Jak zbytek lektur inżyniera nadzoru rozumu pozbawił

Przeczytawszy wszystkie możliwe księgi leśne, łącznie z wielką ilością podejrzanych broszurek z cyklu „Biblioteczka leśniczego”, inżynier nadzoru Mazgaj uznał się za najwybitniejszego leśnika w tej części Europy.

Zasady Hodowli Lasu czy Instrukcję Ochrony Lasu, znał na pamięć i to wszelkie możliwe wydania, potrafiąc cytować poszczególne paragrafy z głowy, zadziwiając całe biuro Nadleśnictwa Garłacze, po którym chodził jak napuszony indor, obnosząc się ze swoją niespotykaną na tej szerokości geograficznej wiedzą. Baby z biura niewiele z tych mądrości rozumiały, a kiedy Mazgaj wychodził z jakiegoś działu w którym recytował babom jakiś obszerny fragment dowolnej, przerażająco mądrej leśnej instrukcji, przewracały oczami, żegnały się, łapały się za głowę i łykały aspirynę.

Sprzątaczka, której Mazgaj przedstawił cały akapit dotyczący rębni przerębowej, zamknęła się ze strachu w swoim kantorku, podejrzewając, że takie głupie gadanie oznacza nic innego, jak to, że znowu szykują się jakieś zwolnienia w nadleśnictwie i  tym razem nawet sprzątaczek nie oszczędzą.

Najgorzej kiedy do nadleśnictwa przyjeżdżał któryś z leśników terenowych, których zaciekły opór przeciw leśnemu słowu pisanemu stał się legendarny. Mazgaj wypatrywał ich przez okno i kiedy nieszczęśnik stawał na progu okazałego budynku nadleśnictwa, witał go niezwykle podchwytliwym pytaniem dotyczącym biologii kornika drukarza, czy innego stworzonego przez Szatana na złość ludziom owada. Jakąż satysfakcję sprawiało mu oglądanie pocących się i bełkocących jakieś głupstwa leśników!

Wszystko to utwierdzało inżyniera nadzoru w przekonaniu, że jest jednym z najmądrzejszych ludzi w tej części Układu Słonecznego, że jego niezwykłe umiejętności marnują się w tak zapyziałym zakątku owegoż Układu jakim jest nadleśnictwo Garłacze i że powinien być już dawno derektorem albo ministrem.

I kto wie do jakich wniosków i doszedłby Mazgaj, gdyby nie powrót nadleśniczego, który odbębniwszy urlop gdzieś w jakimś przyjemnym zakątku słonecznej Hiszpanii, wrócił w szerszenim nastroju do nadleśnictwa.

Wszystkie mądre leśne księgi, które przeczytał inżynier pozbawiły go wszakże jednej, acz najbardziej przydatnej rzeczy w trwałej, wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarce leśnej: instynktu samozachowawczego.

Kiedy nadleśniczy pojawił się w progu nadleśnictwa, Mazgaj zamiast powitać go w sposób serdecznie uniżony, palnął jakąś wyniosłą mowę na temat potrzeby dostosowania tekstów zarządzeń nadleśniczego do obowiązujących przepisów, wprawdzie głupiego, ale zawsze prawa.

– Widzę, że kolega inżynier ryje jamy pode mną- wycedził nadleśniczy- A ruszyłeś dupę z nadleśnictwa choćby raz kiedy ja byłem na urlopie, czy jak zwykle urządzałeś pielgrzymki od działu do działu?! Czego gały wytrzeszczasz? Sraczki dostałeś?!

– Mój wuj biskup…- bełkotał Mazgaj.

– I twój wuj biskup doskonale wie, że na każdego biskupa jest jakiś arcybiskup czy kardynał! – przerwał zdecydowanie nadleśniczy- Jeśli się kuźwa twoja rodzona dowiem, żeś wyrażał się niepochlebnie na mój temat w kręgach derekcyjnych, zapowiadam ci tu i teraz, że nie pomoże ci wuj biskup, Episkopat, ani nawet papież Franz! I do roboty się bierz zaraz! W teren! Kontrolki sprawdzać! Wio!

I długo jeszcze pomstował nadleśniczy na Mazgaja, wymyślając mu od katarynek , durniów i gadów na własnej piersi wyhodowanych.

Nie ma większego tyrana jak cham gdy wyjdzie na pana!

– Skąd się w ludziach to bierze?- zapytał podleśniczy.

