Niedziela w leśnictwie Krużganki

Leśniczy Zdzisio siedział na werandzie i obserwował Szarika, który biegał z ponurą i zaciętą miną po podwórku, dysząc żądzą mordu. To małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka orzekła, że skoro leśniczy nie ma zamiaru uczestniczyć w niedzielnym nabożeństwie, to ona wypuści na podwórko Szarika, bestię rodem z piekła, mieszańca wyżła z chartem afgańskim, który skutecznie uniemożliwi oddalanie się leśniczemu poza obręb budynku leśniczówki.

Kiedy tylko leśniczy otwierał drzwi werandy, pies rzucał się do nich ze straszliwym jazgotem i ujadaniem, a piana ciekła mu z pyska. W oczach bestii leśniczy widział jedynie nienawiść do Służby Leśnej, a zwłaszcza do pracowników terenowych tejże Służby.

Leśniczy Zdzisio obrzucał Szarika rozmaitymi ciężkimi obelgami, miotał przekleństwa i wyzwiska, ale pies tylko się od tego robił bardziej agresywny. Próbował też przekupić go puszką mielonki turystycznej jaką nadleśnictwo przekazało ongi jako posiłek regeneracyjny, ale po raz kolejny okazało się, że nie zawsze to co smakuje Służbie Leśnej, smakuje zwierzętom.

– Jesteś gorszy niż najgorszy z inspektorów!- wrzasnął leśniczy- Głupszy niż najgłupszy z najgłupszych naczelników! Nawet derektor, choć wszyscy wiemy jakim jest człowiekiem, jak potrafi zachowywać się względem podwładnych, jest lepszy od ciebie, wysłanniku piekielny i Judaszu!

Bestia słowa leśniczego przyjęła z mściwą satysfakcją. Ba! Przybrała nawet pozę inżyniera nadzoru, warując tuż przy drzwiach leśniczówki i czyhając na mały, najmniejszy choćby błąd leśniczego. Z taką różnicą, że zamiast kartki z notatką służbową zamierzał Szarik wykorzystać rozmaite zęby i kły jakie posiadał w straszliwej paszczy.

Leśniczy Zdzisio poszedł po kbks do kotłowni. Jeszcze nie wiedział co zamierza dokładnie zrobić, ale w głowie zaświtał mu pomysł, aby w jakiś sposób upozorować wypadek z bronią palną, jakiego ofiarą miało  paść psie bydlę, psujące mu niedzielę. Na półce, gdzie zazwyczaj leżał karabinek leżała kartka z krótkim liścikiem, napisanym charakterystycznymi kulfonami małżonki leśniczego: „Żebyś nie miał głupich pomysłów, a Szarik żył z nami jak najdłużej schowałam ci kbks. Oddam po mszy świętej.”

– Boże, ona jest gorsza niż System Informatyczny Lasów Państwowych, a on jest już naprawdę uciążliwy i nienawistny rodzajowi ludzkiemu!- wściekł się leśniczy – Niech ją szlag trafi z tym jej przewidywaniem!

obrazekTak właśnie profeci wyobrażali sobie System Informatyczny LP, który obezwładnia terenową Służbę Leśną i odbiera jej resztki rozumu.

Czy leśnik powinien być pobożny?

– Dlaczego panie kolego- zagrzmiał Jego Ekscelencja Derektor na specjalnej naradzie w derekcji, w całości poświęconej Wielkiej Pielgrzymce – Dlaczego panie kolego dopuścił pan aby delegacja pańskiego nadleśnictwa, w tak nieodpowiedzialny sposób zachowywała się na najuroczystszej mszy świętej, koncelebrowanej przez taką rzeszę biskupów i arcybiskupów?!

