Niech pan weźmie pigułkę Panie Derektorze!

– Słuchajcie durnie!- powiedział Jego Ekscelencja Derektor do zawezwanych naczelników i czekających na rozkazy w pozie pełnej uniżenia- Słuchajcie cymbały, jakie nowe pismo wystosuję do terenowej Służby Leśnej w związku z zagrożeniem ekologicznym!

I Ekscelencja założył okulary aby odczytać pismo, ale ledwie spojrzał w tekst, odsunął od siebie kartkę zdecydowanym ruchem i zwrócił się do najbliżej klęczącego naczelnika:

– Albo ty gamoniu przeczytaj!

Naczelnik niezwykle przejęty wziął ostrożnie pismo z rąk Ekscelencji (jakby była to co najmniej kość piszczelowa świętego Wawrzyńca), odchrząknął i zaczął czytać:

„ Do nadleśnictw-wszystkich. W związku z pojawiającym się zagrożeniem  drzewostanów, wynikającym z pojawienia się w nich działaczy pseudoekologicznych, którzy zakłócają prace leśne, poprzez bezpodstawne, nieuprawnione i nachalne przebywanie w miejscach gdzie takie prace odbywają się, zarządzam:

– każdego napotkanego w lesie ekologa ewidencjonować w specjalnej kontrolce, podając rysopis, w miarę możliwości jak najpełniejsze dane personalne; w uzasadnionych przypadkach należy wykonać zdjęcie; zdjęcie powinno przedstawiać ekologa z odkrytą głową, oczy bez okularów et cetera,  et cetera;

– usuwać ekologów z lasu, wykorzystując wszystkie możliwe przepisy i środki, łącznie z interwencją Straży Leśnej, która w warunkach szczególnych powinna używać siły, celem usunięcia zagrożenia; broni palnej używać jedynie w ostateczności, nie narażając na szwank wizerunku firmy;

– jeżeli nie ma innej możliwości, należy nakłonić najbliższych pracowników ZUL do zdecydowanego przepędzenia ekologów z terenu leśnictwa, łącznie z użyciem brutalnej siły, którą chełpią się drwale, siekier, pilarek, szpadli, a nawet siekieromotyk. Ewentualne zwłoki pozostawić w lesie do naturalnego rozkładu, jako najwymowniejsze memento dla innych wścibskich i pasożytniczych ekologów;

– pracownicy nadleśnictw posiadający krewnych, którzy działają w organizacjach ekologicznych, powinni ten fakt ujawnić niezwłocznie nadleśniczemu; nadleśniczy któremu ujawniono wyżej wymieniony fakt, ma obowiązek do zdecydowanych ruchów kadrowych wobec wszelkich krewnych ekologów (dotyczy osób pozostających w stosunku pracy z nadleśnictwem);

–  wobec osób nie stosujących się do powyższego zarządzenia, zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje dyscyplinarne i sankcje personalne, łącznie z wydaleniem ze Służby Leśnej;

Podpisano: Jego Wysokość z Wiadomej Łaski Derektor”.

– I co bałwany? Jak wam się podoba?- zapytał srogo Ekscelencja.

– Oj bardzo! Bardzo!- odpowiedzieli chórem naczelnicy- Wspaniałe! Mądre! Wzniosłe! Przenikliwe! Ekscelencjo! Toż to prawdziwy majstersztyk! Jakaż finezja! Natychmiast pchniemy elektronicznym gońcem do poszczególnych jednostek!

– Stać! Osły tebańskie! Wszystko znowu zepsujecie!- krzyknął Ekscelencja- Znowóż ten tajemniczy goniec elektroniczny, którego zobaczyć się nie da! Tym razem ma być po mojemu! Wysłać żywych gońców do każdego nadleśnictwa i to konno! I ma się mój edykt odczytywać wobec wszystkich pracowników nadleśnictwa publicznie! Konie mają być białe, a heroldowie odziani w szaty, ten tego…O czym to ja mówiłem? Hajducy do mnie!

– Kto miał pilnować tabletek Ekscelencji w tym tygodniu? – rozległo się wołanie naczelników- Znowu niedopilnowane! Zobaczycie jeszcze kiedy w tv wystąpi w takim stanie!

Generalny Egzorcysta Lasów Państwowych

– Wajrak napisał we wiadomej Gazecie, że nikt nigdy nie rżnął Puszczy Białowieskiej tak jak polski leśnik – powiedział podleśniczy spluwając fusami najświętszej kancelaryjnej kawy na podłogę.