– Ale co?- zapytał leśniczy Zdzisio.

Cała trójka leśników z leśnictwa Krużganki, leżała na leśnej polanie, uzupełniając rozmaite elektrolity, jakich domagały się ich organizmy, zmęczone forsownym marszem (udało im się pokonać jakieś pół kilometra od auta).

– To, że jak już zajmą odpowiednio wysoki stołek, palma im odpierdala na całego. A już w ogóle u nas, w trwałym, zrównoważonym i wielofunkcyjnym leśnictwie.

– Tyle razy powtarzałem, że nikt mądry na stołki nie pcha się- machnął ręką leśniczy- Coś w głowie ma się pokołocone i to zdrowo, żeby pchać się wyżej niż dupsko pozwala. Styki nie stykają. Albo występuje nadprzewodnictwo w mózgu. A na stołku charakteropatie i dewiacje ujawniają się najszybciej.

Tu do dyskusji włączył się Romuś, który do tej pory liczył mrówki ćmawe przechadzające się swoim szlakiem. Za pomocą dzikich gestów i ni to smarknięć, ni to chrząknięć, dał do zrozumienia, że przez leśniczego przemawia czysta zawiść i zazdrość, albo że nie posiada ambicji żeby wziąć odpowiedzialność co najmniej nadleśniczego.

– Tak, tak Romuś- pokiwał głową leśniczy- Wiadomo, że twój stołek gdzieś tam czeka, jak to na każdego pociotka, ale właśnie twój przykład pokazuje dokładnie, że trzeba mieć coś z głową, żeby chcieć rządzić innymi.

Romuś zaczął wydawać z siebie przerażające dźwięki i walić głową w runo leśne, oświadczając w ten sposób, że gdyby nie chore ambicje Aleksandra Wielkiego, Juliusza Cezara czy Napoleona, nie byłoby o czym czytać w podręcznikach historii.

– To już lepiej brać przykład z Herostratesa – popukał się w głowę podleśniczy – Nikt nie zginął, a pamięć o nim została!

– Durniu!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio- Nie gadaj przy Romusiu takich rzeczy, bo on przecie las nam gotowy podpalić dla sławy nieśmiertelnej!  Poza tym Romusiu, pomyśl o Hitlerze, Mussolinim czy nieszczęsnym Saddamie Hussainie, którzy skończyli marnie, oczywiście przez swoją żądzę władzy!

Romuś słuchał z otwartą gębą, którą obecnie ozdabiały mchy i grudki ziemi, a potem na migi zapytał się, czy leśniczy Zdzisio uważa, że Derektor skończy jak ów nieszczęsny Adolf, wegetarianin, gdzieś w piwnicach zrujnowanej przez ekologów derekcji.

– Tak właśnie myślę- powiedział leśniczy Zdzisio i dmuchnął w szyjkę pustej już butelki po wiadomych elektrolitach – I żeby sprawiedliwości dziejowej stało się zadość, nasz Mazgaj, jeden z większych inżynierów nadzoru na wschód od Wisły, skończy tak samo, tylko że gdzieś w pustym dole na sadzonki…

Co leśniczy Zdzisio wie o Kaszubach

Leśniczy Zdzisio siedział za biurkiem zrezygnowany i zupełnie bez ochoty na dalszą egzystencję.

– Co stało się?- zapytał podleśniczy- Jakieś nowe schorzenie ci dokucza? A może żylaki miejsc ustronnych? Może rwa kulszowa? Może podagra? A może prostata?

– Gorzej!- splunął fusami leśniczy.

– Gorzej?- wytrzeszczył oczy podleśniczy- Czyżby do nas miał zajechać ów groźny inspektor z Białegostoku, któren będzie sprawdzał czy rzekome łąki są faktycznie łąkami użytkowanymi w sposób typowy dla łąk, a nie na ten przykład gruntów ornych czy nielegalnych trawników przy leśniczówkach?!

– A srał pies na niego…- leśniczy podrapał się w głowę- Otóż jestem zmuszony spędzić swój urlop u teściowej…

– O Matko Zeusa!- zawołał podleśniczy- Przecież to matka twojej małżonki!

– Nie da się tego ukryć- smutno pokiwał głową leśniczy Zdzisio- Nawet wąsik mają taki sam…

– To ty jedziesz na Kaszuby?! Bladź, toż ty urlop zmarnujesz! Tam piją wódkę bez zakąski! I pośród Kaszubów przepędzisz całe dwa tygodnie?! Zresztą co ty wiesz o Kaszubach?