Nadleśniczy nadleśnictwa Garłacze, do którego zwrócił się Ekscelencja Derektor, zrobił zatroskaną minę i odparł w uniżony sposób:

– Panie derektorze, cały kłopot w tym, że w dniu Wielkiej Pielgrzymki pochorowała się właściwa delegacja, złożona z ludzi pobożnych i sprawdzonych podczas takich wyjazdów. Pospiesznie musiano zorganizować innych ludzi i to z terenu, przez co w poczcie sztandarowych pojechały przez zupełny przypadek osoby niekoniecznie odpowiednie. Oczywiście odpowiadam za to, że posłano osoby, które nigdy nie powinny się tam znaleźć, ale tak naprawdę to mój zastępca nawalił i do pielgrzymki skierował drogą nakazu bezbożników, ateistów oraz osoby innych wyznań.

– Przecież oni śpiewali zupełnie inne pieśni niż cała reszta! – zdenerwował się Jego Ekscelencja- Zresztą słowo „pieśni” jest słowem zupełnie na wyrost!

– Przyznam, że „Warszawianka” i „Międzynarodówka” były kompletnie nie na miejscu, ale dobrze, że śpiewali coś uroczystego, a nie na przykład „Hej sokoły”, a w drodze powrotnej tylko to śpiewali- tłumaczył się gęsto nadleśniczy, gdyż wiedział, że gra idzie tu o jego posadę.

– I to w tak newralgicznym roku wyborczym!- gestykulował nerwowo Jego Ekscelencja-Naprawdę nie mógł pan znaleźć innych porządnych katolików w całym nadleśnictwie?!

– To trudne zadanie – westchnął nadleśniczy- Szczerze powiedziawszy to i ów pierwszy skład delegacji to banda łobuzów i nicponi. Pamiętajmy co narobili ze sztandarem derekcji w ubiegłym roku.

Były to szeroko komentowane w całej derekcji wydarzenia, gdzie delegacja leśników, podczas obchodów jakiegoś święta straży pożarnej, obficie uraczona przez dzielnych strażaków jakimś  tajemniczym alkoholem, zamieniła się z nimi na sztandary i podczas mszy świętej, zamiast z pięknym zielonym sztandarem, nieco przypominającym flagę Arabii Saudyjskiej, paradowała zadowolona z świętym Florianem, pięknie wyszytym na tle płonących stodół i obór. Sztandaru derekcji nigdy nie udało się odnaleźć. Ponoć gdzieś widział go gdzieś na jakiś dożynkach, przerobiony na sztandar Koła Gospodyń Wiejskich, ale była to plotka, jakich w trwałym, wielofunkcyjnym i zrównoważonym leśnictwie mnóstwo.

– Najchętniej pozwalniałbym wszystkich was za jednym zamachem- sapnął Jego Ekscelencja- Ale obecnie, wszelkie ruchy kadrowe to igranie z ogniem. Wybory za pasem! Swoją drogą zastanawiam się dlaczego pośród leśników jest tylu bezbożników! Powinni codziennie chodzić do kościoła i dawać na mszę za to, że mają tak wspaniałą pracę! Chodzą sobie po lesie i oglądają kuny i łasice! A my jeszcze za to im płacimy!

– Bardzo dużo z nich skończyło studia w trybie zaocznym- kręcił głową nadleśniczy – Kiedyś kiedy kadra nie włóczyła się po rozmaitych uczelniach, była bardziej pobożna i zdyscyplinowana. To jest właśnie cena postępu w leśnictwie.

flaga ara Szabla pod spodem sugestywnie daje do zrozumienia co grozi za wszelkie przewiny! Tak w Arabii Saudyjskiej jak i w Lasach! Pójdźmy tym tropem! Przeróbmy leśne sztandary!

Ach te leśne Sorbony!

– Jedną z większych głupot jakie może człowiek zrobić to pójść na studia na starość – powiedział podleśniczy podczas codziennego siorbania kawy w kancelarii leśnictwa Krużganki. Właśnie wrócił po zjeździe z uczelni i dochodził do siebie po przygodach związanych ze zdobywaniem rozmaitej wiedzy, niekoniecznie leśnej (na przykład: jak wdrapać się na trzecie piętro studenckiego domu, kiedy percepcję i mobilność cielesną silnie ograniczają spożyte wcześniej płyny).