– A kto miał rżnąć?- zapytał się chytrze leśniczy Zdzisio- Kominiarze? Kolejarze? Może Podlaski Związek Szeptuch i Zamawiaczy? Skoro to jest polski las, to rżnie go polski leśnik, a nie na ten przykład leśnik z Burkina Faso czy Andory. Idąc tym tropem dochodzimy do wniosku, że nikt nigdy nie posługiwał się półprawdami, manipulacją czy ordynarnym kłamstwem w polskiej prasie, jak polski dziennikarz. I nikt nie pisał więcej kretynizmów niż on.

– A ja bym zostawił w cholerę tę Puszczę i niech se tam Wajrak siedzi i pilnuje żubrów!- powiedział podleśniczy- Na cholerę nam ten kłopot?

– A ja bym i Wajraka stamtąd wywalił !- odparł leśniczy Zdzisio- I wszystkich ludzi, którzy przez swoją pasożytniczą postawę, zaburzają harmonię i naturalny porządek! Niechby sobie żubry z kunami, jelenie z dzięciołami radziły same! Niestety, wywalenie Wajraka z Puszczy oznaczałoby, że musiałby sobie znaleźć inny poligon ekologiczny, a pamiętaj, że my i nasza Puszcza następni w kolejce!

– Nowa władza nigdy na to nie pozwoli!- zawołała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- A muszę wam przypomnieć, że zwierzęta leśne nie mogą zostać samopas w lesie, ponieważ nie respektują zasad trwałej, wielofunkcyjnej i tego tam… gospodarki leśnej!

– Każda władza się kiedyś kończy- odrzekł leśniczy Zdzisio.

– Ale nie ta! Wiadomo od kogo nasza władza pochodzi! I kto jest jej Suwerenem!- twardo zaprzeczyła małżonka- A władzy raz zdobytej, nigdy nie oddamy!

– To my już do końca życia z Mazgajem będziem męczyć się?- zdenerwował się podleśniczy- Z tym durniem bez szkoły? To już lepiej niech całe lasy sprywatyzują albo zrobią parkiem narodowym! Czy my zawsze będziemy już między Wajrakiem a kowadłem? Zastanawiam się też co na to wszystko Derektor Generalny?! Dlaczego nic nie robi?!

– Jak to nic nie robi?- zaprzeczył leśniczy Zdzisio- Przecież wydał ukaz o biesiadach leśnych!

– To za mało- machnął ręką podleśniczy- Przeciw Wajrakowi należy wymyślić coś znacznie mocniejszego!

– Skoro zatrudnił cały sztab kapelanów, powinien pomyśleć o etacie Generalnego Egzorcysty Lasów Państwowych- powiedział leśniczy- Tyle już jest ekologów na świecie, że tylko ktoś taki jak specjalista od pozbywania się mocy nieczystych i kudłatych, da sobie z nimi radę. Nie obrażając potencjału Państwowego Gospodarstwa Leśnego, jest on już za słaby na takie demony jak Waj…

– Nie bluźnij Dzidek!- ryknęła zza ściany małżonka- Bo Bóg mi świadkiem, że pomimo że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem tyle lat, a napiszę na ciebie donos do najwyższych władz leśnych!!!

– Czym wy jesteście?!- wyszeptał zdumiony podleśniczy.

Leśniczy Zdzisio machnął ręką, mówiąc tym gestem, żeby nie słuchał głupiej, skłonnej do wyolbrzymiania i mitomanii baby.

 

Kaszubkę na Eurowizję!

– Dziś przy niedzieli, mógłbyś Dzidek pójść ze mną na majowe nabożeństwo!- oznajmiła zaraz po przyjściu z kościoła małżonka leśniczego, rosła, postawna, a zarazem nadzwyczaj pobożna Kaszubka.

Leśniczy powoli przeniósł wzrok z telewizora na połowicę.

– Czy ty chcesz żeby mnie ludzie palcami pokazywali?! Że niby poprzez uczestnictwo w waszych śpiewach i innych brawurowych popisach pod figurką, chcę się załapać na dojną zmianę? Niedoczekanie! Spędzę swój czas wolny w kulturalny sposób oglądając telewizję! Cały tydzień ciężko pracuję…

– Ha! Ha! Ha!- śmiech małżonki zagrzmiał jak wystrzał z Grubej Berty- To teraz twoje szwendanie się po lesie, będziemy nazywać pracą? Może jeszcze uczciwą, hę?! Ha! Ha! Ha! Dzidek, ty kabaret załóż! Aleś mnie rozbawił!

– Głupia babo!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio- Twojego wycia pod figurką, wśród zupełnie niewinnych ludzi, też bym nie nazwał religią! To znęcanie się nad podstawowym zmysłem jakim jest słuch, a rozważając je dalej, można nazwać je świętokradztwem i bluźnierstwem!

– Mój śpiew bluźnierstwem?!- małżonka zrobiła się na obliczu wręcz fioletowa, a wąsik jej zadrżał.