– Jeżeli opisywać Kaszubów na przykładzie mojego teścia, to zazwyczaj cały dzień spędzają poza domem i to Jowisz jedyny wie gdzie. Kiedy przychodzą z grzybami, to znaczy, że byli w lesie. Jeżeli z rybami, to znaczy, że siedzieli nad jeziorem w Dziemianach czy innym Trzebuniu. Jeżeli wraca z ziemniakami to znaczy, że był na polu. Jeżeli wraca z poobijanym obliczem, poszarpanym ubraniem i zupełnie pozbawiony gotowizny, najpewniej po drodze z kościoła zaszedł do gospody i tam kontynuował święcenie dnia świętego wdając się w żywiołowe, teologiczne dysputy z innymi Kaszubami.

Stażysta Romuś za pomocą chrząknięć i dzikich gestów zapytał się o kaszubskie niewiasty.

– Od morowego powietrza, głodu, wojny i kaszubskiej baby niech cię Romuś Jowisz strzeże!- powiedział zdecydowanie leśniczy- Mało to doświadczeń z kaszubską niewiastą, którą jest moja małżonka, było i twoim udziałem? A kto cię przegania z klombu i skalniaka żebyś nie wydłubywał sobie roślinek? A kto marnotrawi swój czas na łażenie po wszelkiego rodzaju nabożeństwach i sympozjach religijnych? I zobacz nareszcie jak ja nędznie wyglądam po trzydziestu latach związku z kaszubską niewiastą! Na granicy życia biologicznego!

– Czyż nie mają one żadnych pozytywnych cech?!- zapytał podleśniczy.

– Jagody zbierają jak kombajn- przyznał leśniczy Zdzisio- I żadne baby z innych regionów kraju nie mogą się z nimi w tej konkurencji równać. Dziki się ich boją i nie wchodzą w kartofle, bo co jak co, ale o ziemniaki kaszubska baba zawsze będzie walczyła jak barrakuda. Słyszałem też, że kiedyś Kaszubi obywali się dzięki swoim kobietom bez zwierząt pociągowych. I tak oto muszę opuścić podlaskie pielesze i ruszyć na urlopową drogę przez mękę…

I gdyby nie wysokie i zacne stanowisko jakie leśniczy Zdzisio zajmował w hierarchii leśnej, a przez to i na drabinie społecznej, załkałby i zapłakał jak dziecko z żalu i rozpaczy nad zmarnowanym czasem wolnym.

– A nie możesz powiedzieć, że jest zagrożenie pożarowe i obowiązuje zakaz opuszczania terenu leśnictwa?- zaproponował podleśniczy.

– Ależ ty dureń jesteś – skwitował propozycję leśniczy- Moja małżonka, rosła i postawna Kaszubka, która samodzielnie rozpędziła kilka zabaw w Dziemianach, wie kiedy i jaka premia jest dzielona w nadleśnictwie i to dwa tygodnie przede mną. Sądzisz, że nie posiada wiedzy na temat aktualnego zagrożenia pożarowego w nadleśnictwie?

– Moja małżonka nie posiada- obraził się podleśniczy.

– I dlatego do końca życia zawodowego będziesz podleśniczym- zakończył tę smutną, a jakże, dyskusję na temat marnowania urlopu przez Służbę Leśna, leśniczy Zdzisio.

Pieśń o ekologu Urbanie

Żył jeden ekolog, a Urban mu było,
Ratował przyrodę – chronił ją aż miło.
Wszelkim wrażym siłom – wrażym cnej przyrodzie,
Z wysuniętą piersią stawał na przeszkodzie.
 
Do drzew się przykuwał, mięsa nie jadł wcale,
Jeździł na rowerze, biegał – i tak dalej.
W rodzinnym posiołku gęby otwierano,
Lecz co będzie dalej cierpliwie czekano.
 
A dalej już było, tak jak chyba zawsze:
Chce Bóg kogoś skarać –  w rozumie mu paprze.
I gdy Urban był już na mentalnych szczytach,
Wtedy się zjawiła przepiękna kobita.
 
Rzucił Urban rower, oszczędzanie wody,
Ratował nie faunę, a resztki urody.
I ciężko to pisać, aż się ręce trzęsą:
Zaczął Urban jadać świń i kurek mięso!
 