– Jeszcze większa głupota to delegowanie pracownika na takie studia – powiedział leśniczy Zdzisio – Często starego i schorowanego. Weźmy na przykład mnie – dostałem od nadleśniczego sugestię w trybie ultymatywnym, że jak nie pójdę na studia zaoczne, to moja kariera na szacownym stanowisku leśniczego zostanie zwichnięta na amen. Poza tym taki nadleśniczy wysyłając na studia pracowników, sam sieje sobie anarchię w nadleśnictwie. Bo jak się leśnicy z różnych stron kraju spotkają, to gadają tylko o tym, kto ma głupszego nadleśniczego, albo w której derekcji derektor jest większym bęcwałem. Kiedy ludzie siedzą w lesie, nie wyściubiają nosów poza zagajniki i uprawy, czy nawet starodrzewy, mają mniej głupich pomysłów.

– To samo dzieje się w gronie naczelników i nadleśniczych – splunęła fusami stażystka Marysia – Mówił mi Wuj Naczelnik, że kiedy spotykają się na jakiś rautach czy choćby pielgrzymkach, zawsze opowiadają sobie kto ma głupszych pracowników, kto ma najgłupszego leśniczego, podleśniczego i et cerata.

– Et cetera – poprawił ją leśniczy Zdzisio.

– Jeden pies – splunęła fusami stażystka.

– Ja tam nie mądrzeję jakoś przez te studia- powiedział rozgoryczony podleśniczy.

– Jak ciebie ośmioletnia akademia podstawowa mądrych rzeczy nie nauczyła – zauważył cierpko leśniczy Zdzisio- To trudno oczekiwać, żebyś nabrał rozumu na pijackich ekscesach. Chodzi przecież o dyplom, a nie jakieś tam mądrości. Ja takowy otrzymałem i na razie mam spokój.

– Jak to na razie?- zdziwił się podleśniczy.

– Lada moment nadleśniczy załamany nędzą umysłową swoich pracowników każe nam robić doktoraty!

– Nie pomogą doktoraty, kiedy człowiek chamowaty- rzuciła bon motem stażystka bezmyślnie dłubiąc w nosie.

– A co ty taka dzisiaj gburowata? – zdenerwował się leśniczy Zdzisio- Masz szczęście, że studiowałaś w trybie dziennym!

– Też mi szczęście – żachnęła się stażystka – Na studiach zaocznych, człowiek ma dwa tygodnie żeby dojść do siebie po tych paranaukowych sympozjonach. Jak przez mgłę pamiętam nawet obronę dyplomu. Zdaje się, że pouczałam nader agresywnie swego promotora i Bóg jedyny wie, jakby się to skończyło, gdyby nie mój nieoceniony Wuj Naczelnik…

– Tak czy inaczej studiowanie to czysta głupota – podsumował dyskusję podleśniczy.

– A najgorsze – odezwała się zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka – Że ten stary dureń w trakcie zjazdów nocował poza domem i do tej pory jest dla mnie tajemnicą co robił przez ten czas.

– To była jedyna osłoda całego cierpkiego i gorzkiego procesu nauczania – z rozanielona miną powiedział leśniczy Zdzisio.

Leśna fucha, mocna jak spirytus, czyli o inżynierze nadzoru

Pośród wielu leśnych stanowisk i funkcji, posada inżyniera nadzoru jest najmniej wdzięczna. Już sama nazwa, nieco bałwańska, nasuwa na myśl, że mamy do czynienia z jegomościem, który w fabryce nadzoruje prawidłowy przesuw taśmy produkcyjnej, a nie z człowiekiem, który ma dbać o właściwy przebieg procesu, który tajemniczo nazywamy trwałą, wielofunkcyjną czy jak jej tam jeszcze gospodarką leśną.

