Brutalna siła argumentu czyli leśnik w przedszkolu

Kiedy leśniczy Zdzisio dowiedział się, że znowu wyznaczono go na prelegenta w miejscowym przedszkolu, gdzie miał dzieciom opowiadać o TZW gospodarce leśnej, powiedział, że woli umrzeć, że niech go lepiej trafi piorun kulisty i niechby spaliłby go żywcem, bo komu jak komu, ale dzieciom nie wolno opowiadać takich rzeczy, ponieważ traumy z wczesnego dzieciństwa zostawiają trwały ślad na psychice człowieka. Tym razem nadleśniczy wykorzystał starą sztuczkę z aluzjami o znacząco mniejszych premiach, o obniżonym ryczałcie rozjazdowym i dużo niższym dodatku funkcyjnym. Te głupie i średniowieczne argumenty zawsze działają na terenową Służbę Leśną, toteż wkrótce leśniczy Zdzisio zjawił się w przedszkolu, a na dodatek zabrał ze sobą stażystę Romusia, który miał dzieciom uświadomić co może stać się z człowiekiem, który zaniedba jakikolwiek rodzaj edukacji, zwłaszcza edukacji przyrodniczoleśnej.

– Kto jest najlepszym przyjacielem lasu?- zapytał na początek leśniczy Zdzisio wlepiającą w niego ze strachu dzieciarnią (leśniczy ubrał się tym razem w mundur terenowy, który robił przerażające wrażenie nawet na osobach dorosłych, co dopiero na czterolatkach).

– Świnka Peppa!- zawołała jakaś dziewczynka.

– Kto?!- wybałuszył oczy leśniczy.

– Nieprawda! – wrzasnął szczerbaty chłopczyk- Spajdermen!

Potem posypała się cała masa bohaterów, ponieważ każde dziecko z osobna postulowało, że jej ulubiony bohater jest najlepszym przyjacielem lasu.

– Janosik!- darł się jakiś starszak, wyjątkowo edukowany przez swych zapewne konserwatywnych rodziców (a raczej dziadków).

– Papież!- krzyczało inne dziecko (wyglądało na nieco nawiedzone).

– Wajrak!- zawołało jakieś dziwne dziecko spod ściany.

– Widzę, że pseudoekologiczna indoktrynacja i tu dotarła!- zawołał zgorszony leśniczy Zdzisio- Najlepszym przyjacielem lasu jest leśnik!

– Bzdura!- odparł zwolennik Wajraka – Leśnik jest chciwą desek bestią, która widzi las wyłącznie poprzez pryzmat pieniądza. Pasożyt i pijawka! Jemioła! Nierób rozbijający się po lesie drogą terenówką za pieniądze pochodzące z rabunkowej gospodarki leśnej!

– On nie jada mięsa – usprawiedliwiła go przedszkolanka- Jacusiu nie bądź niegrzeczny!

– A co? Prawda go w oczy kole?- nie dawał za wygraną Jacuś – Mamusia zawsze czytuje mi komentarze na fejsbuku Wajraka, więc o leśnikach wiem wszystko! A o myśliwych jeszcze więcej! Skurw…syny! Zastrzelić ich wszystkich! Mordercy saren i wałęsających się psów i kotów!

Zapadła krępująca cisza.

– I niech się pan nie męczy gadaniną o tej swojej trwałej, zrównoważonej i wielofunkcyjnej gospodarce leśnej, bo my tu w przedszkolu wszyscy jak jeden wiemy, że to bzdura i mydlenie oczu! – powiedział stanowczo Jacuś- Doskonale wiemy, że wasza działalność to takie same szkodnictwo jak wycinka Puszczy Amazońskiej!

Dodał coś jeszcze o napychaniu przez leśników kałdunów kosztem przyrody i patologicznym postrzeganiu lasu, który dla leśników jest jedynie rezerwuarem złotówek.

Leśniczy Zdzisio był zdruzgotany.

Siła argumentów czteroletniego Jacusia była powalająca, nawet dla tak tęgiego i zaprawionego, w bojach intelektualnych z inżynierem nadzoru, umysł leśniczego.

