Kompot z dyni ubóstwiam ja bardzo. Smak z dzieciństwa, który w przeciwieństwie do flaków, smakował mi zawsze, odkąd tylko pamięcią sięgam.
Teraz okazuje się, że dynia to symbol wyznawców Szatana i kto spożywa dynię, albo ją drąży, robi to celem skontaktowania się z samym Lucyperem i będzie potępiony na wieki wieków amen. Tyle razy piłem ja ten kompot, że nieświadomie nawet stałem się satanistą. A kto mnie truł tym diabelskim napitkiem od lat najmłodszych? Kto nasączał moje niewinne ciało i duszę tym wywarem piekielnym? Kto oddawał mnie w łapy czarta? Babcia! Ta sama babcia, która słucha Radiamaria od samego rana, która miała butelkę wody z Lichenia w kształcie Matki Boskiej z niebieskiego plastiku, ta sama babcia, która ma trójwymiarowego papieża na półce.
Teraz już rozumiem dlaczego tak łatwo oddawałem się rozmaitym pokusom i grzechowi. Byłem nasączony tym jadem, tą trucizną z szatańskiego warzywa. Babcia zresztą dodawała tam innych piekielnych składników – cukier, który wiadomo, że również diabeł wymyślił, bo z cukru cukrzyca się robi; goździki – również diabelstwo, kształt rogaty mają, Lucyfer to na ziemię sprowadził; najgorszy zaś z tego wszystkiego jest ocet. Ocet wiadomo kto stworzył i dlaczego – czart, żeby ludzie robili zaprawy z ogórków i przez to rosło spożycie wódki.
Za coś ty mnie babciu truła? Czemuś duszę niewinną zgubić chciała? Żeby to jeszcze jedną! Całą rodzinę truła babcia tym lucyperskim napitkiem, toż my wszyscy jak nic do piekła pójdziemy!
Najgorsze, że to wszystko z premedytacją. Niemożliwe jest bowiem, żeby babcia, osoba religijnie najbardziej świadoma, która potrafi wszystkie zwrotki, wszystkich kościelnych piosenek, nie wiedziała, że dynia to warzywo Lucyfera! Po innych domach, ultrakatolickich przecież, również widywało się, jak drążą te dynie na chwałę Szatanowi! Czy to nie spisek? Czy to nie zmowa jakaś piekielna?
Cóż zrobić…tyle się przez całe życie tego kompotu nachlał człowiek, że ratunku już dla mnie nie ma. Otchłań przede mną. Nie Czyściec nawet, a wieczne potępienie. Takie mam pocieszenie, że większość rodziny też chlała ten kompot bez umiaru. Każdy łyk to jeden krok w piekielne przedsionki. Jakże ręce zacierał Belzebub w takich chwilach! To lepsze niż cyrografy!
Jakby to było dziś: przed oczami mam te dynie, leżące wydrążone w babcinej kuchni. Jakże inaczej teraz rozumiem jej uśmieszek pod nosem! Jakże inaczej rozumiem teraz te dolewki diabelskiej esencji grzechu!
Babcia sama jakoś kompotu z dyni nie pijała. To właśnie tak się załatwia konkurencję! Wiadomo, że do Królestwa Bożego wejdzie tylko sto czterdzieści tysiące wiernych, trzeba więc jakoś zwiększyć swoje szansę, piłując gałąź na której siedzą inni chętni, pragnący zaznać raju. Choćby kubkiem kompociku z dyni.