Kolegów w pracy inżynier nie posiada. Zresztą poza pracą też mu ciężko ich znaleźć, chyba że innych inżynierów nadzoru, ponieważ interesuje się przeważnie wyłącznie swoją nienaganną karierą, szczebelkami drabiny, po której pracowicie i uparcie pnie się w górę, aby zasiąść na naradzie na krześle, na którym w nadleśnictwie może zasiadać jedynie Nadleśny. No i wtedy zemścić się za wszystkie docinki, głupie komentarze, dać upust wszystkim hamowanym pragnieniom („Zawsze chciałem to panu powiedzieć panie leśniczy-zwalniam pana!”). I dawać opierdol na naradach. I wyganiać pojazdy sprzed nadleśnictwa, zaparkowane na miejscu przeznaczonym wyłącznie dla Najwyższej Administracji. Toż to czysta rozkosz i kiedy taki pnący się po szczeblach inżynier dozna niejeden raz jakiego upokorzenia czy despektu, chwile kiedy się wyobraża w takiej sytuacji, osładzają mu gorzki, beznadziejny,  inżynierski żywot.

Inna sprawa, kiedy taki inżynier celuje gdzieś w derektorski fotel. Wtedy nawet nie szuka kolegów, bo nieodpowiedni koledzy już niejednego pociągnęli na dno, a ci odpowiedni, z koneksjami, z kontaktami, znajdą cię sami.

Zresztą nikt nie chce być kolegą inżyniera, bo to zawsze podejrzane, a i chlapnąć coś głupiego przy nim można, a pamięć inżyniera jest niezawodna, jak kałasznikow czy spirytus rektyfikowany (cokolwiek to oznacza) 96%.

Nadleśniczy też nie lubi inżyniera. Zleca mu przecież różne poślednie i upokarzające zadania (liczyć sadzonki na uprawie, żeby dać „po dupie” leśniczemu, któremu trzeba stworzyć, jak powiada klasyk „historię choroby”), więc mimowolnie nawet go nie szanuje. Poza tym inżynier ów, podła jucha, ostrzy swe inżynierskie ząbki na jego fuchę, więc zawsze jest to naturalny wróg nadleśnego. Najgorszym dla takiego nadleśniczego paradoksem w tej całej sprawie jest to, że taki inżynier jest wrogiem mu niezbędnym, ponieważ bez niego nie jest w stanie organizować nadzoru nad wszelkimi kontrolkami w nadleśnictwie. A kontrolki puszczone samopas już niejedno nadleśnictwo przywiodły nad przepaść, bo kto jak kto, ale Niższa Służba Leśna (ta co ma w kalendarzu leśnika strony białe, a nie żółtawe), tak potrafi popuścić w nich wodze fantazji, że wystarczy nawet średnio bystry inspektor, żeby wszystkim pogonić kota.

Czy trudno być inżynierem nadzoru?

To najtrudniejsza fucha w całych Lasach, a może i w Wszechświecie, jeśli Bozia postanowiła, żeśmy samotną cywilizacją w Kosmosie. Nikt nie pomyśli ciepło o inżynierze, a cała jego kariera upływa przy wtórze rzucanych za plecami przekleństw, będących podziękowaniem za wyjątkowo zjadliwą i złośliwą notatkę służbową . Zresztą motto inżynierów: „Wy zróbcie, a ja sobie potem sprawdzę czy dobrze zrobiliście” (a zawczasu nie chce menda powiedzieć jak zrobić tak żeby się spodobało) jedynie podjudza w człeku niehumanitarne odczucia względem tych leśnych Makbetów. Żadnemu z inżynierów posady nie „zazdraszczamy”, niech sobie nimi będą, smacznego, niech was wszystkich diabli wezmą. I derektorów (no ale to już wkrótce, po wyborach).

spirtDobry inżynier nadzoru jest jak ów spirytus- niejednemu odebrał rozum.

Do czego doprowadzi TZW gospodarka leśna, czyli dywagacje pana Józka

Leśniczy Zdzisio akurat krytykował pilarza, pana Józka, który niedostatecznie dobrze pozbawił gałęzi wielką świerkową dłużycę.

– Proszę zobaczyć panie Józku!- lamentował leśniczy Zdzisio- Nogawkę rozdarłem przez to, że nie chciało się panu okrzesać tego świerka tak jak norma wymaga!