Na brutalną siłę argumentów, polski leśnik powinien jednak odpowiadać równie brutalną siłą, toteż leśniczy Zdzisio gromkim głosem zawołał:

– Romuś!

Romuś bawiący się znakomicie w kącie dwoma drewnianymi (na szczęście) klockami, wyprostował się i wydał z siebie liczne i przerażające dźwięki, coś pomiędzy chichotem hieny, pijackim śpiewem a „Gorzkimi żalami”, odśpiewanymi przez czcigodne matrony w moherowych beretach.

Odpowiedź przyniosła lepsze efekty niż leśniczy Zdzisio mógłby się spodziewać, ponieważ Jacuś popłakał się ze strachu, a na dodatek dyrektor przedszkola zapowiedział, że nie wpuści na teren przedszkola nigdy więcej żadnych australopiteków czy troglodytów, a tym bardziej leśników.

 

 

Najświętszy Certyfikat a TZW gospodarka leśna

Kiedy okazało się, że Wielki Audytor Najświętszego Certyfikatu wybrał za cel swojej kontroli leśnictwo Krużganki, nadleśniczy przeżegnał się, zmówił pacierz do świętego Eustachego i zaczął pakować rzeczy osobiste, które miał w gabinecie. Sam Ekscelencja Derektor ogłosił, że ten nadleśniczy przez którego Derekcja postrada Najświętszy Certyfikat, da natychmiast głowę pod kadrowy topór.

Audyt w Krużgankach mógł oznaczać jedynie skandal.

Wielki Audytor został z wielką paradą zawieziony do kancelarii leśnictwa. Na tę okazję wypożyczono resorowany powóz, zaprzężony w dwa raźne konie, co miało w Wielkim Audytorze wzbudzić poczucie, że nadleśnictwo nie używa przebrzydłych terenówek, kapiących wszędzie olejem przekładniowym i emitującym śmierdzące spaliny.

Forpoczta w postaci spanikowanego inżyniera nadzoru Mazgaja (audyt mimo wuja biskupa mógł mu złamać karierę), musztrowała zaskoczonego leśniczego Zdzisia i podleśniczego, każąc doprowadzić do porządku poplamione i miejscami poprzypalane mundury terenowe. Stażystę Romusia zamknięto w przenośnej toalecie, żeby przypadkiem, spanikowany widokiem dostojeństwa Wielkiego Audytora nie zrobił mu krzywdy.

– Pod żadnym pozorem nie otwieraj!- pogroził mu palcem leśniczy Zdzisio.

Romuś kiwnął głową, że rozumie, że nikogo nie wpuści i zaparłszy rękami i nogami odrzwia toalety czekał w środku, aż leśniczy powie, że można wyleźć.

Wielki Audytor nawykły do czołobitności okazywanej przez Służbę Leśną, zdziwił się na widok leśniczego Zdzisia, który nawet nie wstał na powitanie.

– Pan wybaczy – przeprosił leśniczy – Gira boli mnie niemożebnie! Podagrę mam!

– I hemoroidy – dodał po chwili.

Wielki Audytor chrząknął i suchym tonem powiedział:

– Chciałbym obejrzeć siedlisko LN23B, które znajduje się na terenie leśnictwa.

– A jedź pan i oglądaj!- zgodził się leśniczy – My od tego nie zbiedniejemy!

Zastępca nadleśniczego zrobił dziwną minę, a Mazgaj z wrażenia nieomalże kucnął. Byliby postraszyli leśniczego rychłym zwolnieniem, ale Wielki Audytor zastrzegł sobie, że nie wolno im się wtrącać do rozmów z terenową Służbą Leśną.

– Czy pan chociaż wie jakie to siedlisko?- indagował dalej Wielki Audytor.

– Ja mam swoje lata- zdenerwował się leśniczy Zdzisio – I wszystkiego nie pamiętam. Na jaką cholerę te durackie komputery, żeby ja każdą bzdurę musiał pamiętać?! Poza tym nie mam czasu na głupoty, bo ja tu prowadzę trwałą, wielofunkcyjną i zrównoważoną gospodarkę leśną!

Inżynier Mazgaj usłyszawszy obcesowe słowa leśniczego, poczuł, że coś dziwnego i nagłego dzieje się z jego mięśniami zwierającymi.