Ożenił się Urban, ożenił! A jakże!
Przyjaciela znalazł w myśliwym, swym szwagrze.
Tak się wizją łowów ekolog podniecił,
Że na koniec przestał segregować śmieci.
 
Hadko było pisać o wstrętnym Urbanie,
Ale niechże morał po nim choć zostanie:
Nie jesteś ekolog, tylko zbój* i szuja,
Skoro od przyrody, ważniejszą ci ruja!
 
* w oryginale użyto dosyć wulgarnego słowa

Kiedy pada deszcz Ekscelencja się nudzi

Jedną ze słabości Derektora było przeglądanie się w lusterku, które pytał:

„ Lustereczko powiedz przecie,

Kto najmędrszym jest na świecie?”.

Kieszonkowe lusterko Dyrektora zawsze odpowiadało w sposób prawidłowy, bez żadnych dwuznaczności, bez niuansów w akcentowaniu poszczególnych sylab, o co miał pretensje do licznego grona Naczelników.

– Nawet kadzić nie potraficie porządnie!- beształ ich Derektor, raniąc dotkliwie niesłusznym oskarżeniem, albowiem leżący pokotem przed Ekscelencją leśni dostojnicy, nie mogli już w bardziej oddać czci i chwały.

Ekscelencji marzył się obraz. Prawdziwy, prezydencki, taki który mógłby wisieć w każdej kancelarii każdego leśnictwa w kraju. Jako, że na wszystkim znał się najlepiej, usiłował namalować go sam, ale co innego się znać się na czymś, a co innego potrafić samemu coś zrobić, toteż nieudane dzieło, nawiązujące nieco stylem do malarstwa świętej pamięci Pabla Picassa (niech mu ziemia będzie lekką, choć za te bohomazy, będzie on cierpiał w czyśćcu niejedno stulecie), zostało umieszczone w piwnicy Derekcji.

Zdjęcia Ekscelencji również nie potrafiły oddać ani jego geniuszu, ani wybitnych zdolności jako stratega czy analityka. Oglądał je wyraźnie zirytowany, psiocząc na fotografów, którzy nie potrafili zrobić porządnej, prezydenckiej fotografii, pokazującej mądrość, przenikliwość czy ogromną wiedzę.

– Sukinsyny – powiedział Derektor pod ich adresem. Usiłował zrobić sobie zdjęcie samodzielnie, ale pomimo, że były dziełem geniusza, to niedostatki techniczne cyfrowej fotografii, nie pozwalały na osiągnięcie właściwego efektu.

– To już lepiej wymyślę jakieś zarządzenie- powiedział do siebie Ekscelencja i ucieszył się ze swego pomysłu- Ha! To mi zawsze humor poprawia! Poza tym takie zarządzenie jest dla autora pomnikiem trwalszym niźli wszelkie spiżowe pomniki, portrety i fotografie do kupy! Tylko należy napisać coś z przytupem, coś co wszyscy zapamiętają i coś czego jeszcze nie było!

I zaczął pisać Ekscelencja kolejne zarządzenie. A kiedy już określił ramowe warunki zbieractwa jagód, malin i pieprznika jadalnego, zabrał się za regulacje dotyczące właściwego stąpania przez zbieraczy po mchu leśnym.

Piosenka na koniec lasu

Siedzi pan leśniczy, na wyciętym zrębie
Grzebie sobie palcem, raz w uchu*, raz w gębie.
Bocian, już bezdomny, smutno nad nim lata,
Chyba czas mu wracać gdzieś na koniec świata.
 
Patrzy pan leśniczy: „Leć bocianie marny!
Nie dość, żeś zawadą, to jeszcześ i czarny!
Zaraz bym przez ciebie miałbym w lesie strefę,
A tak drwale mają radość i uciechę!”
 
Kuny, gronostaje, dziki i łasice,
Przegnał precz leśniczy z nienawistnem licem.
Wyciął kawał zrębu ściśle według planu
Pozbył się na dobre zwierzęcego kramu.
 
Potem sprawiedliwość go dosięgła sroga,
Bo mu się pod piłę podwinęła noga:
Leśnemu przerżnęło tętnicę udową,
Zgon nastąpił prędzej niż wymówił słowo.
 
