Jaki resort, tacy, pożal się Jowiszu, Misiewicze

Jego Ekscelencja Derektor wrzasnął z gabinetu:

– Do mnie durnie!

Naczelnicy, jeden przez drugiego zaczęli przepychać się przez szerokie drzwi, po to by zaraz kornie zginać się wpół (ci z pośledniejszych pozycji, kładli się pokotem zaraz na progu):

– Czego sobie Ekscelencja życzy?- zapytał najodważniejszy z naczelników.

– Zaraz mi tu wydać ukaz, że wszystkie brzozy mają być usunięte z drzewostanów na terenie całego kraju!- tupał nogą Derektor- Takie niedopatrzenie! Kto to widział, żeby prawdziwy Polak miał w lesie brzozy! Wyciąć, wyrwać korzenie, spalić, sprzedać, niech ja więcej żadnej już brzozy nie widzę!

Naczelnicy przyzwyczajeni do wybuchów Ekscelencji Derektora, tym razem stali osłupiali.

– Ekscelencjo, ależ dlaczego?!- zapytał najodważniejszy.

– Najnowszej historii nie znacie, durnie?- zdenerwował się Derektor- Uch, gady! Zwolniłbym was wszystkich, ale inni durnie są jeszcze bardziej durni niż wy! Przecież ja wszystko sam muszę wymyślać, robić! Kuźwa wasza mać, jeszcze może kwity będę wystawiał i za klupę się wezmę co?! Żebym ja miał takiego jednego Misiewicza! Ech! Wtedy bym wam pokazał gamonie! A jaką gospodarkę leśną prowadziłbym!  A może go jakoś podkupić?! Dać mu taki deputat opałowy i tyle sortów mundurowych ile zechce?!

– Toż Lasy nasze od niepamiętnych czasów pełne są Misiewiczów- zawoła naczelnik, a reszta (łącznie z tymi, którzy bojaźliwie zerkali z podłogi na wściekłą Ekscelencję) przytakiwała ochoczo – W każdym nadleśnictwie znajdzie się choćby jeden. Toż to przecież nasza odwieczna tradycja!

–  Do dupy! Też mi Misiewicze. O żadnym jakoś w telewizorze nie słychać – machnął ręką pogardliwie Derektor- Dajcież mi już moje pigułki, bo zdaje się, że rozum znowu tracę! A ten, tego, jak mu tam…Wajrak, zadaliście już mu bobu, jak rozkazałem w piśmie okólnym?

– Daliśmy na mszę, o nawrócenie nieszczęśnika- powiedział naczelnik.

– Tak, tak- powiedział Ekscelencja popijając pigułki wodą- Puszcza warta jest mszy! Mam tylko nadzieję, że dużoście dali!

Homolobby w LP

Leśniczy Zdzisio z podleśniczym siedzieli sobie przy Najświętszej Kawie w kancelarii i dowcipkowali. Akurat kroczyli po grząskim gruncie, albowiem tematem ich żartów było homolobby dokazujące na szczytach hierarchii polskiego kościoła. Co chwilę wybuchali rubasznym śmiechem.

– Dość tego bluźniercy!!!- zza ściany zaryczała basem małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka – Co wy sobie wyobrażacie!? Skoro w takiej świętej instytucji jak nasz Kościół istnieje homolobby, to w waszej zasranej Derekcji go nie ma?! Akurat!

– Głupia baba- mruknął niepewnie leśniczy Zdzisio. Obydwóm zrobiło się nieswojo. Nawet stażysta Romuś przestał zamykać i otwierać szafkę z kontrolkami.

– To by tłumaczyło niektóre zarządzenia- powiedział zaniepokojony podleśniczy- Jak i to, dlaczego żadna baba jeszcze nie została Derektorem Generalnym!

– Na Mitrę i Wszystkich Świętych Słonecznych!- zawołał leśniczy Zdzisio- Rozumiem teraz większość decyzji kadrowych! Skąd nagle tylu kapelanów! I ten ukaz o biesiadach leśnych! Toż wiadomo, że homolobby lubi dobrze popić i pojeść! Kornik w Puszczy to też nie przypadek, tylko efekt działalności homolobby!

Stażysta Romuś, nieco wystraszony zapytał się na migi, co to „homolobby”

– Jest to grupa trzymająca władzę, za pomocą skomplikowanych układów towarzyskich, zorganizowanych na podbudowie erotyki, związanej z zainteresowaniem tą samą płcią- wyjaśnił podleśniczy- Takie homolobby rządzi wszystkim i wszystkimi, daje nieograniczona władzę.