– Te wasze normy – splunął pan Józek – Jak i ta cała wasza gospodarka leśna, są generalnie do dupy. Zawsze twierdziłem, że skoro prosty człowiek czegoś nie rozumie, to znaczy, że jest to niepojęcie głupie. Ja, jako zwykły i niewykształcony robotnik leśny, nie rozumiem większości waszych działań. Miejmy nadzieję, że najbliższe wybory przywrócą porządek i będzie tak jak kiedyś. Osobiście serce mi pęka kiedy widzę takie ilości martwego drewna w lesie. To jeden z głupszych waszych pomysłów, choć znalazłoby się ich jeszcze więcej, a strach myśleć co jeszcze tkwi w derektorskich łbach!

– Zapewne głosował pan na Dudę – chytrze zapytał leśniczy.

– A i owszem – odparł pan Józek – Ale było to podyktowane wyłącznie rachunkiem ekonomicznym.

– Dlaczego?- leśniczy Zdzisio wydawał się zaskoczony.

– Jako ojciec dziewięciorga dzieci, błyskawicznie obliczyłem, że otrzymując 500 PLN na jedno dziecko, miesięcznie będzie to cztery i pół tysiąca. Nie wiem co musiałbym robić w lesie żeby osiągnąć taki poziom dochodów jako pilarz. To znaczy wiem, ale byśmy się chyba ze Strażą Leśną i z panem leśniczym pogniewali…

saharaZ bogów pomocą, jakoś nam się uda osiągnąć wytyczone cele! (Zdjęcie nie pochodzi z żadnego polskiego zagajnika a z Sahary, a w zasadzie z przepastnych zasobów Wikiczegośtam).

Wszystkie grzyby nasze są!!!

– Dlaczego cały rok ów znak informujący o zakazie wjazdu do lasu stał przewrócony, a dopiero teraz wkopujemy go na nowo? – pytała stażystka Marysia, patrząc jak leśniczy Zdzisio z podleśniczym, sapiąc jak słynne parowozy serii Ty-2, wkopywali słup z najbardziej lubianym przez polskie zrównoważone i wielofunkcyjne leśnictwo, oznajmiającym tłumom z miast i wsi, że co jak co, ale akurat w to miejsce autem nie wjadą.

– Ponieważ przez cały rok nie było tyle prawdziwków co teraz – ciężko wzdychał leśniczy Zdzisio, spocony i zziajany przez kopanie jamy pod słup – Mam patrzeć bezczynnie, jak moje grzyby zbiera jakiś darmozjad i pasożyt?

– Albo moje?- dodał podleśniczy, udeptując ziemię wokół słupa.

– Przecież las jest dla wszystkich ogólnie dostępny – ziewała stażystka- Każdy teoretycznie może korzystać z jego dobrodziejstwa.

– Słusznie zauważyłaś kochana koleżanko, że TEORETYCZNIE- zgodził się leśniczy Zdzisio- A praktyka jak zwykle jest i tak ważniejsza. Najbliższy parking leśny, na którym miejska dzicz łaknąca naszych borowików może pozostawić swoje auta, zlokalizowano szczęśliwie pięć kilometrów w linii prostej stąd. Aż tak to im się grzybów nie chce.

– A co zrobić z mieszkańcami Krużganków, którzy mogą przybyć tu na rowerach, a nawet pieszo?- zapytała chytrze stażystka.

– Strach im nie pozwoli- powiedział wielce poważnie leśniczy Zdzisio – Muszą wybrać pomiędzy możliwością zakupienia asygnaty na drewno opałowe, a zebranym z terenu leśnictwa Krużganki koszem prawdziwków, co jak powiadam, w warunkach wiejskich, nie jest specjalnie wielkim dylematem.

– I nikt nie próbuje?- nie dowierzała stażystka Marysia.

– Tylko wioskowy głupek i pseudoekolog Henio Małanka próbował kiedyś – podrapał się po brodzie leśniczy- Ale na szczęście uważał, że wszystkie grzyby są jadalne, gdyż tak podpowiadała mu jego amatorska wiedza mikologiczna. Podobno miała to być kwestia wielokrotnego gotowania.

– I co?- zapytała stażystka.

– No i leżał nasz mikolog na OIOM-mie przez dwa tygodnie- zaśmiał się szyderczo podleśniczy.