Na pogrzeb przylazły przegnane zwierzaki:
„Dobrze ci bestyjo! Zeżrą cię robaki!”
I chórem memento razem odwaliły:
„Kto piłą wojuje, ten ginie od piły!”
 
* w oryginale leśniczy grzebał zupełnie gdzie indziej

Pal diabli las! Byle w kontrolkach grało!

Inżynier nadzoru Mazgaj z miną pruskiego junkra zażądał od eksstażystki Marysi, obecnie dumnie piastującej poważne stanowisko p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje, kontrolek pułapek klasycznych na kornika drukarza.

– Gdzieś tu miałam-  Marysia  pokazała na klasyczną dla porządnych kancelarii stertę papierów, polanych nieco kawą i odrobinę przemaglowanych- Jeszcze tydzień temu ją widziałam!

– Tydzień temu?!- wydął pogardliwie usta Mazgaj- To jak często je pani wypełnia?

– To zależy- wzruszyła ramionami Marysia- Jak mam czas to wypełniam. Generalnie nie mam czasu na głupoty.

– Kontrolki powinny być wypełnione na bieżąco!- zauważył z wyższością Mazgaj- Dzięki temu jesteśmy w stanie monitorować co się dzieje z kornikiem na terenie nadleśnictwa, a nawet kraju! Ja jako leśniczy zawsze wszystkie kontrolki miałem wypełnione na bieżąco!

Marysia machnęła ręką:

– Już ja widzę, jak je wypełniałeś! Kogo chcesz nabierać frajerze?! Podleśniczy za ciebie wypełniał! Wszyscy doskonale wiedzą, że jedynym zajęciem w tej oto kancelarii, jakie byłeś w stanie robić, to robienie tych swoich mądrych min i pierdzenie w stołek, który notabene wymieniłam! Nie rozróżniasz kornika od brudnicy mniszki, a graba od buka kukułczy zbuku!

– Wypraszam sobie ten ton! Proszę nie zapominać, że nasze stanowiska dzieli ogromny dystans! Sporządzę notatkę służbową!- zdenerwował się Mazgaj, robiąc się na gębie fioletowy z alteracji- I nie jesteśmy na „TY”!?

Marysia popatrzyła się z politowaniem na inżyniera nadzoru:

– A sporządzaj, sporządzaj, durniu jeden.  I jeszcze to napisz, że cię baba pobiła!

I Marysia ruszyła raźno z pięściami w kierunku Mazgaja, zamierzając przemaglować mu nieco facjatę.  Mazgaj w akcie nieopisanej paniki, jaka owładnęła jego, w gruncie rzeczy zajęcze serce, zawołał:

– Ratunku! Służba Leśna mnie bije!

I uciekł z kancelarii jak niepyszny.

– Niedobrze jest mieć wroga w inżynierze nadzoru, a zwłaszcza w takiej kreaturze jak Mazgaj, którego jedyną kompetencją do zajmowania swego stanowiska jest pokrewieństwo z biskupem- powiedział podleśniczy – To gorzej niż największa gradacja kornika, albowiem kornik nie jest mściwy, nie ma kompleksów, ani nie jest karierowiczem, jeno wypełnia swą naturalną rolę w środowisku, dostarczając okolicznym tartakom, znakomitego surowca w przyzwoitej cenie…

– Wkur…wia mnie ten pasożyt! Że o obrażonej inteligencji nie wspomnę! W całej leśnej hierarchii ten gęsi zbuk zajmuje właśnie takie stanowisko, na którym mają okazję ujawnić się wszelkie najgorsze, ludzkie cechy charakteru! Musiałam poza tym jakoś wybrnąć z faktu nieposiadania kontrolki- tłumaczyła Marysia- Zapomniałam jej zabrać z Krużganków, gdzie rasowałam wyniki, żeby były takie jak u wszystkich, bo jakby się różniły, to się zaraz jakiś kretyn przyczepi podczas prawdziwej kontroli.

 

Czy Służba Leśna powinna rozwiązywać krzyżówki?

Tego dnia leśniczy Zdzisio z podleśniczym i Romusiem, głowili się nad rozwiązaniem krzyżówki, którą ten ostatni wynalazł w archiwalnym numerze „Lasu Polskiego”.

– To nie tak się robi- pouczył stażystę Romusia leśniczy, patrząc z politowaniem na kulfony stawiane przez niego w krzyżówce- Nie wpisuj tego co ci do łba przyjdzie! Tu z boku masz takie zagadki i ich rozwiązania wpisujesz w rubryki.