Romuś poczerwieniał. Za pomocą gardłowych okrzyków i „prysiudów”, zapytał jak można stać się członkiem homolobby.

– To już Himalaje karierowiczostwa- westchnął leśniczy Zdzisio- Nie bądź Romuś taki Biedroń. Nawet w homolobby trzeba mieć ukończony staż.

Kto policzy w lesie dzika?

Cała wspaniała Trójca obsady leśnictwa Krużganki, siedziała w kancelarii i debatowała nad ukazem ministra dotyczącym liczenia dzików. To znaczy stażysta Romuś pokazywał jedynie na migi co sądzi o ministerialnych pomysłach, bo usta miał pełne izolacji ze starego kabla, który znalazł na podwórku.

Leśniczy Zdzisio z podleśniczym nie przebierali za to w słowach. Gdyby minister miał podsłuchy w kancelariach, to zapewne podał by się do dymisji, albo sam policzył w ramach pokuty wszystkie kuny i wiewiórki w kraju, słysząc jakie „wyrażanse” lecą pod jego adresem.

– Hamuj się Dzidek!- zawołała zza ściany tubalnym głosem małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka- To najlepszy minister, jakiegoście mieli!

– Znalazła się ekspertka od „hjuman resors”! – wypalił leśniczy Zdzisio- Jakby Wajrak zaczął chodzić do kościoła, a Puszczę Białowieską bronił pod znakiem krzyża, łażąc tam z pięcioma kapelanami, to jego byś uznała go za najlepszego ekologa, jakiego Polska miała! A przez tego (tu padło wiele nieładnych epitetów), będę durnia walał po łąkach i polach, żeby policzyć niepoliczalne! Tu i teraz mogę te dziki temu (tu padło jeszcze więcej epitetów, bardzo nieładnych) porachować, z równą dokładnością, czerpiąc wszystkie niezbędne dane, z najświętszej skarbnicy wiedzy leśnej, z tego oto tu sufitu!

I tu padło jeszcze więcej epitetów, ale takich, że nawet Romuś przestał żuć izolację.

– Jesteś cham i prostak- zahuczała małżonka- Minister występuje w moim radio, więc wie co mówi! Tobie się, durniu stary, nie chce ruszyć czterech liter z fotela, bo wolisz siedzieć w kancelarii i żłopać kawę!

– Głupia jesteś babo i ciemna, a pokłady twej nieświadomości niezmierzone- splunął fusami leśniczy Zdzisio- Dziki to nie manifestacja KOD-u, która łazi główną arterią miasta stołecznego, nie ukrywa się po krzakach, nie kluczy po ostępach, nie chowa się w kukurydzianych zagajnikach, a mimo to nikt jej dokładnie policzyć nie zdołał. Skoro nie można policzyć ludzi na ulicy, to co dopiero z dzikami po lasach i łąkach?

I tu padło takie mrowie epitetów, określających pana ministra, że ten położyłby się do grobu, gdyby je usłyszał.

– Powinna policja liczyć- wtrącił podleśniczy- Oni zawsze wiedza najdokładniej i najlepiej. Tylko mogliby mieć problemy z odróżnieniem dzika od jelenia. Przecież wielu z nich jest z miasta, a na polu kukurydzy, te gatunki są do siebie łudząco podobne.

Romuś na migi dał do zrozumienia, że on potrafi liczyć jedynie do pięciu, a i to powoli i z błędami, więc do ogólnopolskiej inwentaryzacji trzody leśnej,  nadaje się dokładnie tak, jak Adolf Hitler na pielęgniarkę. I że najłatwiej byłoby wszystkie wystrzelać, a potem policzyć.

Piąta Kolumna TZW gospodarki leśnej

– Kiedy przyjedzie audytor, wszyscy macie trzymać gęby na kłódki!- zapowiedział nadleśniczy, na w naprędce zorganizowanej naradzie, dotyczącej Najświętszego Certyfikatu.

– A jak się o co zapyta?- rezolutnie zadał pytanie leśniczy Zdzisio.

– To ja nie wiem, ale zanim mnie odwołają, ja zdążę i z wami zrobić porządek!- denerwował się nadleśniczy.

Sraczka w nadleśnictwie wynikała z plotki, jaką puściła panna Marysia w nadleśnictwie, powołując się na swego wuja Naczelnika Niemczyka, że przyjeżdżają audytorzy i to na pewno do nadleśnictwa Garłacze.

