Przeczytawszy wszystkie możliwe księgi leśne, łącznie z wielką ilością podejrzanych broszurek z cyklu „Biblioteczka leśniczego”, inżynier nadzoru Mazgaj uznał się za najwybitniejszego leśnika w tej części Europy.
Zasady Hodowli Lasu czy Instrukcję Ochrony Lasu, znał na pamięć i to wszelkie możliwe wydania, potrafiąc cytować poszczególne paragrafy z głowy, zadziwiając całe biuro Nadleśnictwa Garłacze, po którym chodził jak napuszony indor, obnosząc się ze swoją niespotykaną na tej szerokości geograficznej wiedzą. Baby z biura niewiele z tych mądrości rozumiały, a kiedy Mazgaj wychodził z jakiegoś działu w którym recytował babom jakiś obszerny fragment dowolnej, przerażająco mądrej leśnej instrukcji, przewracały oczami, żegnały się, łapały się za głowę i łykały aspirynę.
Sprzątaczka, której Mazgaj przedstawił cały akapit dotyczący rębni przerębowej, zamknęła się ze strachu w swoim kantorku, podejrzewając, że takie głupie gadanie oznacza nic innego, jak to, że znowu szykują się jakieś zwolnienia w nadleśnictwie i tym razem nawet sprzątaczek nie oszczędzą.
Najgorzej kiedy do nadleśnictwa przyjeżdżał któryś z leśników terenowych, których zaciekły opór przeciw leśnemu słowu pisanemu stał się legendarny. Mazgaj wypatrywał ich przez okno i kiedy nieszczęśnik stawał na progu okazałego budynku nadleśnictwa, witał go niezwykle podchwytliwym pytaniem dotyczącym biologii kornika drukarza, czy innego stworzonego przez Szatana na złość ludziom owada. Jakąż satysfakcję sprawiało mu oglądanie pocących się i bełkocących jakieś głupstwa leśników!
Wszystko to utwierdzało inżyniera nadzoru w przekonaniu, że jest jednym z najmądrzejszych ludzi w tej części Układu Słonecznego, że jego niezwykłe umiejętności marnują się w tak zapyziałym zakątku owegoż Układu jakim jest nadleśnictwo Garłacze i że powinien być już dawno derektorem albo ministrem.
I kto wie do jakich wniosków i doszedłby Mazgaj, gdyby nie powrót nadleśniczego, który odbębniwszy urlop gdzieś w jakimś przyjemnym zakątku słonecznej Hiszpanii, wrócił w szerszenim nastroju do nadleśnictwa.
Wszystkie mądre leśne księgi, które przeczytał inżynier pozbawiły go wszakże jednej, acz najbardziej przydatnej rzeczy w trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarce leśnej: instynktu samozachowawczego.
Kiedy nadleśniczy pojawił się w progu nadleśnictwa, Mazgaj zamiast powitać go w sposób serdecznie uniżony, palnął jakąś wyniosłą mowę na temat potrzeby dostosowania tekstów zarządzeń nadleśniczego do obowiązujących przepisów, wprawdzie głupiego, ale zawsze prawa.
– Widzę, że kolega inżynier ryje jamy pode mną- wycedził nadleśniczy- A ruszyłeś dupę z nadleśnictwa choćby raz kiedy ja byłem na urlopie, czy jak zwykle urządzałeś pielgrzymki od działu do działu?! Czego gały wytrzeszczasz? Sraczki dostałeś?!
– Mój wuj biskup…- bełkotał Mazgaj.
– I twój wuj biskup doskonale wie, że na każdego biskupa jest jakiś arcybiskup czy kardynał! – przerwał zdecydowanie nadleśniczy- Jeśli się kuźwa twoja rodzona dowiem, żeś wyrażał się niepochlebnie na mój temat w kręgach derekcyjnych, zapowiadam ci tu i teraz, że nie pomoże ci wuj biskup, Episkopat, ani nawet papież Franz! I do roboty się bierz zaraz! W teren! Kontrolki sprawdzać! Wio!
I długo jeszcze pomstował nadleśniczy na Mazgaja, wymyślając mu od katarynek , durniów i gadów na własnej piersi wyhodowanych.