Leśniczy Zdzisio z podleśniczym udawali się celem zlustrowania zagajnika, kiedy usłyszeli huk eksplozji. Jak przystało na rasowych leśników i borusów, przypadli do ziemi, rozglądając się za wrażymi tankietkami i piechotą.
Tymczasem z zagajnika wyszła osmolona postać, nieco jeszcze dymiąca:
-Ale jebło!- zawołała na widok skulonych leśników.
-A co ty Wićko!?- odzyskał rezon leśniczy Zdzisio, rozpoznając w dymiącej sylwetce miejscowego bimbrownika- Co z produkcją? Toż kraj w potrzebie!
-Ni chu…ja nie będzie! – odpowiedział nieparlamentarnie Wićko- Denaturę pijcie bracia, bo ja to pierd…olę! Koniec świata! Brażnik wyżej chwojek wyje…bało! Dobrze, że bladź, łba nie urwało!
-Czego się tak rugasz, durny! – zdenerwował się leśniczy Zdzisio- Do porządku przywołuję cię ja!
-Koniec z samogonką! – wrzasnął Wićko.
-Dam ja ci koniec! – ryknął leśniczy – Tyle lat draniu pasożytowałeś na polskiej przyrodzie, czerpiąc z z niej wodę i paląc pod kotłami najwyższej jakości drewnem, żeby zdezertererować teraz, kiedy cały kraj czeka na najwyższej jakości, wysokostężony alkohol do rozmaitej dezynfekcji?!
-A jakże mam pędzić, skoro ręka urwana?!- pomachał kikutem Wićko.
-Ty Wićko nie piździacz!- zawołał leśniczy- Drugą rękę posiadasz ty! A tę urwaną owiń szmatami, a najlepiej osmal w ognisku i przystępuj do działania! Nie czas na gorzkie żale, kiedy ojczyzna w obieży! Poza tym ty i tak nieubezpieczony, więc po szpitalach nie szwendaj się, po nikt ci tam, zwłaszcza teraz, w czasach zarazy, nie pomoże!