I wybiegł jak oparzony z kancelarii, pragnąc uniknąć kompromitacji.

– Zdarza się – powiedział filozoficznie leśniczy Zdzisio – Toż nie dalej jak wczoraj i ja miałem sraczkę. Po herbacie miętowej. A tu proszę – nic nie trzeba – wystarczy audyt! Muszę panu powiedzieć, że tak właśnie wyglądało nadleśnictwo przez ostatnie dni.

Zastępca nadleśniczego ze zdumienia i przerażenia klapnął na krzesło. Wiedział już, że oto nastąpił początek końca.

Tymczasem pod przenośna toaletą działy się sceny dantejskie. Inżynier Mazgaj ostatkiem sił powstrzymywał nieuniknione, jednocześnie waląc do drzwi i wrzeszcząc:

– Otwieraj durniu!

Stażysta Romuś, wprawdzie nieludzko silny, ale intelektualnie położony w okolicach gibonów czy makaków, wydawał z siebie przerażające dźwięki, trzymając drzwi z całych sił i ani myślał otwierać.

Inżynier pobiegł za garaż.

Tam napotkał małżonkę leśniczego, rosła i postawną Kaszubkę, która uczyła swego faworyta Szarika, bydlę rodem z piekła, krzyżówkę wyżła z chartem afgańskim, aportować. Nawet najlepiej ułożonym psom czasem odbija szajba, a co dopiero Szarikowi, który nienawidził organicznie Służby Leśnej, na widok Mazgaja. Zresztą małżonka leśniczego widząc opuszczającego spodnie inżyniera, bez wahania podała komendę: „Bierz zboczeńca!”. Mazgaja uratowało tylko to, że Szarik, podobnie jak pewien niedźwiedź, „mięs nieświeżych” nie atakował.

Wielki Audytor tkwił w kancelarii oniemiały. Całe bowiem zajście było dobrze widoczne przez okno. Nie zdziwił się nawet na słowa leśniczego, który oświadczył, że teraz to się musi zająć papierami, bo ma w nich bałagan niemożebny.

– Tak na wypadek jakiej prawdziwej kontroli- dodał mrugając okiem do Wielkiego Audytora.

Zastępca nadleśniczego zdawał się postradać zmysły, bowiem siedział i recytował jakąś rymowankę o rębni III b.

– I widzi pan, z kim my tu musimy pracować!- westchnął leśniczy Zdzisio- Jedna wielka obstrukcja i dom wariatów! To prawdziwy cud, że my w terenie dajemy w takich warunkach prowadzić TZW gospodarkę leśną! A niech se pan wyobrazi, co by to było, gdyby pan się zjawił z zaskoczenia!

Kto niszczy leśne tradycje?

Zakończenia akcji odnowieniowych w leśnictwie Krużganki, zawsze cieszyły się opinią imprez hucznych i wyjątkowych. Na tle wyjątkowo nudnych i w gruncie rzeczy głupich uroczystości organizowanych przez nadleśnictwo, gdzie nawet na imprezach integracyjnych należało przychodzić w mundurze wyjściowym i wysłuchiwać długich i nudnych laudacji na cześć nadleśniczego (celował w tym jego zastępca), zakończenia odnowień w Krużgankach to były prawdziwe bachanalia. To tak jakby porównać grecki sympozjon, gdzie wino lało się rzekami i potokami, do majowego nabożeństwa.

Wszystko to było zasługą krewkich bab z Krużganków, które po znaczących ilościach alkoholu nabierały przedziwnego animuszu i wyprawiały takie rzeczy, że nawet leśniczy Zdzisio człowiek, który widział prawie wszystko i cierpiał na wszelkie możliwe schorzenia, chował się do dołu na sadzonki, celem przetrwania pierwszej fali babskiego tsunami, która za nic miała powagę terenowego munduru leśnika, czapki z wizerunkiem orła, czy choćby zwykłą przyzwoitość.

Tak było i tym razem.

Baby nie żałowały sobie wódki, toteż wkrótce uroczyste zakończenie prac odnowieniowych przerodziło się w najprawdziwsze pijaństwo. Pierwszą ofiarą został stażysta Romuś, który od dzieciństwa uczony wrogiej postawy wobec alkoholu, jako pierwszy stracił świadomość i leżał opodal mrowiska, stanowiąc doskonały przykład, że leśnicy są bliżej świata zwierząt niż jakakolwiek grupa zawodowa (oprócz rzeźników).

