Pogrzeb stażysty Jonasza

Pogrzeb stażysty Jonasza odbywał się z wielką pompą. Na zulowskiej przyczepie z żurawiem, ciągniętej przez uroczyście przybrany świerkowymi gałęziami traktor, jechała trumna, w której leżały doczesne szczątki niedoszłego leśnika.  

Za trumną szedł leśniczy Zdzisio, podleśniczy, Romuś, małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, Szarik, który zerwał się z łańcucha, aby uczestniczyć w egzekwiach, oraz sześć czy siedem bab z księgowości, które nadleśniczy wysłał na pogrzeb w ramach resocjalizacji, bo wiadomo było, że stypy nie zaplanowano. Szły teraz głodne i płakały, bo bardzo burczało im w brzuchach. 

Ksiądz proboszcz z ministrantami czekał przed bramą miejscowego cmentarza. 

-Nie lepiej było go spalić? – dopytywał podleśniczy. 

-Nadleśnictwo nie chciało wyasygnować opału – żachnął się leśniczy Zdzisio – Powiedzieli, że jak się dobrze zakopie, to na pewno nie wylezie. 

-A gdzie rodzina jego? – zapytała małżonka leśniczego. 

-On z Zabłudowa był – mruknął leśniczy- Nie bardzo to naród po pogrzebach jeżdżący. To i na pekaes trzeba dać i kwiaty… 

-Szkoda, że premii kwartalnej nie dożył- powiedział podleśniczy. 

-Powiadali, że może i inżynierem nadzoru by został! – powiedziała małżonka leśniczego. 

-A w następnym roku prezydentem by jego wybrali! – sarknął leśniczy – Najgorzej, że na same odnowienia on ducha wyzionął. Tyle roboty, a on zgon urządził sobie w sposób nieodpowiedzialny! 

-Jak każdy stażysta! Woli kitę odwalić, niźli uczciwie popracować! – szczeknął Szarik, co postronni i bez pojęcia, zrozumieli jako zwykłe “hau, hau!”. 

Naraz stało się coś nieoczekiwanego. 

Z wnętrza trumny dało się słyszeć głuche stukanie i odgłos jakby z piekła: 

-Halt! Otwierać! Szajse wasza mać! Non omnis moriar!!! 

Leśniczy Zdzisio zbladł. 

-Dawać gwoździe! – wrzasnął- Młotek! Bo wieko wykopie!!! 

Było jednak za późno. Wieko trumny, poruszone nadludzką siłą uniosło się do góry i w trumnie usiadł nieboszczyk stażysta Jonasz. 

Nigdy w historii TZW gospodarki leśnej nie widziano straszniejszego widoku. Nawet pisma okólne ze szczecineckiej derekcji robiły mniejsze wrażenie na robotnikach leśnych, a przecie chowali się przed nimi do ziemianek i po bagnach ukrywali. 

Włosy Jonasza potargane i rzadkie, powiewały na wietrze. Gęba blada, oczy wpadnięte i podkrążone, wyszczerzone zęby i sine wargi, sprawiały tak okropne wrażenie, że baby biurowe pierzchły do lasu wrzeszcząc, że oto strzyga i upiór, będzie mścił się za osiem lat rozliczania pielgrzymek, jako szkoleń z bhp. 

Ksiądz proboszcz jakkolwiek poruszony, ucieszył się bardzo, ponieważ za pogrzeb zainkasował z góry, a zmartwychwstanie, niezależnie od przyczyn, oznaczało, że ten sam osobnik będzie musiał odbyć pogrzeb jeszcze jeden raz i jeszcze raz będzie się z niego płaciło. Ministranci nie bardzo zarejestrowali całe zdarzenie, bo grali w ‘’Harvest Management II’’ na komórkach. 

-No i żyje! – splunął leśniczy Zdzisio- Wiedziałem, że to było zbyt piękne! 

-Kadrowa się wkurwi- orzekł podleśniczy- Toż ona papiery do ZUS-u już wysłała!  

-Cud! Cud prawdziwy! – krzyczała małżonka leśniczego, podczas gdy Romuś, który nigdy nie widział żywego trupa, ale oglądał wszystkie filmy o umarłych łażących po okolicach i zagryzających innych, zemdlał i leżał pośród błota. 