– I od tamtej pory, wszystkie prawdziwki na terenie leśnictwa Krużganki, w sposób niezwykle trwały, wielofunkcyjny i zrównoważony należą do nas – powiedział uroczyście leśniczy Zdzisio, a minę przy tym miał jak pewien jegomość z książki Tolkiena, który za cholerę nie chciał oddać pierścienia.

gollumTak, tak – nawet i ów jegomość nie żyje (choć teoretycznie), ale świetnie sprawdziłby się w warunkach naszej ukochanej gospodarki lasem.

Uchodźcy w leśnictwie Krużganki

– Zdecydowałem się przyjąć uchodźców syryjskich- powiedział leśniczy Zdzisio siorbiąc poranną kawę.

– Ilu?- zapytał pospiesznie podleśniczy.

– Kogo?- zapytała obojętnie stażystka Marysia dłubiąc z jakąś szczególną pasją w zębach.

Natomiast zza ściany, dało się usłyszeć jakiś rumor, a następnie ryk małżonki leśniczego, rosłej i postawnej Kaszubki:

– Czy ciebie Dzidek Bóg już całkiem opuścił?! Pod nasz wspólny dach chcesz dżihad ściągnąć?! Mało ci kłopotów z inżynierem nadzoru, zastępcą i derektorami?! Mało ci było kontroli i inspektorów?! Chcesz żeby wysadzili osadę służbową?! Dzidek! Opamiętaj się! Przecież my mamy dwie butle z gazem! Śladu po nas nie będzie!

– Durna babo!- zawołał leśniczy Zdzisio- Jak się z tobą zapoznają zaraz im ochota na dżihad przejdzie! Strach im nie pozwoli rozrabiać!

– Ja bisurmanów żywić nie będę!- rozjazgotała się małżonka leśniczego- Poza tym czym, skoro oni wieprzowiny nie jedzą? Wszystkie posiłki regeneracyjne jakie otrzymujemy z nadleśnictwa bazują na mięsie, które w ich religii jest zakazane!

– A makrela w sosie własnym?- chytrze zauważył podleśniczy- Zdarza się, że i takie puszki nadleśnictwo daje!

– Ja należę do Kółka Różańcowego!- darła się zza ściany małżonka leśniczego- Chcesz mnie skazać na religijny ostracyzm!? Nigdy! Po moim trupie! Prędzej ciebie Dzidek wygnam z leśniczówki aniżeli w jej progach stanie pogańska stopa! Co też by ksiądz powiedział!

– Przecież papież sam kazał przyjmować uchodźców!- powiedział leśniczy Zdzisio.

– Ale to w mediach mętnego nurtu!- zawołała małżonka- W niezależnych, wolnych i prawdziwie polskich nic takiego nie powiedział! Zresztą co to za papież! Z Argentyny! Nie, no ja rozum stracę przez tego starego durnia! Całe życie męczy się z durniami z nadleśnictwa, flaki wypruwa, krew, pot i łzy, a teraz kiedy mu zaledwie dziesięć lat do emerytury zostało, sprowadzi sobie pohańców, którzy mu w najlepszym razie chałupę puszczą z dymem! A może i mnie jeszcze zechcesz w burkę ubrać, co? Odpowiadaj stary durniu!?

Leśniczy Zdzisio siedział nieco zaskoczony tym z jaką łatwością małżonka przejrzała jego chytry plan. A potem wydukał:

– No wiesz, nasza polska gościnność nakazuje uszanować zwyczaje gości i chyba by ci nie zaszkodziło połazić jakiś czas jak syryjska kobieta…

– Nasza prawdziwa polska gościnność, nakazuje wysłać ich prędko do Republiki Federalnej Niemiec, gdzie ich miejsce!- przerwała mu kategorycznie małżonka.

uchodzceNasi pradziadowie wyruszali podobnie niegdyś do Ameryki, gdzie uważano ich za zarazę i brakujące ogniwo ewolucji.

Czym się różni narada od lewatywy?