Romuś podrapał się po brzuchu zawstydzony.

– Na przykład – założył okulary leśniczy- Tu stoi napisane: poziomo – „bufet leśnej zwierzyny” i musisz zgadnąć o co chodzi. A ty cos tu nagryzmolił?

– Chyba „uprawa”- pochylił się nad krzyżówką podleśniczy.

– Durniu! – skrytykował leśniczy- Przecież o „paśnik” się rozchodzi! To, że zwierzyna zeżarła nam ze szczętem uprawę w 222b nie oznacza, żeśmy tego chcieli!

Potem nastąpiło kilka prostych haseł, z którymi leśniczy rozprawił się dosyć szybko, aż doszła nasza trójka leśnych zuchów do zagadki o imię Chaczaturiana.

– On chyba grał w „Gwiezdnych Wojnach” – drapał się po głowie podleśniczy – Albo w „Modzie na sukces”. Nie pamiętam.

– Kto układa te krzyżówki?!- zdenerwował się leśniczy- Powinny tu znajdować się hasła dotyczące wyłącznie TZW gospodarki leśnej! Coś o jagodach, coś o korniku, a nie jakieś chytre holyłodzkie zgadywanki. Taka poważna gazeta, a hasła jak z Gazety Wyborczej! Tfu! Jedziemy dalej!

Kilka następnych znów nie przysporzyło kłopotów leśnikom, mimo, że nie traktowały w żaden sposób o gospodarce leśnej, aż doszli do kolejnego niejasnego hasła.

– „Argument w dyskusji”- przeczytał wolno leśniczy i podniósł oczy znad krzyżówki- To już kuźwa jego mać lepszych haseł nie było?! Skąd my w polskim leśnictwie mamy cokolwiek wiedzieć o dyskusjach, skoro nie mamy dyskutować, tylko wykonywać polecenia służbowe?

– „Pięść” pasuje?- zapytał podleśniczy.

– Do twojego nosa- mruknął leśniczy Zdzisio- Zostaw te swoje mądrości na ekologiczne dyskusje z Heniem Małanką pod zlewnią. Dobra! Pal diabli te poziome! Teraz jedziemy pionowe! Może tu będzie coś mądrego.

Kiedy doszli do hasła „ryba słodkowodna” rozgorzała wielka dyskusja, bo jak zwykle leśniczy uważał, że zupełnym nieporozumieniem jest umieszczanie w leśnej krzyżówce ryb, a nie na przykład nazwisk derektorów.

– Ja bym lepiej ułożył tę krzyżówkę!- denerwował się leśniczy – Przecież to oczywisty skandal, zwłaszcza, że nagrody ufundował Ośrodek Kultury Leśnej! Jaka to kultura, skoro nic nie ma o derektorach czy ministrach leśnictwa!

– Nie ma obecnie czegoś takiego jak „minister leśnictwa”- zauważył podleśniczy.

– Wiem, że nie ma!- zdenerwował się leśniczy Zdzisio- Ale krzyżówka może dotyczyć czasów, kiedy wszystko miało jeszcze ręce i nogi w gospodarce leśnej!

Potem była kłótnia o „ó” jakiego użył leśniczy w słowie „szczupak” (nawiasem mówiąc zmieściło się w krzyżówce tylko „szczóp”). Potem pokłócili się o aniony i kationy i ich ładunki elektryczne. Romuś wymownymi gestami pokazywał, że nie rozumie o czym się rozmawia. Następnie rozwścieczyło leśniczego pytanie o bohaterkę wiersza Przerwy-Tetmajera, który na poezji nie wyznawał się i kolejny raz podkreślił, że w leśnej krzyżówce nie ma miejsca na bzdury i równie dobrze mogłaby się ona ukazać w czasopiśmie dla strażaków lub pielęgniarek.

Dla rozładowania atmosfery podleśniczy przeczytał kolejne hasło:

– Płynie przez Wadowice.

Leśniczy Zdzisio aż podskoczył na obrotowym krześle.

– Wszędzie oni! Do diabła! Nie dość, że teraz więcej kapelanów w polskim trwałym, wielofunkcyjnym i zrównoważonym leśnictwie niż w samym Watykanie, to nawet do krzyżówki się wpychają! Dobrze, że jeszcze Światowych Dni Młodzieży nadleśnictwo nie musi organizować! Ale i takich czasów pewnie doczekamy przy obecnym Derektorze!