Okazało się, że ktoś buchnął segregator ze szkicami powierzchni zrębowych z działu technicznego i nijak nie można go było odnaleźć. Podejrzewano sabotaż. Baby z technicznego sugerowały jakieś organizacje ekologiczne stojące za kradzieżą i to, że w nadleśnictwie działa jakaś ekologiczna V Kolumna, złożona z nielojalnych pracowników terenowej Służby Leśnej, podcinających konar, na którym wszyscy pospołu (mniej lub bardziej wygodnie) siedzieli.

Taka wersja przypadła do gustu Mazgajowi, który od tej pory sporządzał tajne notatki służbowe, usiłujące wskazać osoby skłonne pójść na układ z wrogiem. Najbardziej oczerniał w nich leśniczego Zdzisia i pannę Marysię, dając do zrozumienia, że ich mało zdrowy styl życia, palenie papierosów, wulgaryzmy i dosyć określony, a mało pozytywny stosunek do Kościoła Katolickiego, wskazuje na przynależność do jakiejś sekty ekologicznej.

Kiedy nadleśniczy przeczytał notatkę, spojrzał na Mazgaja i powiedział spokojnie:

– Takiego ciężkiego idioty to jeszcze na tym stanowisku nie miałem. Tylko kretyn mógłby leśniczego Zdzisia powiązać z Wajrakiem. Szoruj stąd bracie, bo niepomny twego wuja biskupa, będę zmuszony wylać cię na zbitą gębę!

Kiedy Mazgaj jak niepyszny wyszedł z gabinetu, nadleśniczy złapał się za głowę i zajęczał:

– Choroszcz! Choroszcz mnie czeka!*

A tymczasem panna Marysia, śmiała się do rozpuku obserwując skutki rozgłoszonej przez siebie plotki i dziwiła się, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby upewnić się w Derekcji o wizycie audytorów. No ale wszyscy w lesie pracujący doskonale wiedzą, że panika i sraczka, odbierająca jasność myślenia, to zazwyczaj pierwsza reakcja w trwałej, zrównoważonej i tam tego i owego, gospodarce leśnej.

Segregator znalazł się u Mazgaja na biurku, który miał jedną z najgłupszych min na świecie, kiedy po oświadczeniu leśniczego Zdzisia, że chyba widział właśnie tam nieszczęsną zgubę, wszystkie baby z biura hurmem, pojawiły się u niego w kanciapie. Gdyby spojrzenia zabijały, Mazgaj zginąłby w ciągu kilku sekund.

 * Choroszcz – obiegowo używana w podbiałostockich nadleśnictwach nazwa placówki leczenia psychicznego, zlokalizowanej właśnie w Choroszczy.

PIP(a) w lesie

Pełniąca zaszczytną funkcję p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje, panna Marysia, siedziała sobie w kancelarii i spokojnie paliła papierosa, kiedy w drzwiach stanął nie kto inny, jak inżynier nadzoru Mazgaj.

– Sie ma!- sapnęła Marysia, nie zadając sobie nawet trudu wyjęcia papierosa z gęby- Czego dusza potrzebuje?! I co? Kultury ni chuja. Kulturalny człowiek jak przyjeżdża na kontrolę to uprzedza telefonicznie.

– Nie jestem sam- warknął Mazgaj- Jest ze mną pan inspektor pracy! Porozmawiamy sobie nieco w innym tonie, pani pełniąca obowiązki!

Istotnie. Za Mazgajem do kancelarii wszedł jakiś człowiek, który na widok Marysi stanął jak wryty.

– Ot jaki świat mały- ucieszyła się Marysia – Wujek Andrzej, sam osobiście! Tylko niech wujek nie opowiada, że się zadaje z tym tu oto pożałowania godnym incydentem kadrowym (tu wskazała pogardliwie na Mazgaja, którego chytry plan skompromitowania Marysi właśnie palił się na panewce)! On ma wuja! Biskupa!

– No Marysia!- ucieszył się wujek- Ja wiedział, że ty w lesie pracujesz i już miał dzwonić, bo przecież ja do kominka brzozy potrzebuję!

Mazgaj płonął ze wstydu. Robił też te swoje głupio profesjonalne, inżyniersko-nadzorskie miny, które miały postronnym udowodnić, że jest ciut mądrzejszy niż cholewki własnych butów (co okazywało się zawsze nieprawdą po otwarciu gęby).

– To niech wujek przyjedzie dziś po południu, to pogadamy!- zaproponowała Marysia- A czego wujek szuka po kancelariach?

– A dostali my donos, że jakiś ZUL nie zapewnia ręczników i mydła pracownikom. To od razu przetrzepię kilka firm na zapas, żeby się zimową porą po lasach nie ciągać!