– I dręczeniem psów, albowiem kiedy zaczynasz swoje popisy, wszystkie w okolicy ze strachu zaczynają wyć!

– Ty, ty…- małżonka zaciskała swe pięści jak bochny chleba- Ty…

– Ciebie wysłać na Eurowizję powinni!- kontynuował leśniczy- A nie jakiegoś tam przebierańca! Przynajmniej byłoby z przytupem i głośno!

– Ruhe!- wrzasnęła małżonka po niemiecku. Używała tego języka w chwilach największego wzburzenia.

– Ty ukryta opcjo niemiecka!- zawołał leśniczy i uciekł na werandę- Nigdy nie zaczynaj ze Służbą Leśną pojedynków słownych! Nie po to czytuję Biuletyn Informacyjny Lasów Państwowych, żebym nie umiał zapędzić cię w kozi róg argumentami!

Potem było to co zwykle w leśnictwie Krużganki po takich wydarzeniach. Leśniczy tkwił na werandzie, przytrzymując z całych sił klamkę,  przepraszając i wołając o pomoc w wielkiej panice , małżonka szarpała drzwi z drugiej strony zamierzając wpuścić tam Szarika, który wściekle ujadał, toczył pianę z pyska, zamierzając rozszarpać leśniczego na strzępy.

Nie dla leśnika praca w biurze!

Pojawienie się terenówki zastępcy nadleśniczego na podwórku leśniczówki Krużganki, było jak kometa w średniowieczu: zwiastowało wielkie nieszczęście, a nawet koniec świata.

Istotnie. Zastępca wszedł do kancelarii i obwieścił leśniczemu Zdzisiowi, że zabiera stażystę Romusia do pracy w biurze.

– Mamy, wiecie, braki kadrowe – powiedział tonem typowym dla porozumiewania się z podwładnymi.

– Na Jowisza Kapitolińskiego i wszystkich bogów partyjskich!- zdumiał się leśniczy Zdzisio- Jakież to musicie mieć braki, że chcecie Romusia do biura?! Nikt do pracy nie przyszedł czy co?

– Musimy mieć kogoś od stanu posiadania i chcemy stażystę wykształcić w tym kierunku- sucho obwieścił zastępca.

– Toż równie dobrze można mu kazać zbudować w warsztacie nadleśnictwa napęd fotonowy, z dostępnych tam oczywiście części- sceptycznie odparł leśniczy- Albo kazać znaleźć Bursztynową Komnatę w dole na sadzonki,

– Dosyć tych pogawędek!- zastępca jak zwykle nie słuchał –Czasu nie mam!

Romuś, ciekawie i beztrosko zaglądający przez okno do kancelarii, nawet nie zdawał sobie sprawy, jaki podły los go czeka.

Kiedy leśniczy Zdzisio wytłumaczył mu o co się rozchodzi i że musi koniecznie wsiąść do samochodu „z tym panem” (pokazywał na zastępcę), płaczom i lamentom nie było końca. Łzy jak grochy lały się po policzkach stażysty, ale nawet to nie dało zastępcy powodu do jakiejkolwiek refleksji na temat tego, kogo pragnie osadzić w biurze.

Koniec końców Romuś dostał kawałek wędzonego łososia i wsiadł, ale jego cała olbrzymia postura, wyrażała taki smutek i rozpacz, że aż leśniczemu i podleśniczemu zrobiło się go żal.

Kiedy terenówka zniknęła za zakrętem, leśniczy westchnął:

– Szkoda Romusia. Prawieśmy go oduczyli ganiać za zającami!

– Baby biurowe wykończą go!- splunął podleśniczy- I w ogóle będzie strasznym popychadłem. Jak to na stażu.

Jakież było zdziwienie ich obu, kiedy po godzinie zastępca przywiózł Romusia z powrotem.

Zastępca był po prostu wściekły i czerwony na zapotniałym od złości obliczu:

– Czemuście do diabła nie powiedzieli, że on gryzie kable?! SILP nie działa w nadleśnictwie, a szef potrzebuje pilnie danych!

– Nikt nie pytał …- melancholijnie wzruszył ramionami leśniczy.

– Nawrzeszczał na nadleśniczego!- zastępca aż zacisnął swe blade piąstki ze złości – I oddał mocz do oczka wodnego ze złotym karasiem! To wasza wina! Marnujecie potencjał kadry, ucząc go debilizmów w tym swoim krużganeckim kurwidołku!

– Ja go do roboty nie przyjmowałem- wycedził leśniczy- A jak powiadał klasyk: nie pomogą dobre chęci, z gówna gwiazdki nie ukręcisz. Poza tym my, jako terenowa Służba Leśna, dajemy sobie z nim radę!

– Żeby jego noga więcej w biurze nie postała!- wrzasnął zastępca, trzasnął drzwiami i pojechał szukać innych ofiar do pracy w biurze nadleśnictwa.