Kiedy atmosfera spotkania osiągała już apogeum (objawiało się to tym, że leśniczy Zdzisio usiłował przemówić, ale upadł pośród aplauzu zebranych, prosto w liczne butelki i musztardy), od strony Tamulka nadjechał nie kto inny jak sam inżynier nadzoru Mazgaj.

Podobne zgorszenie mogłaby wzbudzić jedynie dama lekkiego prowadzenia się, zjawiająca się na parafialnym kursie przedmałżeńskim.

Inżynier nadzoru z nieukrywaną satysfakcją robił zdjęcia leżącemu Romusiowi, a z jeszcze większą leśniczemu Zdzisiowi, który pośród flaszek i słoiczków, z gębą wysmarowaną tłuszczem pieczonej na ognisku kiełbasy, stanowił przykład ostatecznego upadku trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej.

– A czego tak fotografuje?- zapytała Filipczukowa z ponurym wyrazem twarzy – Paparaca się kuźwa jego mać znalazł!

– Sporządzam dokumentację do notatki służbowej- pogardliwie odpowiedział Mazgaj – Piękne rzeczy się tu dzieją.

– Dzieją się tu rzeczy uświęcone leśną tradycją – stękał leśniczy Zdzisio leżąc beztrosko w szklanym bałaganie- O której ty i cała banda leśnych karierowiczów, nie macie bladego pojęcia. Przez was zginą leśne tradycje i zwyczaje, bo zamiast normalnego kontaktu z ludzkością, wolicie paradować ze sztandarami po kościołach i wieszać sobie na ścianach kordelasy! A ja ci powiadam, że właśnie tu jest prawdziwa gospodarka leśna! A twoją durną notatkę służbową mam głęboko w dupie, ponieważ najważniejsza nie jest notatka, a wyjaśnienie!

Regulacja podstawą TZW gospodarki leśnej

Jego Ekscelencja Derektor Jeneralny siedział w swoim gabinecie i dyktował skrybie najnowsze zarządzenie.

Miało ono dotyczyć właściwego spożywania posiłków regeneracyjnych, gdyż jak ze zgrozą dowiedział się Ekscelencja Derektor, terenowa Służba Leśna jadała je byle jak, byle gdzie, nie dbając o etos zawodu leśnika, a nawet o podstawowe zasady higieny. Napawało go oburzeniem, że leśnicy jedli swoje mielonki czy konserwy rybne w taki sposób, że niweczyli cały dorobek wizerunkowy Lasów Państwowych, który z trudem osiągnięto dzięki rozmaitym uroczystościom ze sztandarami poszczególnych nadleśnictw, terenowymi nabożeństwami udziałem licznych kapelanów, nie wspominając o Wielkiej Pielgrzymce Leśników na Jasną Górę, która znakomicie reperowała wizerunek leśników w oczach społeczeństwa, nadszarpnięty przez nadmierne wykorzystywanie rębni zupełnych czy nawet złożonych.

– „…zabrania się spożywania posiłku regeneracyjnego w pozycji stojącej czy kucznej…”- dyktował Ekscelencja – „… prawidłową pozycją i jedyną możliwą jest pozycja siedząca, ze zdjętym nakryciem głowy. Siedzieć należy na specjalnie do tego przystosowanych siedziskach, wykonanych z drewna z rodzimych gatunków drzew, przy czym stażysta winien korzystać z siedziska z drewna osikowego, podleśniczy z siedziska brzozowego, leśniczy z siedziska sosnowego lub dębowego…”

– „… Niedopuszczalne jest aby resztki posiłku regeneracyjnego pozostawały na twarzy spożywającego. Należy zadbać o częste wycieranie twarzy specjalną serwetą z monogramem nadleśnictwa w którym pracuje spożywający…”

-„… Spożywanie posiłku powinno jak najbardziej nawiązywać do trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarki leśnej. Efekt nawiązania można osiągnąć przez spożywanie posiłku regeneracyjnego wykorzystując zalety podległości służbowej: stażysta winien serwować posiłek podleśniczemu, natomiast podleśniczy leśniczemu…”

– „… należy unikać spożywania posiłku regeneracyjnego w obecności osób postronnych. Dotyczy to zwłaszcza posiłków o obniżonej jakości, które mogłyby sprawić niewłaściwe wizerunkowo wrażenie. Na wypadek spożywania posiłku regeneracyjnego przy osobach postronnych, nadleśnictwo powinno zakupić partię konserw o podwyższonej jakości i wydawać je bezpośrednio przed zamiarem spożycia.