– Zamknij mordę Dzidek!- zahuczała zza ściany małżonka leśniczego, rosła i postawna Kaszubka, znana z pobożności i wierności określonym instytucjom – Tylko i wyłącznie boskiej Opatrzności jeszcze utrzymujesz się na swoim stanowisku!

Wtedy zdenerwował się Romuś, który obawiał się grzmotów (a tak właśnie brzmiała małżonka leśniczego) i usiłował ze strachu wleźć pod biurko, co przy jego zwalistej sylwetce, spowodowało upadek Komputerowego Stanowiska Leśniczego.

– Tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie straszyła stażysty!- zawołał leśniczy- Przyjdź i zobacz coś narobiła głupia i ze szczętem zdewociała babo!

Kiedy już udało się za pomocą kija i kabla od drukarki wygonić Romusia spod biurka, dzielni leśnicy usiłowali złożyć do kupy rozwiązanie krzyżówki.

– To chyba po niemiecku- usiłował odszyfrować podleśniczy.

– Popełniliśmy gdzieś jakiś błąd. Nawet w tak niehumanitarnym języku niemieckim nie ma wyrazu gdzie pod rząd jest trzy razy litera D. Cały dzień ciężkiej pracy zmarnowaliśmy!- powiedział leśniczy i nakazał schowanie czasopisma do szuflady, żeby więcej Romusia nie kusiło.

Jak sobie Marysia z przewoźnikiem rozmawiała

Pełniąca zaszczytną funkcję p.o. leśniczego leśnictwa Mazgaje panna Marysia, siedziała w kancelarii leśnictwa i kolejny już dzień z rzędu robiła z siebie idiotkę, usiłując namówić przewoźnika, aby zjawił się wraz ze swym autem ciężarowym i zabrał kurs zasiedlonej przez kornika drukarza tartaczki świerkowej.

Dzwoniła zresztą do niego już od dwóch tygodni, codziennie i codziennie słyszała jakąś mrożącą w żyłach krew opowieść, z której wynikało dobitnie, dlaczego przewoźnik nie mógł się pojawić i zabrać nieszczęsnego kursu.

Pierwszego dnia miał „kapcia”. Na Jowisza! Ileż to „kapci” było powodem odwołania kursu przez przewoźnika! I gdyby choćby jedna trzecia była z nich prawdą, Polska byłaby prawdziwym eldorado dla firm zajmujących się wulkanizacjami opon aut ciężarowych!

Drugiego dnia pękł główny przewód olejowy w żurawiu i pech chciał, że ani nie miał go w zapasie, ani nawet w żadnym sklepie w Białymstoku (toż to miasto wojewódzkie! Powinno być przewodów do czorta) nie było takiego.

Trzeciego dnia szukał kłonicy, którą zgubił dnia poprzedniego. Na pytanie gdzie zgubił, skoro cały dzień szukał po mieście odpowiedniego węża gumowego, padła dosyć enigmatyczna odpowiedź, a potem seria westchnięć, świadcząca o tym, że przewoźnik kłonice może przecież zgubić wszędzie, nie tylko w konkurencyjnym leśnictwie i nie tylko podczas wywozu drewna.

Czwartego dnia nie odbierał telefonu, na zmianę z byciem zupełnie nie „available”, co doprowadziło Marysię do szewskiej pasji, bo oczami wyobraźni widziała, jak przewoźnik gapi się na wyświetlacz komórki i mówi do konkurencyjnego leśniczego, od którego zabrał właśnie kurs, że: „znowu ta „pi…pa” dzwoni”.

Piątego dnia przewoźnik musiał pojechać na przegląd samochodu, a potem była sobota i niedziela (niespecjalnie się Marysi paliło, żeby harować w łikęd), więc tartaczny świerk nadal leżał sobie w lesie, ku radości wiadomego owada, który rył sobie w łyku rozmaite chodniki i nyże, chwaląc dział marketingu nadleśnictwa i leśniczego, że pozwala mu spokojnie przedłużać życie gatunku.

Szóstego dnia był przegląd przyczepy. Siódmego zaś żurawia.

Ósmego dnia sama Marysia dzwoniła do przewoźnika, żeby nie przyjeżdżał, bo poszła plotka w nadleśnictwie, że ma przyjechać inspekcja pracy.