– Czemuś nawrzeszczał na szefa?- zapytał leśniczy.

Romuś za pomocą gestów, chrząknięć i dziwnych świstów, wyjaśnił, że nadleśniczemu nie spodobało się, że Romuś zagląda we wszystkie kąty nadleśnictwa, a zwłaszcza myszkuje po gabinecie nadleśniczego, usiłując sprawdzić czy puchary na półce są ze szczerego złota.

Jak nie wolno, to nie wolno, kuźwa!

Tego dnia stażysta Romuś wpadł do kancelarii czymś niebywale wzburzony. Machał rękami, robił przysiady, pokazywał coś w nieustalonym kierunku i wydawał z siebie te okropne wysokie dźwięki, których  bał się nawet Szarik, bestia rodem z czeluści piekielnych, mieszaniec wyżła z chartem afgańskim. Twarz Romusia miała kolor purpurowy.

– Miałeś tylko sprawdzić czy ogrodzenie całe w oddziale 222b!- wołał leśniczy Zdzisio, biorąc na wszelki wypadek cechówkę do ręki i chowając się za biurkiem- Coś ty narobił idioto!?

– On chce coś powiedzieć!- zauważył niezwykle inteligentnie podleśniczy- Coś chce nam pokazać!

– Trzeba kuźwa jego mać iść!- powiedział leśniczy Zdzisio- Może znów się Henio Małanka przykuł do drzewa na zrębie zupełnym?

– Po ostatnim odkuwaniu jeszcze ma ślady na gębie i wypalony waciak na grzbiecie- odparł podleśniczy – A zatem wątpię, żeby się odważył.

Romuś tymczasem ciągnął za nogawkę leśniczego, nakłaniając go do wyjścia z kancelarii.

Biegli bardzo długo poprzez ostępy, zagajniki, a nawet bór bagienny. Romuś poganiał ich krótkimi ni to szczeknięciami, ni to wyciem, aż dotarli do najsłynniejszej w całym nadleśnictwie uprawy w oddziale 222b, notorycznie pożeranej przez sarny, jelenie i łosie, a która stanowiła obraz nędzy, rozpaczy i mogła ilustrować upadek polskiej myśli leśnej, gdyby takowy nastąpił.

Leśniczy z niepokojem zauważył chytrze zaparkowany samochód terenowy inżyniera nadzoru Mazgaja.

Romuś błyskawicznie przelazł przez płot. Podleśniczy skorzystał z otwartej obok bramy, a leśniczy Zdzisio chciał przeleźć pod płotem i utknął, albowiem jego postura nie nadawała się już do takich akrobacji. Kiedy już się wykaraskał jako tako z tej opresji, jego oczom ukazał się leżący na uprawie inżynier nadzoru.

– Nie żyje?!- zawołał z nadzieją leśniczy Zdzisio.

– Niestety. Stracił przytomność jedynie- odparł podleśniczy, który dokonywał obdukcji. Stażysta Romuś stał obok z niebowziętą miną i oczekiwał najprawdopodobniej pochwał.

– Musi na samodzielną kontrolę przyjechał- splunął leśniczy – Na partyzanta, kuźwa jego mać.

– To twoje dzieło Romuś?- zapytał podleśniczy.

Romuś potwierdził, ilustrując gestami ile i jakich ciosów zadał.

– Ale dlaczego?!

Romuś rozgestykulował się na dobre i pokazywał, że może i ma braki w edukacji, może i nie kojarzy żadnych faktów, a związki przyczynowo skutkowe są dla niego nauką tajemną, ale dobrze wie, że na uprawy leśne, które nie przekroczyły czterech metrów wysokości, wstęp jest kategorycznie zakazany.

Krótki przewodnik po leśnictwie Krużganki

Celem ułatwienia nowym czytelnikom zorientowania po zawiłościach i meandrach leśnictwa Krużganki, gdzie swą zaszczytną funkcję pełni leśniczy Zdzisio, informujemy że:

 

Leśniczy Zdzisio jest jak wskazuje na to imię, leśnikiem starszej daty, absolwentem znanego w całym kraju technikum leśnego, oraz jeszcze bardziej znanej uczelni wyższej (oczywiście ukończył ją w trybie zaocznym). Całe życie zawodowe jest związany z nadleśnictwem Garłacze, gdzie nadleśniczowie zmieniali się jak rękawiczki, a leśniczowie jeszcze częściej. Ośmioro dzieci, w tym Anetka, zamieszkująca w Londynie z partnerem z Kanady. Rodzice partnera mają obywatelstwo kongijskie.