– Słusznie- odparła Marysia- Jak powiadał Kononwicz – zimową porą wymyślać pomysły, a letnią – wdrażać. Nawet leśne inspektory tak robią! Ale dziś to nie ma co jechać do mnie do lasu, bo i tak nikogo nie ma!

– Dlaczego nie zgłoszono tego faktu?!- oburzył się Mazgaj – Powinno to być odnotowane w specjalnej kontrolce absencji robotników!

Marysia zignorowała inżyniera nadzoru i zwróciła się do wuja inspektora:

– Niech sobie wujek wyobrazi, że zorganizowali strajk mężczyzn. Szef ZUL im zapowiedział, że zabrania im chlania, a zwłaszcza samogonki, a oni zdenerwowawszy się przystąpili do protestu. I to pod jakim hasłem: „Moja wątroba, moja sprawa!”

Ponura lista zwierząt, którym zabrakło szczęścia

Odkąd nastała era motoryzacji, zwłaszcza na polskiej wsi, zaczęła się wielka hekatomba zwierząt domowych i leśnych , które mimowolnie stały się uczestnikami ruchu drogowego. Ginęły i giną masowo pod kołami pojazdów, mając znikomą wiedzę o kodeksie ruchu drogowego (jak i o tym, że na księżycu Jowisza odkryto wodne gejzery).

Zdecydowałem się stworzyć ponurą listę zwierząt, które brały udział w rozmaitych kolizjach drogowych, których i ja byłem uczestnikiem, czy świadkiem:

– pierwszym stworzeniem, którego los przypieczętowało spotkanie z pojazdem mechanicznym była kaczka domowa; pojazdem tym był motorower Komar 3, kierowany przez mojego kuzyna, podczas gdy ja jako pasażer usiłowałem nie spaść. Kaczka była na tyle pozbawiona rozumu, że wpakowała się wprost pod nadjeżdżającego komarka (inne kaczki z dość licznego stada zdążyły roztropnie uciec). O dziwo przejechanie jej tylnym kołem nie wyrządziło jej większej krzywdy, natomiast za nami biegł pies Reks, który potrącenie uznał za formę polowania, kaczkę zaś za upolowaną zdobycz i zadusił ją bez zbędnego namysłu.

– drugą zwierzęcą ofiarą był również przedstawiciel drobiu: kogut. Kogut akurat usiłował zaspokoić swe nienasycone żądze i gonił kurę, która to bezmyślnie wtargnęła na jezdnię. Kogut równie bezmyślnie wtargnął za nią, ale z tą różnicą, że wprost pod nadjeżdżającego dużego fiata, którego byłem pasażerem. Nastąpił huk, a za pojazdem na asfalcie, w kupie pierza został zezwłok koguci. Nie zatrzymaliśmy się celem udzielenia pierwszej pomocy, wiedząc jak okoliczni mieszkańcy przywiązani są do swego drobiu i jak bardzo są kłótliwi.

– trzecie zwierzę, było już samodzielnie przeze mnie przejechanym zwierzęciem był gołąb i to pocztowy. Pojawił się znienacka, uderzył w szybę samochodu (Fiat 126p), robiąc przy tym tyle hałasu, jakby doszło do kolizji z transporterem opancerzonym, po czym, z całą pewnością martwy, spadł za samochodem. Jedynym usprawiedliwieniem dla czynu gołębia, było to, że stało się to w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła parafialnego w Bisztynku. Cóż się dziwić ptactwu, że jest jak błędne po opuszczeniu świątyni, skoro większości ludzi te wizyty odbierają jasność widzenia. Pomocy nie udzieliłem, zdając się na Boską Opatrzność, która jako jedyna mogła wyrwać gołębia ze szponów Jastrzębia Śmierci.

– czwartym zwierzęciem był już przedstawiciel ssaków i to z okolic Ostrołęki, co dużo tłumaczy. Był to mianowicie dzik. Dzik, ignorując kompletnie zasady ruchu drogowego, dając tym samym dowód, że nie należy do ssaków naczelnych i jest nieodrodnym przedstawicielem świństwa na drodze, wtargnął pod nadjeżdżający pojazd i został przezeń potrącony. Zwierz nie postradawszy życia, uciekł na skraj drogi i tam pomstował za pomocą kwiczenia na kierowcę (a miał powód, bo numer rejestracyjny auta zaczynał się na literę „B” – wszyscy wiemy co potrafią na drodze kierowcy BI, BIA, BHA, BSK, BGR, BKL, BS, a zwłaszcza BSI). Dzik ostatecznie oddalił się z miejsca wypadku, jak to dzik, dokonać gdzieś żywota w samotności (było to jeszcze przed histerią z ASF).