-„… Nadleśnictwo powinno dysponować listą osób, które nie potrafią spożywać posiłków w sposób estetyczny i kulturalny, celem… celem… celem…” – Ekscelencja Derektor Jeneralny zaciął się.

Skryba przetarł grube szkła okularów i sapnął:

– Brał Ekscelencja swoje pigułki?

Ekscelencja Derektor zrobił się purpurowy ze złości:

– Na Jerzego Waszyngtona i wszystkich świętych stanu Columbia! Brałem! Do kroćset! Czy byłbym w stanie coś podyktować bez nich?!

 

Jak zachowywać się w księgowości

Eksstażystka Marysia, pełniąca dzielnie, choć nieco kontrowersyjnie i ekstrawagancko obowiązki leśniczego leśnictwa Mazgaje, wpadła do okazałego biurowca nadleśnictwa Garłacze niczym owa sławna atomowa bomba, która ze szczętem zniosła japońskie miasto Hiroszima.

Klęła przy tym jak szewc. Nadleśniczemu, który akurat snuł się po nadleśnictwie, machnęła od niechcenia ręką i jak tornado, jak cyklon, jak rozszalały tabun mustangów czy koników huculskich, wpadała do księgowości.

Baby z księgowości akurat raczyły się kiszką ziemniaczaną, którą nabywały za pośrednictwem terenowej Służby Leśnej w najsłynniejszej w okolicy wytwórni kiszek i babek ziemniaczanych.

Kiedy p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje Marysia z hukiem otworzyła drzwi, niektóre baby w akcie paniki pochowały się pod biurkami, niektóre usiłowały zasłonić się licznymi papierzyskami, które leżały na biurkach, kasjerka próbowała skryć się w kasie pancernej i jedynie główna księgowa, z pełnymi ustami kiszki ziemniaczanej wystękała:

– Co to ma znaczyć?!

Marysia wymachiwała jakimś papierem i używając przy tym grubiańskiego języka zapytała:

– To ja się pytam co to ma znaczyć?! Która to zredagowała?! Gnaty porachuję! Zęby wybiję! Ja wam dam notę obciążeniową wy, wy…

Tu padły okropne oskarżenia pod adresem bab z księgowości, wśród których znalazło się coś o fatalnym prowadzeniu się ich babek, matek i samych bab.

– Jeśli mi chociaż złotówka z konta zginie!- darła się Marysia – To przysięgam, że to będzie ostatnia wasza kiszka! Tfu! – splunęła na koniec.

I trzasnęła drzwiami tak potężnie, że została jej klamka w dłoni.

Po wyjściu Marysi, baby niepewnie powychodziły z ukrycia, żegnając się co chwila i bojaźliwie patrząc na drzwi.

– Za cośmy jej wystawili tę notę?- pytała niepewnie główna księgowa.

– Nie wiemy- odparły baby- Sama pani wie, jaki my tu mamy bałagan!

– Anulować!- zawołała główna księgowa – Przecież ona następnym razem może dać mi po gębie! A swoją drogą popatrzcie panie – czas idealistów w Lasach się skończył! Kiedyś wysyłało się obciążenia i leśniczowie płacili bez zbędnych komentarzy, a teraz tylko te pieniądze i pieniądze…

Dobra narada nie jest zła?