Małżonka leśniczego pochodzi z Kaszub, choć nie z okolic Pucka, czego doszukiwali się niektórzy czytelnicy po jej niektórych złośliwych komentarzach, a spod Dziemian koło Kościerzyny. Rosła i postawna. Sama nosiła feretrony do Wiela na odpust. Róża Kółka Różańcowego. Gorliwa słuchaczka Radia, z którego czerpie całą wiedzę o TZW gospodarce leśnej.

Szarik. Bestia rodem z otchłani. Może jedno z dzieci Cerbera. Krzyżówka wyżła z chartem afgańskim, a jak twierdzi podleśniczy, zamieszany w transakcję kupna-sprzedaży, Szarik ma krew teriera (leśniczy twierdzi, że ma ją chyba na pysku). Faworyt małżonki leśniczego. Nienawidzi Służby Leśnej.

Podleśniczy. Cechuje go niepokorna wobec władz postawa, zwolennik gender i bab w lesie. Wiekowo zbliżony do leśniczego Zdzisia i tak jak on ubóstwia spędzać czas na kontestowaniu rzeczywistości z pomocą rozmaitych alkoholi. Ale normy społeczne i KJW zna. A nawet stosuje, choć liczba reklamacji od tartaczników świadczy o czymś zupełnie odwrotnym.

Eksstażystka Marysia to była stażystka leśniczego Zdzisia. Chrześnica naczelnika Niemczyka z Derekcji Regionalnej, co pozwoliło jej objąć stanowisko p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje. Kobieta z charakterem. Paląca, pijąca, stanu wolnego (bo czyż narzeczony z Białegostoku to jest jakieś zobowiązanie?). To właśnie dla niej nadleśnictwo umieściło w leśnictwie Krużganki przewoźną toaletę, bo w leśniczówce nie przewidziano (wbrew rozporządzeniu) ubikacji dla petentów, podleśniczego czy stażysty.

leśnictwo Mazgaje to jednostka specjalna w nadleśnictwie, obejmują ją głównie pociotki i familia, ponieważ pracuje tam podleśniczy, który poradzi sobie ze wszystkim, a leśniczemu pozostaje tylko funkcja czysto reprezentacyjna i składanie podpisów na dokumentach. Każdy leśniczy z leśnictwa Mazgaje dostawał przydomek Mazgaj.

inżynier nadzoru Mazgaj to siostrzeniec biskupa, który umieścił go w nadleśnictwie, ponieważ nie było innej nadziei dla niezbyt zdolnego krewniaka. Typowy pociotek. Nic nie umie, wszystko (nawet instrukcję p.poż) rozumie na swój sposób. Cechują go oficerki i szpicruta, jaką obstalował sobie w kółku jeździeckim. Mazgaj był leśniczym w leśnictwie Mazgaje czwartym w kolejności i doprowadził swą działalnością do tego, że kilka razy nie udało się napisać wyjaśnienia na to co narobił,  a nawet zastępca próbował, obawiając się ekskomuniki i przerwy w karierze.

Jego Ekscelencji Derektora nie trzeba przedstawiać. Typowy leśny Derektor. Cudowna mieszanka egocentryzmu, narcyzmu i innego rodzaju „izmu” (ale nie „profesjonalizmu”).

pan Józek to pracownik Zakładu Usług Leśnych. Prywatnie filozof i myśliciel, który swoje przemyślenia zachowuje dla siebie. Dobrze kopie rowki na szeliniaka. Pije alkohol. Badał życie szeliniaka, ale już w drugiej minucie obserwacji znudziło mu się to zajęcie.

Henio Małanka. Typowy podlaski ekolog. Działa na wsi, głównie pod zlewnią mleka, gdzie mąci w głowach rolnikom i bezrobotnym, szkalując i oczerniając TZW gospodarkę leśną.

stażysta Romuś. Nadzieja polskiego leśnictwa. Silny jak tur. Umysłowo gdzieś pomiędzy jarząbkiem a pardwą śnieżną. Kolejny pociotek. Przez jakiś czas pracownik nadleśnictwa. Potem derektor regionalny. Obecnie jeneralny.

zastępca nadleśniczego i nadleśniczy z Garłaczów, to typowe dla lasów postacie. Jak meteory na firmamencie TZW gospodarki leśnej.

baby z biura to typowe baby z biura. Ciasta, kawa, gulasz węgierski i kontakty z terenową Służbą Leśną.

baby z lasu to typowe baby z Podlasia, dorabiające do skandalicznych rent, emerytur w lesie, gdzie otrzymują równie skandaliczne gaże. Dlatego też baby podlaskie prowadzą skandaliczne życie.

TZW gospodarka leśna. Szerokie pojęcie obejmujące trwałe, zrównoważone i wielofunkcyjne zagospodarowanie polskich upraw, zagajników, drągowin i innych starodrzewów. Wszyscy o tym mówią, nikt nie wie jak to rozumieć, więc każdy rozumie po swojemu. Generalnie brednie i banialuki. Czeski film „Nikt nic nie wie”, idealnie ilustruje powyższe.