Dziewiątego dnia zadzwonił przewoźnik i powiedział, że musi jechać po kurs na Krużganki, bo komu jak komu, ale leśniczemu Zdzisiowi się nie odmawia. Sytuację rozładowała pomyłka językowa przewoźnika, który zamiast słowa „priorytet” użył „parytet”.

Dziesiątego dnia p.o. leśniczego Marysia, pełna gniewu zadzwoniła do przewoźnika i ignorując jego przemądrzałe „No co tam pani leśniczy?”, zapytała wprost:

– Przyjedziesz kurwa, czy nie?! Drugi tydzień dobijam się do ciebie, wkurwia mnie już zastępca zasranymi telefonami czy już wywiozłam ten pieprzony kurs, a jedyne co mogę odpowiedzieć to zastękać, jakbym miała rozwolnienie! Albo przyjeżdżasz w tej chwili, albo na przyszłość w dupę mnie pocałuj, bo u mnie nie wywieziesz nawet kawałka złamanej gałęzi! – i rozwiszczała się na dobre, robiąc sobie tylko przerwy na zaciągnięcie się papierosem- Nie będę ja za ciebie, jobów zbierała, ty konusie, a dodatkowo gęsi zbuku!

Po kilkuminutowych negocjacjach, gdzie użyto całej masy wulgaryzmów z jednej strony (Marysia), pokrętnych wyjaśnień z drugiej i mglistych obietnic (przewoźnik), stanęło na tym, że przewoźnik przyjedzie za godzinę, a Marysia załatwi mu pięć litrów samogonu. I wszyscy znów byli zadowoleni, a przewoźnik po kolejnym tygodniu telefonicznego molestowania przez Marysię przyjechał naprawdę.

Nasz mądry Ekscelencja Derektor!

– Ekscelencjo! Ekologowie ponad miarę rozbisurmanili się w zakresie Puszczy!- schylił się uniżenie jeden z naczelników- Po całym świecie narobili larum, że pragniemy przerobić ją na deski, pod płaszczykiem walki z kornikiem.

Derektor nałożył przetarł monokl i popatrzył na naczelnika.

– Hę?!

– Co mamy zrobić Ekscelencjo z ekologami?! – cierpliwie powtórzył naczelnik – Przegrywamy walkę medialną!

– Czyż nie mamy pięknych sztandarów?- zawołał Ekscelencja- Nie ma przecież miesiąca aby kapelani nie święcili jakiegoś! Machać sztandarami do kroćset! To zawsze pomaga! Kiedyś miałem migrenę i nakazałem machanie sztandarami i przeszło mi jak nożem uciął!

– Machaliśmy, ale ludzkość tego nie zrozumiała- zniżył się jeszcze bardziej naczelnik- O Ekscelencjo! Czas na jakieś radykalne rozwiązania, inaczej zjedzą nas rozmaite telewizje i gazety z całego świata!

– Zorganizować dla całej ludzkości biesiadę!- zarządził Derektor- Według mojego zarządzenia! I zarządzam jednocześnie, aby wszyscy obecni na biesiadzie dokładnie zrozumieli dlaczego gospodarujemy w Puszczy tak a nie inaczej!

– Obawiam się, że to niemożliwe- podrapał się po brzuchu naczelnik- Tyle lat prowadzimy edukację przyrodniczo leśną, a ludzie nadal zachowują się jakby niespełna rozumu i wierzą bardziej ekologom niż nam.

– Jak mawia Milan Kniżak: „Tłum myli się zawsze!”- zawołał Ekscelencja- Musimy zatem zatrudnić jeszcze więcej kapelanów! Już oni przekabacą niedowiarków na naszą stronę! Ha! I zorganizujemy największą leśną pielgrzymkę! Tysiące leśnych pątników na drogach przekonają wszystkich, że to co robimy jest dobre! To znakomite remedium na nasze medialne kłopoty! Ha! Ja to mam łeb, co?!

– Myślałem bardziej o jakiej intensywnej kampanii medialnej i wynajęciu prawdziwej agencji PR – naczelnik schylił się już całkowicie.

– Zrobić jak rozkazałem!- zawołał Derektor- Nie będę ja marnotrawił publicznych pieniędzy na jakieś medialne hokus-pokus! Zatrudnić kapelanów i basta! I dobrze im zapłacić, bo praca bez porządnej zapłaty nie przynosi spodziewanych efektów. Zwłaszcza praca nad rządem dusz!