Eksstażystka Marysia, obecnie pełniąca obowiązki leśniczego leśnictwa Mazgaje, siedziała na naradzie gospodarczej w nadleśnictwie i nudziła się setnie. Ziewała, kładła głowę na stole, bawiła się filiżanką, robiła głupie miny do kolegów leśniczych siedzących naprzeciwko (bawiło ją przerażenie w ich oczach, kiedy spoglądali jednocześnie czy nadleśniczy widzi, że nie biorą oni udziału w takiej głupiej zabawie), aż w końcu wyrwało się jej niezbyt parlamentarne:

– Ja pier…lę… – czym sama się zdziwiła, albowiem miała zamiar jedynie pomyśleć w ten sposób, ale jak to bywa na najnudniejszych naradach, czasem organizm leśnika, przestaje słuchać właściciela i robi co chce.

– Co koleżanka ma na myśli?- otworzył szeroko oczy zastępca nadleśniczego, który w tym nieszczęsnym momencie z emfazą w głosie, ogłaszał ponure konsekwencje dla osób przez które Derekcja straci Najświętszy Certyfikat.

– Przez to całe ględzenie, nic już nie mam na myśli – buńczucznie powiedziała Marysia- Cała ta narada to nic innego jak pranie mózgu! Już tylko czekam, kiedy będę siedziała tutaj jak reszta moich szanownych kolegów z otwartą gębą i bezmyślnym spojrzeniem, co nastąpi jak mniemam za dwie do trzech narad.

Leśniczy Zdzisio, jakkolwiek człowiek szczerze wątpiący w istnienie Trójcy Przenajświętszej (bardziej skłaniał się ku bóstwom antycznym, jako przyjaźniej traktujących dobrą zabawę i alkohol), przeżegnał się mimowolnie.

Nadleśniczy, który zdziwił się równie bardzo (nie miał do czynienia nigdy z żadnym buntem, oporem czy nawet zdaniem odrębnym), powiedział:

– Koleżanka powinna wiedzieć, że narady gospodarcze są nieodłącznym elementem gospodarki leśnej. Trwałej, wielofunkcyjnej i …

Tu o zgrozo, nadleśniczemu wypadło z pamięci odpowiednie słowo.

– Jeśli się koleżance nie podoba –kontynuował – To zawsze może ona zrezygnować z zajmowanego stanowiska. Na jej miejsce czekają setki za bramą nadleśnictwa!

Marysia prychnęła:

– Gdzie wy taką drugą Marysię znajdziecie!? Drugiej takiej, kuźwa, za przeproszeniem nie ma. Poza tym mój wuj Naczelnik Niemczyk, solidnie umocowany w Derekcji, nie byłby zadowolony gdybym porzuciła tak wspaniałą pracę! Chciałam przypomnieć też, że skoro na moje stanowisko czekają setki za bramą, to na pańskie czekają podobne setki i nie tylko za bramą ale i w tej świetlicy!

Módlmy się. W odpowiednim kierunku!

– Powiedz ty mi Romuś- zwrócił się do stażysty leśniczy Zdzisio- Co ty rozumiesz pod pojęciem trwała, zrównoważona i wielofunkcyjna gospodarka leśna?

Romuś wybałuszył oczy. Jego wielkie jak bochny chleba dłonie, zacisnęły się w pieści, a na czole wystąpiły żyły, co świadczyło, że zaczął intensywnie myśleć ( a nie było to łatwe, ponieważ na Komputerowym Stanowisku Leśniczego migały diody, nie pozwalając mu się skupić).

– No?- ponaglał go leśniczy.

Romuś wydał z siebie kilka dźwięków, z których można było wywnioskować, że TZW gospodarka leśna, jest dla niego pojęciem niezrozumiałym i niejasnym, tak jak pewien odcinek „Domowego przedszkola”, gdzie jedna pani tłumaczyła dzieciom dlaczego przywiązywanie puszek kotu i patrzenie na szaleństwa przerażonego zwierzęcia jest złe.

– A co sądzisz o ekologach?- zapytał chytrze podleśniczy.

Romuś przybrał marsową minę i pokazał gesty mające przypominać miażdżenie czaszek i łamanie piszczeli. Dźwięk wydostający się przy tym z gardła stażysty zaniepokoił nawet takiego starego wygę jak leśniczy.

– Teraz rozumiem dlaczego nasz wioskowy ekolog Henio Małanka przestał pojawiać się pod zlewnią mleka, gdzie prowadził czarny pablik relejszyn, godząc w wizerunek Lasów Państwowych – powiedział podleśniczy.