Stażysta Ottokar Sęp-Zgnilski – typowy stażysta z koneksjami, ambitny donospis

Jak Marysia walczyła z szeliniakiem

Eksstażystka Marysia, obecnie piastująca zaszczytną funkcję Pełniącego Obowiązki Leśniczego Leśnictwa Mazgaje, łaziła po uprawie wespół z podleśniczym i czuła narastającą niechęć do insektów, a zwłaszcza owadów z długimi ryjkami.

Napawało ją obrzydzeniem zaglądanie w rowek chwytny, gdzie owe robaki, pod niewiele mówiącą Marysi nazwą „szeliniaka”, wielką ciżbą tłoczyły się, aby dostać się na teren uprawy leśnej celem konsumpcji posadzonych tam świerków czy sosenek, nie zważając nawet na zakaz wstępu na uprawy leśne.

Najgorsze były pułapki na terenie samej uprawy, gdzie w dołkach, na równo przyciętych krążkach sosnowych, siedziało owadzie, szkodnicze bractwo i rozmyślało (zapewne nad swoją głupotą, bo kto mądry włazi do dziury, z której wyleźć potem nie może). Marysia najbardziej obawiała się, że znajdzie tam jakąś ropuchę, które napawały ją równym wstrętem. Podleśniczy, który zęby zjadł na wyciąganiu wszelakiego paskudztwa z rozmaitych pułapek, dziarsko meldował, że liczby krytyczne występowania owada dawno są przekroczone, że na drzewkach siedzi multum szeliniaków i pałaszuje co smaczniejsze kawałki kory, narażając życie co dopiero zasadzonych sadzonek.

– Cóż robić?- łapała się za głowę Marysia- Przecież wszystkich nie wyzbieramy!

– A słyszała o opryskach chemicznych kiedy?- zapytał się zdziwiony podleśniczy – Niech no melduje do nadleśnictwa, że bieda z szeliniakiem i niech ZUL przyjeżdża i pryska!

ZUL przybywszy na uprawę, w lot zorientował się, że na taką nawałę szeliniaka, środek rekomendowany przez Najświętszy Certyfikat, pomoże dokładnie tak samo, jak kadzidło pomaga nieboszczykom powstawać z martwych.

– Stężenie damy odpowiednio większe- tłumaczył Marysi szef ZUL- Ja dwa razy pryskał nie będę. Słabo to płatne i ludzi nie chcę od uczciwej pracy odciągać. I dolejemy jeszcze innych środków, które używam w opryskiwaniu ziemniaków od stonki. Oczywiście też w odpowiedniej dawce! Najlepszy mam tu środek „Dżudo”! Ten to nawet trawę wypala!

– Przecież Certyfikat nie pozwala…- oburzyła się p.o. leśniczego Marysia.

– Certyfikat certyfikatem – tłumaczył szef ZUL- Ale my prości ludzie ze wsi, a zarazem dotknięci przez wieloletnią współpracę z lasami, wiemy lepiej! Chce mieć panna Marysia uprawę jutro czy nie chce?!

– Pryskajcie!- machnęła ręką Marysia.

Szef ZUL sporządził taką mieszankę na szeliniaka, że było prawdziwym cudem, że nic nie wybuchło w trakcie mieszania. Nad całą uprawą unosił się chemiczny odór, a insekcie bractwo, nie zważając na gatunek i rolę w Królestwie Bożym, padło całe w promieniu stu metrów od nieszczęsnej uprawy. Środek był tak silny, że panu Józkowi, który zlekceważył zakaz wszelkiego spożywania i pił sobie piwo w trakcie pracy, wydawało się, że potrafi mówić kilkoma językami naraz.

Uprawa była uratowana.

– Wszystkie nie żyją!- cieszyła się Marysia jak dziecko, biegając po uprawie i zaglądając w dołki.

– Tylko niech dobrze środek rozliczy w biurze!- powiedział do niej podleśniczy- Bo jak Mazgaj rozliczał, to wyszło, że woda stanowiła niewielki procent mikstury! I za cholerę nikt w nadleśnictwie nie wiedział co napisać w wyjaśnieniu!

Jego Ekscelencja Derektor był w lesie….

Jego Ekscelencja Derektor kazał zawezwać rano wszystkich swych naczelników i najstarszych ze starych specjalistów.

