zupełnie samorodny talent z podlaskiej wsi, nie zaszczycając go nawet odpowiedzią. Według matki Henia, za dużo było tam błędów i zbyt często używał slangu z okolic Walił, który niekoniecznie nadawał się do publikacji, zaś same zdjęcia i rysunki, najczęściej wykonywane pod wpływem miejscowego bimbru, wydawały się zanadto poruszone, tak że nie do końca wiadomo było, co dokładnie przedstawiają. Henio tłumaczył swe niepowodzenia, nieodpowiednim pochodzeniem:

– Żebym się nazywał Goldblum, to by mamusia zobaczyła jaki bym był sławny! A że nazywam się Małanka, to nawet do Ochotniczej Straży Pożarnej nie chcieli mnie!

Tak czy inaczej, Henio Małanka stał obecnie przykuty do wyniosłej sosny, a trójka leśników deliberowała nad tym, jak zaradzić zaistniałej sytuacji.

– Według mnie to chodźmy do domu – orzekł podleśniczy- Jest to droga mało używana przez kogokolwiek, a znając Henia, determinacji starczy mu póki samogon ma we krwi.

– Najświętsza racja!- zgodził się leśniczy Zdzisio – Dla pewności powiem małżonce, że w 222 pojawiły się kurki, a Szarik dawno nie biegał po lesie!

DSC_0042Henio Małanka czasem usiłuje być pożyteczny dla ogółu! (tu odtyka drogę powiatową)