– Nieprawda!- zahuczała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka –Henio Małanka usiłował wdrapać się na dach leśniczówki, celem zaprotestowania przeciwko zrębowi zupełnemu przy Tamulku! Dysponował nawet transparentem uwłaczającym Służbie Leśnej, gdzie byliście przedstawieni jako pijawki i tasiemce uzbrojone! Szczęściem nie spałam i Szarik nie spał. I prawda co mówią, że najlepsze osikowe sztachety w płocie! Dwie złamałam na tym pseudoekologicznym grzbiecie! Podejrzewam, że leży teraz pośród jęków i próśb o rychłą śmierć!

– Faktycznie – zdziwił się leśniczy- Słyszałem jakieś hałasy nad ranem, ale przypuszczałem, że śpiewasz tym swoim barytonem jakieś godzinki czy inne tam „alleluja”! Dobra! Wracamy do edukacji Romusia! Romuś co to jest?!

I pokazał mu Zasady Hodowli Lasu.

Romuś nabożnie pochylił głowę, a następnie rzucił się na kolana i rozpoczął jakieś przedziwne modły, przewracając oczami. Pośród stęknięć i mlaśnięć, dawało się rozróżnić słowa takie jak: „trwała”, „zrównoważona”, „rębnia”.

– Co on robi?- wystraszył się podleśniczy.

– Tak jak bisurmanie modlą się pięć razy w stronę Mekki, tako i nasz Romuś na widok świętej księgi polskiego leśnictwa, modli się w odpowiednią stronę.

– Ale do kogo i w jaką?- dziwił się dalej podleśniczy.

– Zależy na jakiej stronie się otworzą ZHL – albo w stronę naukowców i profesorów z Warszawy, albo Poznania, albo nawet i Krakowa.

– A teraz?

– Teraz modli się w kierunku Instytutu Badawczego Leśnictwa!

Czy zduni nadają się do TZW gospodarki leśnej?

Leśniczy Zdzisio z podleśniczym, wylegując się w kwietniowym słonku, nadzorowali prace odnowieniowe, które w pocie czoła i za skandaliczne grosze prowadziły baby z Krużganków.

– Do niczego ta „dobra zmiana” w polskim trwałym i wielofunkcyjnym leśnictwie- powiedział leśniczy Zdzisio spoglądając przez lornetkę czy baby zachowują właściwą odległość między sadzonkami.

– Dlaczegóż to?- zapytał podleśniczy- Toż w niektórych derekcjach kadrowa karuzela oswobodziła kilka etatów z jednostek, które sabotowały wielofunkcyjne traktowanie lasu!

– Głupiś!- sapnął leśniczy Zdzisio- Dobra i porządna zmiana w leśnictwie nastąpiłaby dopiero wówczas, gdyby przypominała te, zastosowane w innych gałęziach gospodarki, albo gdyby była jeszcze bardziej radykalna!

– Proponujesz zupełne bezhołowie!- zawołał podleśniczy- Czyż mało ci przykładu stadniny koni arabskich, której budowany latami prestiż upadł na skutek zatrudnienia tam ignorantów i ludzi niedouczonych?!

– Filipczukowa! Do jasnej cholery! Za gęsto! Co wy ślepa jesteście?- wrzasnął leśniczy Zdzisio nagle do jednej z sadzących bab, patrząc cały czas przez lornetkę.

– Niech tam mordy na pagórku nie piłuje!- odwrzasnęła Filipczukowa- Bo jutro sam będzie sadził! Tyle lat sadzę, to wiem czy gęsto czy nie!

Tu padło jeszcze kilka wulgarnych słów, które przede wszystkim miały wyrazić frustrację Filipczukowej, spowodowaną żenującym wynagrodzeniem.

Po tym antrakcie leśniczy Zdzisio wrócił do tematu:

– Uważam, że przydałaby się lasom świeża krew i całkiem nowe spojrzenie na gospodarkę leśną. Może gdyby zajął się nią jakiś aptekarz, górnik czy filozof, nareszcie nasze działania nabrałyby sensu! Więcej szkody nie narobią niż wykształceni leśnicy, bo przecież co wybory okazuje się, że ci poprzedni derektorzy czy nadleśniczowie to patentowane osły były, po których nowa derekcja i minister, muszą wszystko poprawiać!