– Dranie!- rozpoczął ostro przemowę- Pasożyty! Siedzicie sobie tu spokojnie, a tymczasem kornik w naszych lasach szaleje ponad miarę! Chcecie z wszystkich naszych drzewostanów uczynić to co uczyniono w Puszczy Białowieskiej?! O to wam chodzi? Ryć pode mną doły?! Jak na szeliniaka?! Łotry! Ja nie szeliniak jestem! Ja się wygrzebię! Ale was hultaje i łapserdaki zdążę na zbite dupska wywalić!

– Ekscelencjo!- najmędrszy i najstarszy z naczelników schylił się nisko, reszta, przerażona wstępem już dawno leżała pokotem na dywanie przed biurkiem- O co rozchodzi się?!

– O to chodzi bałwany, że byłem w lesie!- zawołał Derektor zagniewany.

– Jak to?!- przeraził się najstarszy z naczelników- Sam!? Bez wiernej obstawy!? W którym nadleśnictwie!? Przygotować dekret o odwołaniu nadleśniczego?! Zresztą mamy już przygotowane takie dekrety dla każdego…

– Nie wiem w jakim!- przerwał mu Jego Ekscelencja- Jechałem autem z majówki i rozumiecie, musiałem zatrzymać się za najnaturalniejszą z potrzeb. Nakazałem zatrzymać auto, wysiadłem w jakimś lesie mieszanym, wyszukałem odpowiednie drzewo i kiedy miałem już przystąpić do odpowiednich czynności, dostrzegłem świerka zupełnie pozbawionego  aparatu asymilacyjnego! Do czegoś doprowadziła bando darmozjadów?! Do tego, że wasz Ekscelencja wysiada z samochodu w przypadkowym miejscu, a tam zamordowane przez kornika drzewo! Hycla na was nie ma, wy obiboki! Ciekawe co by było, gdyby zachciało mi się siku ze dwa razy?!

– Ekscelencjo! To wszystko przez terenową Służbę Leśną… Poprzewracało im się w głowach za poprzedniej ekipy. Ekologizacja i certyfikaty pomieszały  rozumy! Chodzą po lesie jak błędni, inwentaryzują każdą chronioną roślinę, a na kornika drukarza zaczęli patrzeć jak na coś naturalnego!

– Do kroćset!- wściekł się Jego Ekscelencja!- Zwolnić ich wszystkich i to zaraz!

– Wszystkich?- naczelnik wybałuszył oczy- Ekscelencjo…Wszystkich nie da rady…

– Dlaczego? Jestem Derektorem i nakazuję zwolnić wszystkich!

– Derektorze- wyprostował się nagle naczelnik- A co z pociotkami i inną familią poumieszczaną w nadleśnictwach celem obserwowania realizacji TZW gospodarki leśnej?

– Tych nie zwolnić!- zdecydował Ekscelencja.

– To kto będzie pracował?- zadał filozoficzne pytanie naczelnik, że aż Jego Ekscelencja Derektor otworzył gębę ze zdziwienia i pierwszy raz od dwóch minut, nie wiedział co powiedzieć.

No to jak ma wyglądać leśnik?

Akurat tego dnia leśniczy Zdzisio z podleśniczym komentowali urodę bab z biura, posuwając się w użytych sformułowaniach nieco poza granicę dobrego smaku czy wychowania.

– Wszystkie kobiety są piękne!- zagrzmiała nagle za ścianą małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka.

Zapadła prawdziwie niezręczna cisza.

Leśniczy wolał nie ryzykować wdawania się w jakiekolwiek dyskusje na ów śliski, jak lanolinowe mydło, temat (liczył na obiad). Podleśniczy zrobił dziwną, nieokreśloną minę, ponieważ usiłował wyobrazić sobie małżonkę leśniczego bez wąsa. Stażysta Romuś zaś, znalazł coś ciekawego w pudełku z wysokościomierzem i teraz żuł to zawzięcie.

– Ale my tu gadamy o babach z biura…- jąkał się leśniczy Zdzisio- A poza tym nie miałaś być na różańcu?

– Przypominam wam, że nawet baby z biura to prawdziwe kobiety!- huczała małżonka leśniczego.

– Dział księgowości też?!- oburzył się podleśniczy- To prawdziwe harpie! A główna księgowa to demon wprost z piekła rodem!

– Znaleźli się pięknisie!- baryton małżonki przybrał szyderczą barwę- Czy wy się czasem w lustrze oglądacie? Zwłaszcza ty Dzidek w przypalonym polarze służbowym wyglądasz jak nadmuchana przez chuliganów żaba! I te wasze wiecznie usmarowane żywicą łapska! Że nie wspomnę o nazbyt wielkim i czerwonym nosie podleśniczego!

– Prawdziwy mężczyzna nie musi być piękny!- zawołał dotknięty leśniczy- A zwłaszcza w Służbie Leśnej! Pracujemy pośród kun i łasic i to jak wyglądamy nie wnosi absolutnie niczego do Trwałej Zrównoważonej Wielofunkcyjnej gospodarki leśnej, na Apollodora z Damaszku! Jestem leśniczy Zdzisio, a nie jakiś kuźwa jego mać Belmondo!