Wynajęty za karawaniarza zrywkarz, który w lesie już nie takie numery widział, spokojnie pogryzał pestki słonecznika i oczekiwał rozwoju wypadków. “Do kabiny nie wlezie” – rozumował i pierwszy raz cieszył się, że kabina traktora została wzmocniona na wypadek upadku drzewa. 

Szarik pognał za babami, bo uważał, że dużo przyjemniej jest pędzić za rozhisteryzowanym stadkiem pracowników nadleśnictwa i napędzać im jeszcze większego strachu, niż użerać się z umarłym. 

-Dobrze, że ci sekcji nie zrobili! – powiedział leśniczy Zdzisio w końcu – Wyłaź durniu z tej trumny, bo jeszcze naprawdę kogoś wystraszysz! A za te dni co żeś se leżał, a do roboty nie chodziłeś, to musisz bratku urlop na żądanie wziąć! 

-Nie trzeba kołka osinowego wrazić mu w serce?! – dopytywał podleśniczy. 

-Za dużo świadków -mruknął leśniczy. 

Zaś stażysta Jonasz, umarły za życia, patrzył wokół niezbyt przytomnie, aż w końcu wyskrzeczał okropnym głosem: 

-Znam przyszłość Lasów!!! Objawiono mi prawdę! 

-Terefere! – powiedział leśniczy- Znalazł się Wernyhora! Nie myśl sobie, że się od trzebieży wczesnych wykpisz! Zawracaj! Zawracaj! – wrzasnął do zrywkarza i cały, do niedawna żałobny kondukt, powoli ruszył ku kancelarii leśnictwa Krużganki. Jonasz jechał w trumnie, rozglądał się na boki i błogosławił wszelkim istotom żywym i umarłym. A że wyglądał okropnie i przerażająco, po wsi gruchnęła wiadomość, że przywieźli nowego inżyniera nadzoru. 

Dawaj topora!

A wtenczas przyszły une. 

Najsampierw ja myślał, że z gminy. Takie jakieś głupowate z gembów, nosy krzywe, zezowali oni, czapki jakby dzieciom pokradli, za ciasne. Wypisz, wymaluj: hujrzendniki. 

Ale nie. 

Jak się odezwali od razu ja wiedział, że nie za bardzo to będzie: 

-Rynce do góry! 

Od razu ja zrozumiał, że nie żadne tam przygłupawe z biura. 

Jakieś obce! 

Ten gruby, z gembą nalaną, jakby szmalcem kto wysmarował do mnie: 

-Rzuć siekierę! 

Rzuciłem. Prosto w tego drugiego.  

Padł! 

-Ratunku! – wrzeszczy. Krew leje się.  

-Kłonicą sukinsyna! – wrzeszczę do śwagra. Śwagier jak go nie wytnie! Ale ten gruby, z gembą nalaną śwagra w łeb! Taką suwmiarką olbrzymią! Myślę: “co jest kurwa, kto z suwmiarką po lesie łazi?!”, ale co z tego myślenia mojego, skoro śwagier leży, łeb rozbity, suwmiarka potrzaskana. 

-Zygmont!- wrzeszczę i tego nalanego próbuję machnąć toporem, co miałem go za pasem, jakby wilki przyszli. 

Ale sweter na nim gruby i kurtka gruba. Nie przebiłem się. Padł, ale nie zabity. A mogłem prosto w łeb, bo u niego zwykła czapka z daszkiem. Zamachnąłem się jeszcze raz, a ten, choć gruby to źwinny jak żmija! I farbą mi napryskał po oczach!  

Ja ślepy! 

-Zygmont, kurwa! Nic nie widzę!  

-Sużba leśna! – wrzeszczy ten gruby- Naziemie! 

Wiedziałem, że jak naziemie pójdę to ja już nie wstanę. Macham na oślep toporem. Coś miętkiego trafiłem. 

-Witek, kurwa! – jęczy śwager- Żeśmnie trafił! 

-Czego pod topór leziesz?! 

Ale musi mnie w tamtym momencie wałkiem grabowym w łeb ten gruby, ten nalany trafił. Leżę. A od zwykłego wałka nigdy ja nie leżał. Tylko od stali albo graba. Bo straszna rzecz to wałek grabowy. 

-Kto wy?!- dusi mnie leżącego ten nalany. 

-Swoje! – mdleję ja prawie, łeb rozcięty, krew leje się- Tutejsze! Surwiwal trenujemy!