Nie ma większej satysfakcji dla umordowanego przez wszelkie zwierzchności człeka, niż zacytowanie mimochodem, której za karę Bozia zabrała włosy, owego wspaniałego fragmentu „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, kiedy to główny bohater oświadcza pewnemu łysemu panu w pociągu, że wypadanie włosów, jest często skutkiem wstrząsu połogowego. Łysy pan okazał się zresztą generałem inspekcyjnym, który nie znał się na dobrych żartach… Rzecz jasna takie cytowanie może odbywać się jedynie w marzeniach i myślach, gdyż wszelkie takie dokazywania mogą się dla żartownisia zakończyć marnie.

Sytuacja w Lasach i stosunki międzyludzkie jakie w niej panują, jako żywo przypominają CK porządki.

Chwała Bogu, że nie stosuje się jeszcze w Lasach Państwowych lewatywy, choć szczerze powiedziawszy nie wiadomo dlaczego. Byłaby to znakomita metoda na walkę z opieszałymi umysłowo pracownikami, którzy mają nie dość woli, by wdrażać trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną. Nie wspominając o tym, że w tak niezwykle prosty sposób, można by oczyścić organizmy i dusze polskich leśników z wszelkich niepoprawnych idei, buntowniczych pomysłów i wewnętrznego sprzeciwu.

Zamiast narad gospodarczych, które jak wszyscy wiemy są kompletną stratą czasu, czczą gadaniną i międleniem w kółko tych samych prezentacji pałer pointa, powinno się przeprowadzać comiesięczne oczyszczanie organizmów lewatywą.

Czasem człowiek i sam słuchając od trzech godzin monotonnego głosu zastępcy nadleśniczego, ma ochotę na taki zabieg.

dobry_wojak_szwejkTenże oto tu Józef Szwejk, z całą pewnością potrafiłby opisać naszą leśną rzeczywistość.

Tubylcy a polskie leśnictwo

Pośród wielu ludzi, których leśnik musi znosić (ponieważ tak dyktuje mu jeden z paragrafów czy ustępów Certyfikatu), jest ludność tubylcza.

Nie może leśnik zamknąć lasu i drzwi kancelarii na cztery spusty aby ów żywioł tubylczy trzymać w należytym od siebie dystansie, o nie, byłoby to pogwałceniem najświętszych certyfikatowych pryncypiów! I choćby miałbyś niejednokrotnie wywalić za próg natrętnego przedstawiciela autochtonów, zwłaszcza proweniencji wiejskiej, którą zawsze charakteryzować będzie natręctwo i uprzykrzanie życia, wiedz że może się to zakończyć dla całej Wszechmogącej Derekcji odebraniem wiadomego zaświadczenia o prowadzeniu dobrej gospodarki leśnej. Gorszego zaś ciosu w trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną nie ma i długo nie będzie (nawet haracz leśny jakiego zażądał ów barbarzyński i do cna zdegenerowany rząd nie ma znamion takiego okrucieństwa dla polskiego leśnictwa).

Pomyśl zatem ze dwa, albo i ze trzy razy, zanim wskażesz drzwi surowym gestem nakazując danemu osobnikowi opuszczenie lokalu, albo przepędzając precz z lasu nienasyconych i zachłannych wiejskich zbieraczy grzybów czy jagód! Ktoś, obdarzony złą wolą, może pomyśleć, że oto zakazujesz wstępu i korzystania z leśnych pożytków tubylcom, a nie że po prostu bronisz swoich grzybowych miejsc i jagodzisk przed bezmyślną, prymitywną eksploatacją!

Nawet jeśli tubylec po raz tysięczny zada pytanie o różnicę pomiędzy metrem sześciennym a przestrzennym i po raz tysięczny nie zrozumie twego na wpół naukowego wywodu o przelicznikach, korze i powietrzu, musisz zachować zimną jak azot krew i wzbijając się na aktorskie wyżyny, przybrać na twarzy uśmiech i dalej tłumaczyć, tak aby ów człowiek, poczuł się traktowany przez ciebie zupełnie poważnie.