– To więcej nie krytykuj bab z biura, które nieszczęsne swój przemęczony wygląd zawdzięczają tylko i wyłącznie obcowaniu ze terenową Służbą Leśną! A kto jak kto, ja akurat doskonale wiem, że możecie wykończyć każdego!- zagrzmiała małżonka leśniczego na zakończenie tej pożytecznej dyskusji.

 

Bo wszystkie Derektory to fajne chłopy!

Leśniczy Zdzisio stękał i jęczał. Poczta służbowa, zazwyczaj odbierająca mu resztki wiary w roztropność ludzką nie robiła na nim żadnego wrażenia i zamiast licznych urągliwych i kąśliwych uwag jakie czynił, komentując co ciekawsze i smakowitsze maile, wzdychał i sapał. Nawet  leśny biuletyn informacyjny, zazwyczaj sprawiający tyle złośliwej satysfakcji leśniczemu (dzięki niemu czuł, że jednak to nie jemu odebrało zdrowy rozsądek), był mu zupełnie obojętnym.

Wszystko to było wynikiem całonocnego ataku podagry, przerywanych sensacjami wywołanymi przez przerost gruczołu prostaty, na zmianę z bólem hemoroidów. Poza tym strasznie bolały go zęby i to wszystkie jakimi dysponował. O biegunce nawet nie warto wspominać, tak lekką wydawała się dolegliwością.

Nawet gdyby cała Inspekcja Lasów Państwowych, Derektor Jeneralny i wszystkie Audyty razem wzięte stanęły w progu drzwi kancelarii, nie zrobiłoby to na leśniczym Zdzisiu żadnego wrażenia, a nawet można by przypuszczać, że kazałby im pójść do wszystkich diabłów, czyli tam gdzie jego zdaniem było dla nich najwłaściwsze miejsce.

– Jak się jest takim schorowanym należy iść do lekarza, a nie usiłować prowadzić trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną!- zahuczała za ścianą małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, której jęki małżonka nie pozwalały skupić się na audycji w Radio Największego z Derektorów.

– Głupia kobieto! Do prowadzenia takiej gospodarki wystarczającym jest sprawny umysł i dziarski podleśniczy!- wystękał leśniczy Zdzisio.

Podleśniczy, który również cierpiał po majowym długim weekendzie na przeróżne dolegliwości związane z oczyszczaniem się organizmu ze spożytego w absolutnym i bezrozumnym nadmiarze alkoholu, łypnął tylko na leśniczego, a potem czknął.

Stażysta Romuś, obdarzony nadludzką siłą i rozumem jarząbka, bawił się w kącie kablem drukarki, toteż cała leśna trójka, zamiast dumnie reprezentować polską myśl leśną, stanowiła obraz prawdziwej nędzy i rozpaczy.

– Chwała Bogu, że obecnie Derektorem Jeneralnym jest człowiek, który nawet takie leśne zera jak wy, jest w stanie zmusić do efektywnej pracy na rzecz TZW gospodarki leśnej!- buczała za ścianą małżonka- Zrobi porządek z Puszczą Białowieską! Już niedługo i za was się weźmie! Mówię ci Dzidek, bierz się do uczciwej roboty, bo cię na zbitą mordę wywalą!

– Derektory przychodzą i odchodzą, a ich mniej lub bardziej kretyńskie pomysły odchodzą razem z nimi. Ja zaś jako leśniczy, trwam na posterunku i trwam, niewzruszony jak głaz narzutowy z Bisztynka, ponieważ w sposób konsekwentny i dokładny realizuję wskazówki i zalecenia zawarte w Planie Urządzenia Gospodarstwa Leśnego i nigdy od wytycznych się nie odchylam! A następnym Derektorem Jeneralnym powinien zostać nasz Romuś! Ma dokładnie tyle intelektu ile potrzeba na tym stanowisku! Wprawdzie nie jest wybitnym strategiem, ale już by tam sobie zatrudnił jakichś gamoni do dywagacji na temat przyszłości lasów!

W tym momencie Romuś przegryzł kabel drukarki.

Jego dzikie oblicze zajaśniało.

Być może właśnie taki wyraz twarzy miały dzieciątka w Fatimie widząc Matkę Boską. Co zobaczył Romuś – nie wiadomo, być może zobaczył oczami wyobraźni jak leśniczy z podleśniczym biorą się do uczciwej pracy, a widok ten tak nim wstrząsnął, że z okrzykiem przerażenia wyskoczył z kancelarii i pognał w las, w kierunku oddziału 222b i więcej go w tym dniu nie widziano.