– Spójrz co za tumany!- nagle zdenerwował się podleśniczy, podnosząc się na łokciach- Tam pod lasem, w cieniu zaczęli sadzić sosnę! E! -wrzasnął do sadzących – Świerka sadźta od palika!- Toż na paliku jak wół napisane, że świerk!

– To niech który ruszy dupę i przyjdzie tutaj, bo na paliku jak wół napisano, że sosna!- odwrzasnął pan Józek- Generalicja zagajnikowa, kuźwa ich mać!

Leśniczy Zdzisio zmieszał się nieco:

– Zdaje się, że ja tam źle paliki poopisywałem.To znaczy, że i nas czas zamienić na jakiś zdunów czy dekarzy. Już więcej biedy w lesie jak my leśnicy nie narobią!

Gospodarka leśna a czopki

Leśniczemu Zdzisiowi, jak każdemu leśniczemu, który przedkładał pobyt w kancelarii nad bezsensownym włóczeniem się w godzinach pracy po lesie, okropnie dokuczały hemoroidy.

Do tego stopnia, że przemógł swój wrodzony wstręt do Służby Zdrowia i udał się po pomoc do Gminnego Ośrodka Zdrowia (czy jak go tam zwano), gdzie doktór Poskrobko zapisał mu czopki.

Rozmiar tychże medykamentów przeraził leśniczego. Kiedy w kuchni leśniczówki zjawiła się małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka (potrafiła kiedyś w pojedynkę rozgonić całą zabawę w Dziemianach), zastała swego męża zafrasowanego nad otwartym opakowaniem zawierającym ów problematyczny ratunek.

– Cóż się stało Dzidek?- zawołała wystraszona bladością lica leśniczego- Umierasz?!

– Chciałbym!- odpowiedział ponuro leśniczy- W chwili obecnej jedynie rychła i bezbolesna śmierć ucieszyłaby mnie tak naprawdę! Spójrz jakie mi końskie tabletki zapisał ów konował Poskrobko, którego dyplom lekarski jest staranną robotą fałszerzy dokumentów z Białegostoku! Nie powinien nawet prowadzić lecznicy dla zwierząt, a co dopiero dla porządnych ludzi! Jedną z tych tabletek jakoś połknąłem, ale następnych nie dam rady, a ten łajdak napisał, żeby żreć to trzy razy dziennie!

– Dzidek, przecież to czopki – fachowo zauważyła małżonka leśniczego.

– No to co z tego?!- nie rozumiał leśniczy.

– To z tego, że aplikujesz je niewłaściwie stary durniu!- zaśmiała się swoim barytonem małżonka.

– Skończ z tymi logicznymi gierkami, właściwymi dla kaszubskich bab i wyjaśnij co masz na myśli!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio.

– Wytłumaczę to przez analogię, której sens powinieneś w lot załapać- odparła małżonka leśniczego.

– Nie ma nic gorszego na świecie jak żona intelektualistka!- wrzasnął leśniczy- Gadaj prędzej! Mnie piecze a nawet swędzi!

– Zadam ci nieskomplikowaną zagadkę. Otóż co sądzisz o trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarce leśnej?

– Otóż jest ona w obecnym modelu zupełnie do dupy!- zawołał leśniczy Zdzisio.

– No i teraz powinieneś wiedzieć jak się aplikuje czopki.

Leśniczy Zdzisio zasępił się niebywale, robiąc przy tym minę jaką musiał mieć Henryk von Plauen, widząc, że musi zmykać czym prędzej z grunwaldzkiego pobojowiska.

– Nie bardzo podoba mi się twoje podejście do prowadzonej przeze mnie gospodarki leśnej. Jako moja małżonka, powinnaś wykazywać maksimum lojalności, zwłaszcza, że czerpiesz z niej wymierne korzyści!

– Za długo urzęduję w roli małżonki leśniczego, żeby żyć jakimiś złudzeniami. Pamiętaj, że jestem odporna na każdy rodzaj edukacji, a zwłaszcza edukacji przyrodniczoleśneśnej i swój rozum mam!