Wiadomo, że ciężkim jest los leśnika, ciężka jego praca i znój. Oprócz komarów, kleszczy i innych zesłanych przez Stwórcę życiowych udręk, musi on zmagać się z ludzkością, która coraz to odważniej penetruje polskie lasy, a zwłaszcza owa część tej ludzkości, którą można nazwać ludnością tubylczą.

Najgorzej zaś mają wszelcy leśnicy pod Białymstokiem, gdzie żywioł wiejski pomieszał się z miejskim, tworząc tak zajadłą mieszankę, że klękajcie narody. Co tam nieugiętość Papuasów! Co tam waleczność Pigmejczyków! Cóż tam żarłoczność Karaibów, którzy przecie potrafią zjeść i człowieka! Kto raz miał do czynienia z rozjuszonym zbieraczem jagód czy nawet grzybów z Dojlid, ten wie, że wszelkie inne społeczności tubylcze to łagodne baranki!

pigmejZdjęcie owo pochodzi z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego, a przedstawia Pigmejów z Kongo, którzy jak widać, rękami i nogami bronili się przed Certyfikatem, prowadząc swoją plądrowniczą gospodarkę leśną.

Kto stoi za atakami na LP?

– Nie wiem kto za tym wszystkim stoi- zaczął nieco histerycznie leśniczy Zdzisio- Ale komuś niezwykle zależy na zdyskredytowaniu Lasów Państwowych jako instytucji! Co i rusz w mediach pojawiają się jakieś artykuły, opisujące wszelkie obrzydliwe mechanizmy działające w Lasach!

– Przecież sam ciągle je krytykujesz – żachnął się podleśniczy – Jeszcze dobrego słowa nie usłyszałem od ciebie o nasze firmie.

– Ale nie wynoszę brudów na zewnątrz!- bronił się leśniczy Zdzisio – Jako wieloletni pracownik mam prawo do cichej krytyki. Jeszcze nie daj Jowiszu, nasz chlebodawca upadnie i co ja zrobię, kiedy ja tylko drzewa sadzić umiem? Zastanawiam się komu zależy na takim chlapaniu błotem.

– Wajrakowi! Żeby go obes…ło – splunęła siarczyście stażystka. Była to zasłyszana u Wuja Naczelnika opinia.

– Tyle razy prosiłam żeby nie pluć w kancelarii, do cholery! – zawołała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka – Wszyscy wiemy kto za tym stoi! ONI już i o Złoty Pociąg się upomnieli! Dziś chcą przejąć Puszczę Białowieską, a jutro cały kraj! I to pod jakim pretekstem! Boże! Jakiegoś nienażartego robactwem dzięcioła!

– Mówiłem ci, żebyś nie słuchała radia po nocach! I tak nigdy nie kończą tam rozmów!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio- I przestań w końcu podsłuchiwać! Służba Leśna rozmawia!

– Trzeba się było upomnieć w nadleśnictwie żeby chociaż styropian „piątkę” przykleili na suchy tynk!- zawołała oburzona małżonka- Nawet się nie staram słuchać a i tak wszystko słyszę!

– Jak widzicie koledzy i koleżanki, ja to już nawet piekła się nie boję. Mam je tu, w leśniczówce– podrapał się po głowie leśniczy Zdzisio- Ale chciałbym przed śmiercią zobaczyć jeszcze, że sprawy w naszej firmie idą do przodu i że zarzucono już tę wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną, przez którą dostałem wrzodów na żołądku!

– Wrzodów dostałeś od kawy i narad stary durniu!- zawołała małżonka.

– Właśnie o tym mówię ciemna kobieto!- zdenerwował się leśniczy- Na naradach cięgiem gadają o tej trwałej gospodarce leśnej, niech ją ziemia pochłonie!

– A ja to bym chciał, żeby w końcu ktoś podsłuchał i nagrał kilku derektorów i naczelników – rozmarzył się podleśniczy- I ujawnił nagrania.

– To mógłby być początek końca- stwierdził leśniczy- Wypluj te słowa, bo ty też umiesz tylko wydawać kwity wywozowe.

rabbiLouis de Funes (świętej pamięci), znakomicie grał starozakonnego!