Derektor Romuś wyraził pragnienie udania się do leśnictwa Krużganki. Oznajmił to oczywiście w typowy dla siebie sposób- wyjąc potępieńczo i gulgocząc, ale szczęściem dla całej derektorskiej świty, pośród pośledniejszych referentów, znalazł się jeden, który rozumiał Romusiową mowę i mógł wystraszonemu dworowi oświadczyć, że Ekscelencja ma pragnienie co rychlej stanąć w kancelarii wspomnianego wyżej leśnictwa.
-To w nadleśnictwie Garłacze! – zawołał najstarszy z naczelników- Jedzie mścić się za zniewagi i szyderstwa, których niechybnie doznawał jako stażysta i zastępca nadleśniczego!
I ucieszyła się cała derektorska świta, bo przecie tłukł ich niemiłosiernie pan derektor za byle przewinę.
Pchnięto jegrów z wiadomością o wizycie. Ci, stanąwszy w kancelaryjnych progach, oznajmili butnie, że oto Ekscelencja Derektor ma życzenie nawiedzić “ten chlew, przez przypadek nazwany kancelarią” i żeby leśniczy bez zbędnej zwłoki omiótł izbę, a obaj z podleśniczym mają “przynajmniej gęby obmyć, aby pozór człowieczeństwa przyoblec”.
Drugi z jegrów pchnięty do nadleśnictwa, uczynił w nim taką panikę, że nowy zastępca nadleśniczego (o którym będzie jeszcze mowa) doznał gwałtownego ataku obstrukcji.
Koniec końców cała derektorska świta stanęła w progach kancelarii. Zastali w niej spokojnie pijących Najświętszą Kawę Kancelaryjną leśniczego Zdzisia, podleśniczego i stażystę Ottokara, którzy nic sobie najwyraźniej z całej tej derektorskiej hecy nie robili.
Derektor Romuś ujrzawszy leśniczego, oszalał ze szczęścia. Ryczał przerażająco, robił przysiady, kręcił młynka jednym z paziów…Słowem wyrażał nieopisaną radość ze spotkania. Derektorska świta wpadła w konsternację.
Jeszcze głupszą minę miał stażysta Ottokar, który starannie przygotował przemowę, jaką wygłosi, gdy tylko derektor stanie w progach kancelarii leśnictwa.
-Panie dyrektorze- zaczął mimo wszystko Ottokar- Oto znalazł się pan pośród największych zdrajców TZW gospodarki leśnej! Ci dwaj (tu wskazał na leśniczego i podleśniczego), to najpodlejsze kreatury, których uchybienia i nieprawidłowości powinny zaprowadzić prosto do kryminału!
Romuś zagulgotał nerwowo.
-To stażysta- wyjaśnił leśniczy wzruszając ramionami- Pospolita menda z wujem w ministerstwie. Tak mnie oto pragną zadręczyć gady z nadleśnictwa!
Romuś zawył! Leśniczego, swojego mentora i nauczyciela, traktował jako najważniejszą wyrocznię w sprawach leśnych, moralnych, religijnych i ogólnospołecznych.
Każdy, kto świętokradczo otwierał gębę, by sączyć jad przeciwko leśniczemu i prowadzonej przez niego autorsko TZW gospodarce leśnej, mógł się spodziewać najgorszych konsekwencji!
Leśniczy Zdzisio zdążył jeno zauważyć, że derektor Romuś skoczył w kierunku stażysty. Usłyszał jeszcze “Jezus Maria!” i rumor walącej się ściany działowej, która położona była między sypialnią leśniczego i kancelarią! Kiedy się ocknął, ujrzał jak jego małżonka, rosła i postawna Kaszubka, odciąga Ekscelencję Derektora od, jak przypuszczał, zwłok stażysty.
Świta derektora, jak to zawsze bywa ze świtami derektorów, pierzchła bez zbędnej zwłoki. Postąpili oczywiście głupio, bo uciekli w stronę kojca Szarika, bestii rodem z piekła, straszliwego mieszańca charta afgańskiego z wyżłem, który ujrzawszy czeredę leśników nieznanej mu proweniencji, zerwał stalowe łańcuchy i uczynił im takie Ypres z Sommą, że żaden z nich w całych gatkach nie wyszedł z tej opresji.
Okazało się, że stażysta przeżył. Derektor Romuś nie przebierając we wrzaskach i straszliwym wyciu, zapowiedział mu, że jeżeli jeszcze raz dowie się, że ktokolwiek będzie dybał na dobre imię leśniczego, rozdepcze mu czaszkę, wprzódy naciągnąwszy na nią starożytny kubek do zbierania żywicy.
-Mój wuj sekretarz stanu…- bełkotał Ottokar.
Romuś charcząc i wyłamując sobie knykcie oznajmił, że nikogo się na tym świecie nie boi, że jak go kto wnerwi, to i do ministerstwa gotów pojechać i zrobić tam raz na zawsze porządek z wszelkimi sekretarzami, podnóżkami i dziadostwem zwykłą nogą od taboretu.