– co do piątego zwierzęcia w tym ponurym zestawieniu, to byłem jedynie świadkiem rozjechania przez samochód strażacki, prowadzony zresztą brawurowo przez bezmyślnego pracownika nadleśnictwa, przepełzającej przez mostek, nad spokojną rzeczką Płoską, żmii zygzakowatej. Pierwszej pomocy nie udzieliłem, ponieważ owej miazdze na asfalcie mógłby pomóc jedynie Pan Bóg, gdyby istniał. Pracownik nadleśnictwa poinformowany przeze mnie, że unicestwił przedstawiciela gatunku prawem chronionego, wzruszył jedynie ramionami, dając po raz kolejny dowód, że empatia wśród sekretarzy nadleśnictw, to takie samo zjawisko jak dziewictwo w domu publicznym.

– rozjechanie szóstego zwierzęcia, jest jak do tej pory jedną z większych traum w moim życiu. Przejeżdżając przez oddział 168 b (wówczas), zauważyłem siedzącą na skraju drogi leśnej, skądinąd utwardzonej wiewiórkę, wpatrującą się w nadjeżdżający pojazd badawczo. Zwolniłem, ponieważ wydało mi się podejrzane, że wiewiórka nie oddala się na pobliskie drzewo, a tak jakby gotowała się do skoku na pojazd (nigdy nie wiadomo, kto i co zrobi w lesie). Okazało się, że jej intencją, było znalezienie się pod kołami samochodu, celem poniesienia śmierci gwałtownej i tragicznej, ponieważ kiedy ją mijałem, wiewiórka niespodzianie wskoczyła pod koło, ponosząc śmierć na miejscu. Reanimacji nie podjąłem z uwagi na liczne, śmiertelne obrażenia – w zasadzie tylko ogon został w miarę cały. Co było motywem tak tragicznego w skutkach postępku wiewiórki, już na zawsze pozostanie tajemnicą, który wzięła ze sobą do grobu, który znalazła w pobliskim obniżeniu terenowym. Zawód miłosny? Zwątpienie religijne? Choroba psychiczna?

– siódme zwierzę, było również wiewiórką, która zginęła w oddziale 153c (obecnie), choć jej działanie, jakkolwiek idiotyczne, łatwo było wytłumaczyć: brawura, brawura i jeszcze raz niedostosowanie prędkości jazdy do możliwości wskakiwania wiewiórek pod pędzące do czekającego przewoźnika auto leśniczego; jednym słowem: na wiewiórki w lesie nie ma rady, bez względu na zastosowaną prędkość.

– ósme zwierzę: jenot. Postąpił on jak typowy, polski pieszy. Poruszał się w nocy, nieoświetloną drogą, po nieprawidłowej stronie, nie posiadał elementów odblaskowych, a po zdarzeniu, czmychnął w gęstą knieję, pozostawiając kierowcę w kłopotliwej sytuacji, albowiem lekko uszkodzone auto, należało do teściowej.

– dziewiąte zwierzę: jarząbek. O ile drób domowy, w ciemno można traktować jako pozbawiony inteligencji, o tyle ptactwo leśne, winno wykazywać się większym rozumem, a to z racji bezustannego obcowania z naturą. Jarząbek pojawił się na drodze nagle i z taką samą nagłością postradał życie. Reanimacji nie rozważałem, ale rosół już i owszem. Został jednak na poboczu, stając się zapewne pożywieniem dla okolicznych lisów, lub Bogdana B., okolicznego mieszkańca, który lubi dziczyznę (za co miał nawet sprawę w sądzie).

Powyższe zestawienie nie obejmuje:

– niemożliwej od ustalenia liczby ofiar świata insektów, których setki tysięcy, bezimiennych ofiar zmywało się z auta;

– niemożliwej do ustalenia liczby żab, które trawione żądzą, ignorują zasady bezpieczeństwa i wtargnąwszy na jezdnię, tracą tam życie bezpowrotnie, zamiast przedłużać gatunek;

– bliżej nieokreślonego gryzonia, którego przebiegnięcie przez szosę zakończyło się raczej marnie ( to trafienie określam jako „niepewne”)

– pewnego kota, który wygrzewał się pod kołem ciągnika rolniczego Massey-Fergusson, na wsi w okolicach Karsina; ciągnik ruszył, co spowodowało uśmiercenie kota, ale w powyższym zestawieniu nie uwzględniłem wypadków rolniczych, a drogowe.